Groźne sąsiedztwo
Na własne oczy widziała, jak pastwiły się nad starym kundlem. To one też prawdopodobnie zagryzły jej kota. – Lada chwila dojdzie tu do tragedii! – alarmuje.
Problem widzi nie tylko w groźnych psach, co w zachowaniu ich właściciela. Twierdzi, że pomimo wielu próśb, uwag i ostrzeżeń sąsiad lekceważy zagrożenie. Choć zrobił specjalny kojec, zwierzęta w nim nie przebywają, a płot z siatki drucianej, graniczący z ogrodem pani Małgorzaty gdzieniegdzie ledwo wystaje nad ziemią. W tych miejscach Łukoszkowie sami zrobili zabezpieczenia. Twierdzą, że psy są agresywne. – Jestem przerażona – mówi roztrzęsionym głosem pani Małgorzata. – Niech ktoś nie domknie furtki i dojdzie do tragedii. Tą ulicą dzieci chodzą do szkoły! – alarmuje jej mąż, Janusz Łukoszek.
Strach małżonków spotęgowany jest wydarzeniami z ostatnich tygodni. Wraz z kilkoma sąsiadami, 31 stycznia, byli świadkami mrożącej krew w żyłach sceny. Tuż przy furtce, niedaleko ulicy, amstafy dopadły starego kundla należącego do ich pana i przez dłuższy czas pastwiły się nad nim. – To było straszne! Jeden wielki skowyt. Pies tarmosił tego kundla, podrzucał w pysku, ciągał po ziemi nawet już po tym, jak zwierzę przestało się ruszać. Ludzie stali przerażeni – opowiada pani Małgorzata.
Dwa tygodnie później psy prawdopodobnie zagryzły jej kota Maćka.
Pojawił się sąsiad. Spytał dziennikarza o imię i nazwisko, po czym groźnie zapowiedział, że dzwoni na policję. Wrócił do domu. W tym czasie przechodził starszy człowiek spacerujący z dwójką małych dzieci. Potwierdził, że sąsiad ma parę amstafów.
– Pewnie, że tak! – powiedział bez wahania, podobnie jak idąca chodnikiem kobieta. Po chwili sąsiad wyszedł ponownie, otworzył bramę i wyprowadził samochód. – Policja już po panią jedzie! – odparł właściciel amstafów wsiadając do auta.
A. Dik