Rajem mogła być tylko Ameryka
W czerwcu 1945 r. okręt, na którym pływałem (ORP Conrad) był na pewnej misji
w wojennym porcie niemieckim w Wilhelmshaven. Był to okres, w którym wojska brytyjskie i polskie (dywizja gen. Maczka) zorganizowały defiladę zwycięstwa nad Niemcami w Strefie Brytyjskiej. Polscy żołnierze i marynarze z ORP Conrad byli ogromnie dumni z tej uroczystości. Dodać należy, iż na wielką paradę w Londynie z okazji zwycięstwa nad Niemcami Anglicy, ze względów geopolitycznych (ZSRR), nie zaprosili wojska polskie. Była to hańba! Tym bardziej, że Lotnictwo Polskie i Polska Marynarka Wojenna brały czynny udział w bitwach o Wielką Brytanię, zwłaszcza w bitwie o Londyn. Jak na ironię lotnicy polscy nosili emblematy o nazwie „Polish Air Forces”.
Radość klęski
W tym miejscu muszę wspomnieć o pewnym wydarzeniu, o którym może nikt w Polsce nie słyszał. Otóż po zakończeniu działań wojennych w 1945 r. ORP Conrad został wysłany
z pewną misją do Niemiec do Wilhelmshaven. Było to już po kapitulacji wojsk niemieckich
w Norwegii. W czasie, kiedy Conrad stał przycumowany w porcie, do tego samego mola dobił niemiecki statek, który przywiózł z Norwegii rozbrojonych żołnierzy Wermachtu. Wówczas zobaczyłem jak mizernie wygląda ta dawna potęga, która nie tak dawno ogniem
i żelastwem łamała opór broniących swej Ojczyzny. Ja, stojąc przy burcie z bliska mogłem patrzeć na tę mizerię. Dla mnie był to psychiczny odwet za klęskę pod Modlinem w 1939 r. Było to uczucie tzw. Schadenfreude (radość klęski).
Wizyta w Wilhelmshaven była dla mnie nie lada przygodą i głęboko zapadła mi w pamięci.
Dlaczego wróciłem do kraju
„Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Ja też znalazłem własną drogę do kraju, który wyszedł zwycięsko z zawieruchy wojennej, do Ojczyzny, jaką stworzyły siły trzech potęg. Był to rok 1947. Ponad dwa lata po zakończeniu wojny czekałem na lepsze czasy – i w Wielkiej Brytanii i w Polsce.
W 1946 r. Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, tj. w Wielkiej Brytanii zostały zdemobilizowane. W ich miejsce powstała organizacja pod nazwą Polski Komitet Rozmieszczenia. Zadaniem tej organizacji było przygotowanie byłych żołnierzy do zawodu
i znalezienie im pracy. Była to organizacja potrzebna, ale niestety nikomu z nas pracy nie zapewniała. Ja skorzystałem z tej okazji i ukończyłem kurs kreślarski. Jednocześnie Anglicy wyrzekli się obowiązku zatrudniania. Pracę można było dostać jedynie w górnictwie i budownictwie. Oprócz tego był moment psychologiczny w mentalności Polaków. Tam,
w Anglii, młodym wojskowym powodziło się dobrze i dlatego szukaliśmy raju na ziemi. Tym rajem mogła być tylko Ameryka lub Nowa Zelandia. Z czasem te kraje ograniczały imigracje. Tu droga się kończyła.
Uważaliśmy, że zbudujemy lepszą Polskę
W listach od najbliższych czytaliśmy ile to samochodów jest już w Polsce, że o pracę nie trzeba już pytać, a do szkoły średniej i na studia idzie kto chce. To było przyciągające, zwłaszcza dla osób bez zawodu, a mających ambicję do zdobycia dobrego startu w życiu. Poza tym mieliśmy ambiwalentny stosunek do Anglików. Z jednej strony uznawaliśmy ich porządek i dyscyplinę społeczną, z drugiej zaś nie mieliśmy do nich zaufania. Zwłaszcza kiedy wojna się skończyła, a Anglicy najchętniej pozbyliby się nadmiaru wydatków na utrzymywanie „intruzów”. Uważaliśmy, że Anglicy są wyrachowani i nie czują wdzięczności dla obcokrajowców za nasz wkład w obronę Londynu. Przykład – niezaproszenie Polskich Wojsk na Międzynarodową Defiladę Zwycięstwa. Ja uległem częściowo tym nastrojom, ale nie uległem psychozie. Moim credo było wrócić do kraju, pójść na studia i tam urządzić sobie życie. Nie chcę używać patetycznych słów. O sytuacji w Polsce słyszeliśmy, ale uważaliśmy, że zbudujemy lepszą Polskę od tej, która była przed wojną.
Drogę powrotu do kraju, którą wybrałem, uważam za słuszną. Pobyt na Zachodzie wzbogacił moje wspomnienia i wyobraźnię o świecie, ale w domu ojczystym jest mi najlepiej.
Jan Piątek