Muzyk w mundurze
Po klęsce wrześniowej, kiedy wydawało się, że już nigdy nie będę żołnierzem, przyszło mi ponownie być muzykiem w polskim mundurze.
Znalazłem się na terenie Wielkiej Brytanii, a nosiłem tam mundur Polskiej Marynarki Wojennej, grałem amatorsko na skrzypcach w zespole rozrywkowym. Graliśmy muzykę taneczną, ówcześnie modną i popularną w środkowej Europie, tzn. polską, niemiecką, francuską i rosyjską, gdyż taki był przekrój słuchaczy w Anglii. Słuchaczami byli głównie kursanci Centrum Wyszkolenia Specjalistów Floty Polskiej Marynarki Wojennej w Plymouth w Anglii.
Zbliżał się koniec roku, a więc dzień szczególny – sylwester. Takiej zabawy sylwestrowej jak wtedy, nie zaznałem nigdy przedtem. Była to impreza nie tyle szampańska, co staropolska. Zorganizowana dla kadry oficerskiej i podoficerskiej, a więc bawiono się tak, jak za dawnych dobrych czasów. Jak to wyglądało? Była królowa balu, która jednocześnie symbolizowała Stary Rok. Tańczono różne tańce, ale też poloneza i mazura – tak po oficersku, z przytupem. Punktem kulminacyjnym była oczywiście północ. Był walc, światło przytłumiło się, a wraz z ostatnim gongiem padła na parkiet Dama Starego Roku i zniknęła. Objawiła się natychmiast młoda dama w bieli, przedstawiająca Nowy Rok. Następnym tańcem był mazur. Dla mnie było to przeżycie nie do opisania, ogromne emocje.
Drugą znamienną imprezą w Plymouth była akademia dla uczczenia święta 3-go Maja w 1945 roku. Podczas części artystycznej grałem na skrzypcach menueta Paderewskiego przy akompaniamencie pianina.
Pamiętam jeszcze inne ważne dla mnie, muzyczne wydarzenie w mundurze, lecz nie
w Anglii. Pływałem wtedy już na krążowniku ORP „Conrad”. Tam byłem sygnalistą. Po kapitulacji wojsk niemieckich „Conrad” pływał do Niemiec, Danii i Norwegii. Po zakończeniu wojny nasz krążownik pełnił też inne funkcje, zlecone przez admiralicję brytyjską, nam – majtkom – zadania te były nieznane. Wiedzieliśmy tylko, że po trasie do tych krajów nasz okręt po obu stronach burt ciągnął na linach urządzenia do odcinania zatopionych min. Gdy taka wodna mina wypłynie, unicestwia się ją. Na szczęście nie spotkaliśmy jej, więc mogę dziś o tym pisać.
Pewnego razu płynęliśmy do Norwegii. Wpłynięcie do fiordu od strony sztormowego Morza Norweskiego jest cudowne, zwłaszcza kiedy wpływa się latem o świcie. Dla marynarzy, którzy ciągle przebywają w portach wojennych, oglądających las masztów różnych okrętów, oddychających powietrzem zabarwionym zapachem ropy, słuchających krzyku setek mew – widok fiordu norweskiego jest niezwykle urzekający. Ja, jako sygnalista, który pełnił wachtę obok dowódcy na pomoście mogłem widzieć wszystko co pływało po lustrzanej tafli i oba zbocza fiordu. Urok ten i emocje potęgowały się w miarę zbliżania się do stolicy – Oslo. Przypomnę, że był to koniec grozy wojennej, a rozpoczęcie czerpania wreszcie radości z życia. Pamiętamy, że Norwegia w pewnym stopniu kolaborowała z Niemcami, to i życie tam nie było aż tak ponure, jak w Środkowej Europie.
W Oslo uderzył nas spokój życia, a we fiordzie kwitło życie żeglowne indywidualne i zbiorowe. Promy woziły zwłaszcza młodzież do szkół, a starszych do pracy. Liczba indywidualnych żagli była nie do zliczenia. Wspomnę też, że równie silne emocje przeżyłem w czasie „białej nocy” pod Pałacem Prezydenckim.
Mój drugi rejs do Oslo odbył się zimą 1945 roku. W czasie tego pobytu chodziliśmy z grupą marynarzy na lodowisko. Tam była okazja, aby zaprzyjaźnić się z dziewczynami. I tak ja i mój kolega (akordeonista zresztą z zespołu) zapoznaliśmy sympatyczne dziewczyny. Kiedy dowiedziały się, że jesteśmy muzykami – zaprosiły nas na sylwestra do domu, abyśmy urozmaicili zabawę naszą muzyką i dotrzymali im miłego towarzystwa. Nic dziwnego, że zaprosiły nas do siebie, bo jak oświadczyły – to Polacy są dżentelmenami, a nie Anglicy czy Norwegowie. Polubiły nas. A jak wyglądał nasz wspólny sylwester? Były śpiewy i tańce, a po północy śpiewy na ulicach i masowy wybuch rakiet. Całe Oslo jaśniało od tych radosnych wybuchów. Był to przecież pierwszy sylwester w wolnej Europie. Wszystko to oglądane z balkonu na 7 piętrze było cudowne. Najmilsze były wzajemne życzenia doczekania się lepszych czasów i szczęśliwego powrotu do swych domów. Były to chwile, których nie sposób zapomnieć. Nad ranem pożegnaliśmy się wzajemnie. Pod wieczór nasz okręt wypływał już do Anglii. Był to mój ostatni występ muzyczny w życiu. Od tamtej pory nie miałem instrumentu w ręku. Nadal jednak muzyka klasyczna jest moim natchnieniem.
Jan Piątek