Listy do redakcji
Urodziłem się w Wodzisławiu i mieszkam tutaj 71 lat. Być może zbyt egoistycznie na pewne sprawy spogląda człowiek w tym wieku, ale taka już jest ludzka natura.
Czytając Nowiny Wodzisławskie z 28 września w artykule „Bez sprzeciwu” widać, że są kłopoty ze starym szpitalem im. dr Józefa Tumułki. Trochę mi żal bo tam się właśnie urodziłem pod opieka lekarską właśnie pana dr. Tumułki. A kiedy 65 lat później miałem zatory płucne, właśnie w dniu moich urodzin uratował mnie syn pana Józefa, ordynator Mieczysław Tumułka na Internie II też przy ul. Wałowej. I tak sobie pomyślałem, że na naszym terenie nie ma ani hospicjum ani „Domu spokojnej starości” - może by tak władze miasta, powiatu i przedstawiciele służby zdrowia pomyślały o starszych, schorowanych obywatelach i wyborcach, bo jak śpiewają znani piosenkarze „ich też to czeka”.
Mieszkam od czterdziestu przeszło lat w radlińskiej dzielnicy Wodzisławia. Jest to chyba najbardziej opuszczona dzielnica naszego miasta. Kiedyś mieliśmy nawet kino, pocztę... Wiadomo, kino musieli zlikwidować, bo nie opłacalne po wprowadzeniu na rynek telewizorów. Pocztę z kolei, bo w naszej rzeczywistości się nie opłaca - wiadomo to tylko Radlin II. Nawet ruch stawia takie niby odnowione kioski, przed którymi wygodniej by było dla kupujących gdyby postawiono przed okienkami klęczniki niż stać nachylonym (kiosk stoi pod kościołem).
Mamy wprawdzie kilka sklepów spożywczych, ale są o ograniczonej ilości i jakości towarów. Kiedyś firma „Semet” miała tu swoje warsztaty i magazyny. Teraz ten duży plac jest na sprzedaż na skrzyżowaniu ulic Rybnickiej i Chrobrego. A gdyby tam powstał jakiś market byłoby to dla nas mieszkańców wielką radością i zadowoleniem. No cóż, widocznie jest to tylko dzielnica, której chyba nie chce ani Wodzisław ani Radlin.
Wracając jeszcze do propozycji hospicjum, to przecież są siostry Boromeuszki, które kiedyś administrowały tym szpitalem a są w Wodzisławiu już ponad 90 lat. Będąc dzieckiem, jeszcze przed wojną, uczęszczałem do „ochronki”, którą również siostry prowadziły obok sierocińca. Wiem, że pomagając miejscowym lekarzom nie tylko pracowały w szpitalu, ale również doglądały chorych w domu ich podopiecznych. Podczas okupacji przez ostatni okres wodzisławski szpital był „wojskowym Lazaretem”. Nasi rodzice należeli do AK i dlatego wiem, że na przykład siostra Eleonora, czy ksiądz Ewald Kasperczyk współpracował z ruchem oporu. Ranni oficerowie chętnie „spowiadali się” młodej wtedy zakonnicy, wzbudzającej zaufanie wśród pacjentów. Moja śp. mama chodziła do spowiedzi do księdza Ewalda i dowiadywała się wiele o ruchach niemieckich wojsk. Brat matki Eleonory zginął jako kleryk zgromadzenia ojców Oblatów w Oświęcimiu. Napisałem do władz miejskich aby uhonorować siostry Boromeuszki nazwaniem jednej z ulic ich nazwą zgromadzenia. Odpowiedziano mi, że owszem, ale po wyborach. Ponieważ po wyborach upłynęło dość dużo czasu napisałem panu naczelnikowi Nowickiemu przypomnienie, zaznaczając, że nie oczekuję odpowiedzi. Pan naczelnik dotrzymał słowa i nic nie zrobił w tej materii. Zadzwoniłem więc do Wydziału Geodezji i Gos-podarki Nieruchomościami. Przypomniałem się panu Nowickiemu, a on obiecał zapamiętać i nastała dalsza cisza. A przecież napisałem, że są ulice w naszym mieście mniej lub więcej ciekawe, jak na przykład ul. Marksa lub ulica nazw różnych kwiatów czy drzew.
Zbigniew Kubsz z Wodzisławia