Z poczucia jedności czerpiemy siłę
Przed ślubem marzyli o czwórce dzieci, doczekali się biblijnej gromadki - sześciorga pociech. „Wszyscy nas podziwiają, ale nikt nie zazdrości” - mówią żartem Gabriela i Andrzej Strączkowie z Czyżowic. Wsród wielu codziennych obowiązków i problemów, czyżowicka rodzina znajduje siłę i czas, żeby pomagać także ludziom na Ukrainie. Od wielu lat włącza się w pracę misyjną na wschodzie. „Kiedy oddaje się swoje życie Bogu, wtedy Bóg niczego nie zabiera - mówią czyżowianie.
Na okiennym parapecie leży Biblia dla dzieci, dziecięce opowiadania o Bogu, na półce brewiarz dla świeckich i płyty z nagraniami ze Spotkań Muzyków-Chrześcijan w Ludźmierzu. Na ścianie w dużym pokoju wisi wizerunek Jezusa z Całunu Turyńskiego. Nie ma tu telewizora. Jest za to obszerna kanapa, na której miejsca wystarczy dla wszystkich. I wystarczy czasu, żeby z każdym porozmawiać, wysłuchać. „Poczytaj o wodzie!” - mała Noemi wdrapuje się na kolana mamy z kolorową Biblią dla dzieci i otwiera książkę na swojej ulubionej stronie o potopie, Arce Noego i uratowanych zwierzątkach.
Biblijna gromadka
Jak mówić innym o Bogu, żeby nie odrywać się od życia i żeby nie mówić tylko o sobie? - zastanawiają się nieraz Gabriela i Andrzej Strączkowie. Poznali się na spotkaniach oazowych w rodzinnej miejscowości. Mieli po trzynaście, czternaście lat. Razem czytali Biblię, chodzili po górach spiewając radośnie „Niebieską sambę”, do której słowa napisał pochodzący z pobliskiego Pszowa, ks. prof. Jerzy Szymik.
Kilka lat poźniej pobierali się z jedną myślą, że Bóg jest najważniejszy. Chcieli mieć czwórkę dzieci, chcieli iść za Jezusem na krańce świata. Bóg obdarzył nas biblijną gromadką - sześciorgiem dzieci i wielkim poczuciem jedności. No cóż, wszyscy nas podziwiają, ale nikt nie zazdrości - dodaje żartem pan Andrzej. Poddajemy się temu, co jest. Bierzemy życie, tak jak leci - mówi pogodnie pani Gabrysia.
Są wierni swoim młodzieńczym ideałom. Sporo czasu poświęcają dzieciom. Rozmawiają z nimi, czytają im książki, opowiadają, wspólnie się z nimi bawią, a do wspólnych zabaw w domu wymyślają sobie nieraz wesołe przebrania. Z okazji rocznicy ślubu dzieci włożyły na głowy swoich rodziców papierowe korony i wypisały na paskach papieru cytaty z Biblii, które porozwieszały na ścianach po całym domu. Czasem rozmowa z dzieckiem jest ważniejsza niż robienie porządków - mówi pani Gabrysia.
W sąsiednim pokoju bawią się czteroletnia Estera, sześcioletni Beniamin i dziewięcioletnia Sara. Trzynastoletnia Magda przynosi dla Noemi przygotowane mleko, a najstarsza Maria właśnie wróciła od koleżanki, z którą uczyła się do szkolnego konkursu. Życie w rodzinie Strączków toczy się pewnie podobnie, jak w innych domach. Dni wypełniają głównie praca i obowiązki. Zawsze jednak wystarcza im czasu na wspólną rozmowę, codzienną modlitwę. Marzy mi się w przyszłości taka rodzina, jak nasza” - wyznała niedawno na rekolekcjach najstarsza córka, piętnastoletnia Marysia.
Wiara pierwszych wieków
Kilka lat temu, pewnej niedzieli, wybrali się całą rodziną w góry. Mieliśmy wtedy jeszczce troje dzieci. Zapakowaliśmy wszystko, co potrzeba do auta i ruszyliśmy w drogę - wspomina pani Gabrysia. Niestety, po drodze, w Jastrzębiu, zepsuł im się samochód. Uszkodzona rura wydechowa. Dzieci płakały. Dobry nastrój gdzieś prysł. Zapadła decyzja o powrocie. Chcieliśmy pod drodze wstapić gdzieś do kościoła. Patrzymy, ludzie akurat szli, a więc wywnioskowaliśmy, że pewnie niebawem rozpocznie się msza w pobliskiej świątyni. Ruszyliśmy za nimi w tę strone - wspominają Strączkowie.
Mszę prowadził wikariusz, który był na placówce w Moskwie. Opowiadał, jak wygląda życie wierzących ludzi w Rosji. Jak ciężko im jest. Czuliśmy, że to jest to, co Bóg chce nam przekazać. Po mszy, kiedy ludzie wychodzili z kościoła, zapytałam Andrzeja: Czujesz to samo co ja? On mi na to odpowiedział: nie mów nic. I tak staliśmy wraz z trójką dzieci przed kościołem, a łzy same nam płynęły z oczu - wspomina pani Gabrysia.
Nie przejmowaliśmy się tym, co ludzie mówią. Podeszliśmy do tego księdza i podziękowaliśmy mu. Potem wydarzenia potoczyły się bardzo szybko - dodają Strączkowie.
Na zakończenie zajęć ewangelizacyjnych w Lanckoronie, prowadzący zapytał, kto czuje się gotowy do pojechania na misje. Wtedy całą rodziną wyszliśmy na środek - wspomina pani Gabrysia. Oboje czujemy tak samo. To daje nam poczucie niesamowitej więzi. Z tego czerpiemy siłę - dodaje.
Najpierw pan Andrzej sam pojechał na środkową Ukrainę, z nogą w gipsie. Przełamał to, co wydawało się niemożliwe. Tam zobaczył świat, jakby żywcem wyjęty Dziejów Apostolskich. Ludzi prześladowanych za wiarę. Książeczki do nabożeństwa ręcznie przepisywane. Poznałem ludzi, którzy za wiarę byli wyrzucani z pracy, zsyłani. Którzy wiele wycierpieli dla wiary. Jest w nich teraz wielki głód Boga. To co u nas, sprowadza się nieraz do suchego obrządku, tam żyje w niewiarygodny wręcz spoób - wspomina dzisiaj.
Człowiek człowiekowi
Andrzej Strączek dodaje, że od kilku lat na ziemiach wschodnich zachodzi ogromna przemiana duchowa. Rodzi się nowa wspólnota, jak za czasów pierwszych chrześcijan. Strączkowie wraz z całą rodziną byli już tam wiele razy, odwiedzają ziemie na wschodzie kilka razy w roku. Ponawiązywali przyjaźnie.Wspierają i pomagają w różny sposób, duchowy i materialny. Pani Gabrysia najlepsze ciuszki od swoich dzieci podarowała rodzinom, w których spodziewano sie potomstwa. Dziecięco krzesełko trafiło do kawiarenki prowadzonej przez kapucynów w Krasiłowie. Cieszę się, że również w taki sposób możemy w pewnym sensie spłacić dług, tym ludziom z zachodniej Europy, którzy z kolei nam pomagali w ciężkich czasach stanu wojennego - mówi Andrzej Strączek.
Iza Salamon
Biblijna gromadka
Jak mówić innym o Bogu, żeby nie odrywać się od życia i żeby nie mówić tylko o sobie? - zastanawiają się nieraz Gabriela i Andrzej Strączkowie. Poznali się na spotkaniach oazowych w rodzinnej miejscowości. Mieli po trzynaście, czternaście lat. Razem czytali Biblię, chodzili po górach spiewając radośnie „Niebieską sambę”, do której słowa napisał pochodzący z pobliskiego Pszowa, ks. prof. Jerzy Szymik.
Kilka lat poźniej pobierali się z jedną myślą, że Bóg jest najważniejszy. Chcieli mieć czwórkę dzieci, chcieli iść za Jezusem na krańce świata. Bóg obdarzył nas biblijną gromadką - sześciorgiem dzieci i wielkim poczuciem jedności. No cóż, wszyscy nas podziwiają, ale nikt nie zazdrości - dodaje żartem pan Andrzej. Poddajemy się temu, co jest. Bierzemy życie, tak jak leci - mówi pogodnie pani Gabrysia.
Są wierni swoim młodzieńczym ideałom. Sporo czasu poświęcają dzieciom. Rozmawiają z nimi, czytają im książki, opowiadają, wspólnie się z nimi bawią, a do wspólnych zabaw w domu wymyślają sobie nieraz wesołe przebrania. Z okazji rocznicy ślubu dzieci włożyły na głowy swoich rodziców papierowe korony i wypisały na paskach papieru cytaty z Biblii, które porozwieszały na ścianach po całym domu. Czasem rozmowa z dzieckiem jest ważniejsza niż robienie porządków - mówi pani Gabrysia.
W sąsiednim pokoju bawią się czteroletnia Estera, sześcioletni Beniamin i dziewięcioletnia Sara. Trzynastoletnia Magda przynosi dla Noemi przygotowane mleko, a najstarsza Maria właśnie wróciła od koleżanki, z którą uczyła się do szkolnego konkursu. Życie w rodzinie Strączków toczy się pewnie podobnie, jak w innych domach. Dni wypełniają głównie praca i obowiązki. Zawsze jednak wystarcza im czasu na wspólną rozmowę, codzienną modlitwę. Marzy mi się w przyszłości taka rodzina, jak nasza” - wyznała niedawno na rekolekcjach najstarsza córka, piętnastoletnia Marysia.
Wiara pierwszych wieków
Kilka lat temu, pewnej niedzieli, wybrali się całą rodziną w góry. Mieliśmy wtedy jeszczce troje dzieci. Zapakowaliśmy wszystko, co potrzeba do auta i ruszyliśmy w drogę - wspomina pani Gabrysia. Niestety, po drodze, w Jastrzębiu, zepsuł im się samochód. Uszkodzona rura wydechowa. Dzieci płakały. Dobry nastrój gdzieś prysł. Zapadła decyzja o powrocie. Chcieliśmy pod drodze wstapić gdzieś do kościoła. Patrzymy, ludzie akurat szli, a więc wywnioskowaliśmy, że pewnie niebawem rozpocznie się msza w pobliskiej świątyni. Ruszyliśmy za nimi w tę strone - wspominają Strączkowie.
Mszę prowadził wikariusz, który był na placówce w Moskwie. Opowiadał, jak wygląda życie wierzących ludzi w Rosji. Jak ciężko im jest. Czuliśmy, że to jest to, co Bóg chce nam przekazać. Po mszy, kiedy ludzie wychodzili z kościoła, zapytałam Andrzeja: Czujesz to samo co ja? On mi na to odpowiedział: nie mów nic. I tak staliśmy wraz z trójką dzieci przed kościołem, a łzy same nam płynęły z oczu - wspomina pani Gabrysia.
Nie przejmowaliśmy się tym, co ludzie mówią. Podeszliśmy do tego księdza i podziękowaliśmy mu. Potem wydarzenia potoczyły się bardzo szybko - dodają Strączkowie.
Na zakończenie zajęć ewangelizacyjnych w Lanckoronie, prowadzący zapytał, kto czuje się gotowy do pojechania na misje. Wtedy całą rodziną wyszliśmy na środek - wspomina pani Gabrysia. Oboje czujemy tak samo. To daje nam poczucie niesamowitej więzi. Z tego czerpiemy siłę - dodaje.
Najpierw pan Andrzej sam pojechał na środkową Ukrainę, z nogą w gipsie. Przełamał to, co wydawało się niemożliwe. Tam zobaczył świat, jakby żywcem wyjęty Dziejów Apostolskich. Ludzi prześladowanych za wiarę. Książeczki do nabożeństwa ręcznie przepisywane. Poznałem ludzi, którzy za wiarę byli wyrzucani z pracy, zsyłani. Którzy wiele wycierpieli dla wiary. Jest w nich teraz wielki głód Boga. To co u nas, sprowadza się nieraz do suchego obrządku, tam żyje w niewiarygodny wręcz spoób - wspomina dzisiaj.
Człowiek człowiekowi
Andrzej Strączek dodaje, że od kilku lat na ziemiach wschodnich zachodzi ogromna przemiana duchowa. Rodzi się nowa wspólnota, jak za czasów pierwszych chrześcijan. Strączkowie wraz z całą rodziną byli już tam wiele razy, odwiedzają ziemie na wschodzie kilka razy w roku. Ponawiązywali przyjaźnie.Wspierają i pomagają w różny sposób, duchowy i materialny. Pani Gabrysia najlepsze ciuszki od swoich dzieci podarowała rodzinom, w których spodziewano sie potomstwa. Dziecięco krzesełko trafiło do kawiarenki prowadzonej przez kapucynów w Krasiłowie. Cieszę się, że również w taki sposób możemy w pewnym sensie spłacić dług, tym ludziom z zachodniej Europy, którzy z kolei nam pomagali w ciężkich czasach stanu wojennego - mówi Andrzej Strączek.
Iza Salamon