Czy szanse się zrównają?
„Polityka wyrównywania szans” tak w skrócie można określić kierunek działania Unii Europejskiej w stosunku do osób niepełnosprawnych. Priorytetowym celem stanie się zatrudnianie, w szczególności na otwartym rynku pracy. Niestety przed Polską jeszcze daleka droga ku takiej integracji, ale przykład Joanny Adamczyk napawa nadzieją.
Drobna kobieta, 26 lat, na wózku inwalidzkim. Wielu patrząc na nią myśli: nieszczęśliwa. To zresztą popularne określenie większości niepełnosprawnych osób przez zwykłych, zdrowych obywateli. Nic bardziej mylnego. Oczywiście, Hania chciałaby chodzić, ale siedząc na wózku można także cieszyć się życiem. Można uczyć się i pracować. Ona to robi.
Urodziła się z 10 punktową skalą Apgar. Była pierwszym, wyczekanym dzieckiem w rodzinie.
Rozwijała się prawidłowo, biegała, skakała. W wieku dwóch lat zaczęły się jednak problemy z bólami nóżek. Były coraz silniejsze. Później doszły bóle gardła, gorączka. Nikt nie kojarzył ich jednak z ciężką chorobą. Ot, zwykłe przeziębienia. Któż mógłby pomyśleć, że maleńkie dziecko może zaatakować choroba wieku starczego. Tak jednak się stało. Hania coraz częściej odpoczywała, kiedy rówieśnicy biegali, nie mogła już jak kiedyś tak po prostu za nimi nadążyć. Później pojawiły się wyrzuty reumatyczne, na nogach, rękach, twarzy. Diagnoza była szokiem: reumatoidalne zapalenie stawów, czyli gościec.
Rozpoczęły się niekończące się pielgrzymki po szpitalach, Rydułtowy, Klimantów, Warszawa. Odlewy z gipsu, na nogach i rękach, szyny i wyciągi, okłady z parafiny i zastrzyki. Choroba uciszała się i znów atakowała. W wieku pięciu lat Hania chodziła już z trudem, walczyła. Nie chciała jeździć na wózku więc by iść na własnych nogach pomagała sobie jak mogła, zwykle trzymała się mebli. Tak jak niegdyś, kiedy miała niespełna rok i uczyła się chodzić. Zdjęcie komunijne jeszcze ilustruje jej walkę. Do ołtarza szła wsparta o rodziców. Po komunii musiała dać za wygraną. Usiąść na wózku. Mimo, że był to ciężki okres w jej życiu szkołę podstawową (niegdyś SP nr 5) wspomina bardzo ciepło.
Oj, niejeden raz lądowałam z wózka. Czegoś takiego jak windy dla niepełnosprawnych jeszcze nie było więc koledzy nosili mnie po schodach w wózku dziecięcym. Zwykle chłopcy. Czułam się jak w lektyce - śmieje się Hania. Raz nawet przy żartach straciłam zęby, ale było wesoło. Podstawówkę, nauczycieli i kolegów wspominam bardzo ciepło.
To, mimo braku wind i podjazdów, była naprawdę pełna integracja. Dziś tworzy się czasem specjalne osobne programy dla niepełnosprawnych, tzw. sztuczną integrację. Bardziej dzieli niż łączy - tłumaczy.
Niestety w liceum przyszło jej się zmierzyć z brutalną rzeczywistością. Nie wszyscy rozumieli tu, że osoba niepełnosprawna ma prawo uczyć się tak samo w systemie dziennym jak inni uczniowie. Pani Halina, mama, to wnosiła Hanię na piętro bo tam miały być zajęcia, to znosiła na parter bo okazywało się, że przeniesiono je gdzieś indziej. I tak w kółko. #nowastrona#
Zdarzało się, że wszyscy udawali się do klasy a ja zostawałam na środku korytarza i nie mogłam pokonać bariery schodów. Wołałam wtedy i prosiłam o pomoc. Byli i tacy którzy twierdzili, że dobre oceny mam z powodu niepełnosprawności, nauczyciele litują się nade mną a i siedzenie na wózku pozwala mi nic nie robić więc mam więcej czasu na naukę. Ale i tak jestem wdzięczna Bogu, że skończyłam liceum i dalej mogłam się kształcić - dodaje Hania.
Ukończyła kurs angielskiego, na który rodzice zawozili ją 2, 3 razy w tygodniu. Nie było łatwo, bo na świecie prócz Hani pojawiła się jeszcze dwójka rodzeństwa: siostra i brat. Zdobyła jednak upragnione certyfikaty i zapragnęła być tłumaczem przysięgłym.
Niestety w tym czasie zmieniła się ustawa i by wykonywać taki zawód należało mieć tytuł magistra - tłumaczy pani Halina.
Początkowo Hania nie wierzyła, że może tego dokonać. Pomoc rodziców, czasowa i finansowa była konieczna. Bała się prosić. Bała się spróbować. Skończyła podstawówkę i liceum, ale studia? Takie pytanie pcha się niektórym zdrowym na usta. Po co niepełnosprawnym studia? Na szczęście Hania bez zbędnych pytań ukończyła College w Jastrzębiu a dziś jest na piątym roku filologii angielskiej (drugi rok studiów uzupełniających).
Nie jest łatwo - przyznaje. Bariery nadal istnieją. I te mentalne i te techniczne.
Podjazd do budynku wprawdzie jest ale tak stromy, że nieźle trzeba się natrudzić, zwłaszcza zimą. Ubikacje, a jakże są ale dla zdrowych na parterze, a dla niepełnosprawnych na.... pierwszym piętrze. Windy brak.
Hania robi jednak swoje, parę dni temu rozpoczęła pierwszą pracę. Uczy angielskiego w Ognisku Pracy Pozaszkolnej w Rydułtowach. Będzie wjeżdżać po specjalnie, niedawno wybudowanej w tym budynku, windzie. Ma nadzieję, że jej zatrudnienie to krok w kierunku zrównania szans. Przykład tego o czym tak głośno mówi się w Unii Europejskiej.
Oby przykłady stały się regułą.
Urodziła się z 10 punktową skalą Apgar. Była pierwszym, wyczekanym dzieckiem w rodzinie.
Rozwijała się prawidłowo, biegała, skakała. W wieku dwóch lat zaczęły się jednak problemy z bólami nóżek. Były coraz silniejsze. Później doszły bóle gardła, gorączka. Nikt nie kojarzył ich jednak z ciężką chorobą. Ot, zwykłe przeziębienia. Któż mógłby pomyśleć, że maleńkie dziecko może zaatakować choroba wieku starczego. Tak jednak się stało. Hania coraz częściej odpoczywała, kiedy rówieśnicy biegali, nie mogła już jak kiedyś tak po prostu za nimi nadążyć. Później pojawiły się wyrzuty reumatyczne, na nogach, rękach, twarzy. Diagnoza była szokiem: reumatoidalne zapalenie stawów, czyli gościec.
Rozpoczęły się niekończące się pielgrzymki po szpitalach, Rydułtowy, Klimantów, Warszawa. Odlewy z gipsu, na nogach i rękach, szyny i wyciągi, okłady z parafiny i zastrzyki. Choroba uciszała się i znów atakowała. W wieku pięciu lat Hania chodziła już z trudem, walczyła. Nie chciała jeździć na wózku więc by iść na własnych nogach pomagała sobie jak mogła, zwykle trzymała się mebli. Tak jak niegdyś, kiedy miała niespełna rok i uczyła się chodzić. Zdjęcie komunijne jeszcze ilustruje jej walkę. Do ołtarza szła wsparta o rodziców. Po komunii musiała dać za wygraną. Usiąść na wózku. Mimo, że był to ciężki okres w jej życiu szkołę podstawową (niegdyś SP nr 5) wspomina bardzo ciepło.
Oj, niejeden raz lądowałam z wózka. Czegoś takiego jak windy dla niepełnosprawnych jeszcze nie było więc koledzy nosili mnie po schodach w wózku dziecięcym. Zwykle chłopcy. Czułam się jak w lektyce - śmieje się Hania. Raz nawet przy żartach straciłam zęby, ale było wesoło. Podstawówkę, nauczycieli i kolegów wspominam bardzo ciepło.
To, mimo braku wind i podjazdów, była naprawdę pełna integracja. Dziś tworzy się czasem specjalne osobne programy dla niepełnosprawnych, tzw. sztuczną integrację. Bardziej dzieli niż łączy - tłumaczy.
Niestety w liceum przyszło jej się zmierzyć z brutalną rzeczywistością. Nie wszyscy rozumieli tu, że osoba niepełnosprawna ma prawo uczyć się tak samo w systemie dziennym jak inni uczniowie. Pani Halina, mama, to wnosiła Hanię na piętro bo tam miały być zajęcia, to znosiła na parter bo okazywało się, że przeniesiono je gdzieś indziej. I tak w kółko. #nowastrona#
Zdarzało się, że wszyscy udawali się do klasy a ja zostawałam na środku korytarza i nie mogłam pokonać bariery schodów. Wołałam wtedy i prosiłam o pomoc. Byli i tacy którzy twierdzili, że dobre oceny mam z powodu niepełnosprawności, nauczyciele litują się nade mną a i siedzenie na wózku pozwala mi nic nie robić więc mam więcej czasu na naukę. Ale i tak jestem wdzięczna Bogu, że skończyłam liceum i dalej mogłam się kształcić - dodaje Hania.
Ukończyła kurs angielskiego, na który rodzice zawozili ją 2, 3 razy w tygodniu. Nie było łatwo, bo na świecie prócz Hani pojawiła się jeszcze dwójka rodzeństwa: siostra i brat. Zdobyła jednak upragnione certyfikaty i zapragnęła być tłumaczem przysięgłym.
Niestety w tym czasie zmieniła się ustawa i by wykonywać taki zawód należało mieć tytuł magistra - tłumaczy pani Halina.
Początkowo Hania nie wierzyła, że może tego dokonać. Pomoc rodziców, czasowa i finansowa była konieczna. Bała się prosić. Bała się spróbować. Skończyła podstawówkę i liceum, ale studia? Takie pytanie pcha się niektórym zdrowym na usta. Po co niepełnosprawnym studia? Na szczęście Hania bez zbędnych pytań ukończyła College w Jastrzębiu a dziś jest na piątym roku filologii angielskiej (drugi rok studiów uzupełniających).
Nie jest łatwo - przyznaje. Bariery nadal istnieją. I te mentalne i te techniczne.
Podjazd do budynku wprawdzie jest ale tak stromy, że nieźle trzeba się natrudzić, zwłaszcza zimą. Ubikacje, a jakże są ale dla zdrowych na parterze, a dla niepełnosprawnych na.... pierwszym piętrze. Windy brak.
Hania robi jednak swoje, parę dni temu rozpoczęła pierwszą pracę. Uczy angielskiego w Ognisku Pracy Pozaszkolnej w Rydułtowach. Będzie wjeżdżać po specjalnie, niedawno wybudowanej w tym budynku, windzie. Ma nadzieję, że jej zatrudnienie to krok w kierunku zrównania szans. Przykład tego o czym tak głośno mówi się w Unii Europejskiej.
Oby przykłady stały się regułą.
Aleksandra Matuszczyk - Kotulska