Film jak lekarstwo
Zmarły przed czternastoma laty Bogusław Fibiger z Wodzisławia pozostał legendą Wojewódzkiego Szpitala Chorób Płuc na Wilchwach. To dzięki niemu działało tutaj kino z prawdziwego zdarzenia, co było z pewnością ewenementem w skali kraju. Na szpitalnej stołówce pacjenci oglądali hity kinowe tamtych lat i nieraz płakali podczas seansów ze wzruszenia.
Przed ponad rokiem pracownicy ekipy remontowej w Wojewódzkim Szpitalu Chorób Płuc w Wodzisławiu przypadkowo natknęli się na tajemnicze drzwi. Kiedy je otworzyli, ich oczom ukazał się niezwykły widok. Na ścianach wisiały zakurzone plakaty filmowe, zapowiadające hity kinowe sprzed kilkudziesięciu lat, a pod pokrowcami stały doskonale zachowane, stare projektory filmowe. Wszystko było pozostawione w takim porządku, jakby dopiero ktoś stamtąd wyszedł, a jedyną oznaką upływu czasu był pokrywający wszystko kurz. Po odkryciu tego pomieszczenia najstarsi pracownicy lecznicy przypomnieli sobie, że faktycznie w szpitalu działało kiedyś kino. Dowiedzieliśmy się, kto je prowadził. Był to niezapomniany, a nieżyjący już od kilkunastu lat, Bogusław Fibiger - człowiek sercem i duszą oddany wodzisławskiemu szpitalowi. Wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat wspomina Stefania Fibiger z Wodzisławia, jego żona, która przez wiele lat pracowała w lecznicy na Wilchwach jako pielęgniarka.
Wieczorne seanse
Dwa razy w tygodniu, we wtorki i w piątki, szpitalna stołówka zamieniała się w salę kinową. Pacjenci schodzili tutaj po kolacji, koło godziny dziewiętnastej. Bilety sprzedawała pani Stefania. Oglądaliśmy wówczas filmy fabularne, sensacyjne, komediowe i obyczajowe. Pamiętam nawet ostatni film, który został wyświetlony przed zamknięciem kina. Było to „Nie lubię poniedziałków” - wspomina dawne czasy pani Stefania.
Obecnie mieszka w Wodzisławiu. Jedyny syn Piotr kilkanaście lat temu wraz z rodziną osiadł na stałe w Niemczech. A wszystko zaczęło się w 1954 roku. Poznaliśmy się z mężem w sanatorium w Bystrej Śląskiej. Tam zaczynaliśmy pracę i tam też się pobraliśmy. Ja pracowałam jako pielęgniarka, a mąż jako statystyk medyczny - wspomina swoją młodość pani Stefania.
Bogusław Fibiger pochodził z Pabianic, a jego małżonka z Rybnika-Chwałowic. Kiedy w 1956 roku urodził im się syn, wrócili do Rybnika. Niebawem dostali pracę w Państwowym Szpitalu Przeciwgruźliczym w Wodzisławiu. Pracowałam tutaj jako pielęgniarka, a mój mąż jako księgowy - wspomina pani Stefania.
Nie było im wtedy łatwo. Żeby dojechać do pracy, wstawali o czwartej rano. Najpierw szli piechotą na kopalnię Chwałowice, skąd kursowała wąskotorówka. Dojeżdżali nią do Niedobczyc, a tam wsiadali do pociągu w kierunku Wodzisławia. Z dworca szli piechotą do położnego w malowniczym lesie szpitala. Pani Stefania musiała być już o 6.30 na oddziale. Z pracy wracali tą samą drogą około 16.30. I tak codziennie. Byliśmy wtedy bardzo młodzi i nie narzekaliśmy. Po latach wspominaliśmy tamte chwile z sentymentem - dodaje emerytowana pielęgniarka.
W wodzisławskim Szpitalu Chorób Płuc przepracowała w sumie około czterdziestu lat. Do 1965 była siostrą oddziałową, a później starszą pielęgniarką. Prace zawodową zakończyła całkiem niedawno, w 2001 roku.
Dwa razy w tygodniu, we wtorki i w piątki, szpitalna stołówka zamieniała się w salę kinową. Pacjenci schodzili tutaj po kolacji, koło godziny dziewiętnastej. Bilety sprzedawała pani Stefania. Oglądaliśmy wówczas filmy fabularne, sensacyjne, komediowe i obyczajowe. Pamiętam nawet ostatni film, który został wyświetlony przed zamknięciem kina. Było to „Nie lubię poniedziałków” - wspomina dawne czasy pani Stefania.
Obecnie mieszka w Wodzisławiu. Jedyny syn Piotr kilkanaście lat temu wraz z rodziną osiadł na stałe w Niemczech. A wszystko zaczęło się w 1954 roku. Poznaliśmy się z mężem w sanatorium w Bystrej Śląskiej. Tam zaczynaliśmy pracę i tam też się pobraliśmy. Ja pracowałam jako pielęgniarka, a mąż jako statystyk medyczny - wspomina swoją młodość pani Stefania.
Bogusław Fibiger pochodził z Pabianic, a jego małżonka z Rybnika-Chwałowic. Kiedy w 1956 roku urodził im się syn, wrócili do Rybnika. Niebawem dostali pracę w Państwowym Szpitalu Przeciwgruźliczym w Wodzisławiu. Pracowałam tutaj jako pielęgniarka, a mój mąż jako księgowy - wspomina pani Stefania.
Nie było im wtedy łatwo. Żeby dojechać do pracy, wstawali o czwartej rano. Najpierw szli piechotą na kopalnię Chwałowice, skąd kursowała wąskotorówka. Dojeżdżali nią do Niedobczyc, a tam wsiadali do pociągu w kierunku Wodzisławia. Z dworca szli piechotą do położnego w malowniczym lesie szpitala. Pani Stefania musiała być już o 6.30 na oddziale. Z pracy wracali tą samą drogą około 16.30. I tak codziennie. Byliśmy wtedy bardzo młodzi i nie narzekaliśmy. Po latach wspominaliśmy tamte chwile z sentymentem - dodaje emerytowana pielęgniarka.
W wodzisławskim Szpitalu Chorób Płuc przepracowała w sumie około czterdziestu lat. Do 1965 była siostrą oddziałową, a później starszą pielęgniarką. Prace zawodową zakończyła całkiem niedawno, w 2001 roku.
Zostały projektory
Bogusław Fibiger był człowiekiem ogromnie przedsiębiorczym i bardzo pracowitym. Został kierownikiem administracyjnym wodzisławskiego sanatorium. W latach sześćdziesiątych wybudował m.in. tlenownię, garaże, a wolny czas poświęcał na prowadzenie kina. Wypełniał swoje obowiązki sumiennie, czego dowodem jest to, w jakim stanie pozostawił po sobie salę projekcyjną. Zachowała się nawet karta gwarancyjna projektorów, w której ostatni wpis pochodzi z marca 1973 roku - mówi Andrzej Hendel, obecny kierownik administracyjny szpitala.
Pani Stefania wspomina też, że wspaniale układała się też wtedy współpraca z ówczesnym szefem placówki, doktorem Józefem Janickim. Fibigerowie prowadzili też w lecznicy kiosk spożywczy i kiosk ruchu, a po pracy pani Stefania pracowała także w szpitalnej aptece. Mój mąż mógł robić wszystko, miał wiele pomysłów i też mnie w to wciągał - opowiada wodzisławianka. Przez wiele lat mieszkali na terenie wodzisławskiej lecznicy. Dzisiaj bez przesady można powiedzieć, że są jedną z legend szpitala na Wilchwach.
Zostały tylko wspomnienia
Stefania Fibiger z sentymentem wspomina czasy, kiedy działało szpitalne kino. Było to dokładnie w latach 1960 -1974 - mówi. Dodaje, że małżonek miał specjalne uprawnienia operatora, które zdobył na kursie. Po taśmy jeździł do filmoteki, która wówczas mieściła się na ulicy Kościuszki w Katowicach. W 1974 roku odchodził do innej pracy (był potem ajentem w Spółdzielni Spożywców w Jastrzębiu Zdroju) i miał nadzieję, że ktoś przejmie po nim filmową pasję w szpitalu. Niestety, wraz z z jego odejściem, odeszło także kino. Dzisiaj pozostały tylko wspomnienia współpracowników, pacjentów i odkurzone projektory, na pamiątkę tamtych czasów.
Bogusław Fibiger był człowiekiem ogromnie przedsiębiorczym i bardzo pracowitym. Został kierownikiem administracyjnym wodzisławskiego sanatorium. W latach sześćdziesiątych wybudował m.in. tlenownię, garaże, a wolny czas poświęcał na prowadzenie kina. Wypełniał swoje obowiązki sumiennie, czego dowodem jest to, w jakim stanie pozostawił po sobie salę projekcyjną. Zachowała się nawet karta gwarancyjna projektorów, w której ostatni wpis pochodzi z marca 1973 roku - mówi Andrzej Hendel, obecny kierownik administracyjny szpitala.
Pani Stefania wspomina też, że wspaniale układała się też wtedy współpraca z ówczesnym szefem placówki, doktorem Józefem Janickim. Fibigerowie prowadzili też w lecznicy kiosk spożywczy i kiosk ruchu, a po pracy pani Stefania pracowała także w szpitalnej aptece. Mój mąż mógł robić wszystko, miał wiele pomysłów i też mnie w to wciągał - opowiada wodzisławianka. Przez wiele lat mieszkali na terenie wodzisławskiej lecznicy. Dzisiaj bez przesady można powiedzieć, że są jedną z legend szpitala na Wilchwach.
Zostały tylko wspomnienia
Stefania Fibiger z sentymentem wspomina czasy, kiedy działało szpitalne kino. Było to dokładnie w latach 1960 -1974 - mówi. Dodaje, że małżonek miał specjalne uprawnienia operatora, które zdobył na kursie. Po taśmy jeździł do filmoteki, która wówczas mieściła się na ulicy Kościuszki w Katowicach. W 1974 roku odchodził do innej pracy (był potem ajentem w Spółdzielni Spożywców w Jastrzębiu Zdroju) i miał nadzieję, że ktoś przejmie po nim filmową pasję w szpitalu. Niestety, wraz z z jego odejściem, odeszło także kino. Dzisiaj pozostały tylko wspomnienia współpracowników, pacjentów i odkurzone projektory, na pamiątkę tamtych czasów.
Iza Salamon