Sporna szkatułka
„Najpierw usłyszałam, że za naprawę zapłacę parę groszy. W rezultacie zażądano ode mnie 50 zł” - mówi zbulwersowana czytelnicza.
Do naszej „teczki interwencji” trafiają sprawy różnego kalibru. Jedne dotyczą niekompetencji i opieszałości urzędników, inne z kolei ukazują walkę szarych ludzi o swoje prawa w różnego rodzaju instytucjach. Nie brakuje również problemów wynikających z sąsiedzkich kłótni oraz tych, gdzie na przeciw siebie staje klient i sprzedawca konkretnej usługi czy produktu. W tym przypadku są to często drobne sprawy wymagające najczęściej szczerej rozmowy i wypracowania kompromisu. Do tej kategorii problemów można z pewnością zaliczyć zdarzenie, do którego doszło w jednym z zakładów złotniczych na terenie Wodzisławia. Mieszkanka tego miasta zgłosiła się tutaj z zepsutą plastikową szkatułką i jak twierdzi została oszukana. Najpierw powiedziano mi, że za naprawę zapłacę parę groszy, a następnie zażądano ode mnie 50 zł. Przecież ta szkatułka kosztowała tylko o 10 zł więcej. Mężczyzna, z którym rozmawiałam dokładnie oglądał ten przedmiot, więc mógł powiedzieć ile zapłacę. Nie dość, że tego nie zrobił, to na domiar złego odnosił się do mnie wulgarnie - denerwuje się klientka. Zupełnie inny obraz wydarzeń przedstawia właścicielka zakładu. Twierdzi, że dokładne określenie kosztów naprawy było niemożliwe. Osoba ta posądza nas o wulgarne zachowanie, ale to właśnie ona zaczęła całą awanturę. Po pierwsze, u nas koszt roboczogodziny wynosi 50 zł. Oczywiście mowa jest o wyrobach ze złota i srebra, ale mój mąż tę nieszczęsną szkatułkę składał blisko 4 godziny. Chciałam rozmawiać z tą panią i spokojnie sprawę wytłumaczyć, jednak ta uniosła się i nie dopuściła mnie do głosu. Przez 24 lata prowadzimy zakład i nie miałam takiej sytuacji. Zawsze można się z klientami dogadać, jednak gdy ktoś z góry nie zamierza zapłacić, to jak z taką osobą rozmawiać - tłumaczy właścicielka zakładu.(raj)