Nauczanie sercem
Ania Hajok
Gdyby miała być postacią z jakiejś bajki, byłaby najpewniej Calineczką. Taka filigranowa, pełna wdzięku, ale także emanująca niesłychaną siłą wew-nętrzną i charyzmą. Można ją w tłumie przeoczyć, lecz raz zauważoną, pamięta się długo. Bo też potrafi w ciszy i skupieniu dotrzeć do duszy drugiego człowieka zwłaszcza, gdy jest nim ktoś związany z muzyką. Ma w sobie niewyczerpane pokłady cierpliwości, ciepła. Sama nigdy nie podnosi głosu i w jej obecności wszyscy się wyciszają.
Urszula Łucka, bo to ona wywarła na mnie tak wielki wpływ, ukształtowała (bo nie tylko nauczyła i wychowała) całkiem sporą gromadkę gita-rzystów i skrzypków, najpierw w Rybnickiej Szkole Muzycznej, a potem przez 23 lata w Wodzisławskiej Szkole Muzycznej im. Wojciecha Kilara. Wielu z jej uczniów koncertuje w orkiestrach, dwóch zostało lutnikami a tacy wychowankowie jak Andrzej Otręba czy Franciszek Wieczorek osiągając własne sukcesy przysparzają chwały także swej nauczycielce. A nauczycielka to szczególna. Każdy uczeń od pierwszych chwil jest pod wielkim jej wpływem. Nie wiem jak to się dzieje, ale od razu odczuwa się do niej zaufanie, zresztą nigdy tego zaufania nie zawodzi. Ta drobna, skromna osóbka potrafi poskromić i zdyscyplinować nawet tych nieposkromionych i niezdyscyplinowanych. Wiele wymaga od siebie i swych uczniów.
Poświęca dużo wolnego czasu ale i dużo swego serca wkłada w dopracowywanie z uczniami ich utworów. Jest nie tylko dobrym pedagogiem, ale i dobrym przyjacielem - mówi jej była uczennica Martyna Dzierżęga.
Potrafi wychwycić najmniejszy błąd, każde „zjechanie” smyczkiem na gryf. Czasami czułam, że p. Łucka zawładnęła mną całkowicie. Nawet w chwilach drobnych buntów odczuwałam przemożną chęć spełnienia najpierw jej, a potem swoich oczekiwań. Zawsze ważniejsze było to, co o mnie powie pani Łucka niż „reszta świata”. A w ogóle, to nie wiem, jak taki muzyk może przez tyle lat wysłuchiwać ciągłego uczniowskiego rzępolenia i jeszcze odnajdować piękno zawarte w tych wymęczonych wspólnie utworach.
Zawsze też miałam wrażenie, że mimo perfekcyjnie wykonywanych codziennie obowiązków, ta codzienność wcale mojej pani nie dotyczy. Muzyka i praca z dziećmi, to największe pasje jej życia. Pasje, którym poświęca się z całym oddaniem i radością. Mówi się, że są nauczyciele, którzy swym uczniom oświetlają życiową drogę, ale są też tacy, którzy światło, wrażliwości, wiedzy i umiejętności zapalają w sercach swych wychowanków. Taki ogień nigdy nie wygasa. Pomaga przetrwać wiele chwil trudnych i smutnych. Szczęśliwymi posiadaczami tego szczególnego ognia są wychowankowie Urszuli Łuckiej.
Gdyby miała być postacią z jakiejś bajki, byłaby najpewniej Calineczką. Taka filigranowa, pełna wdzięku, ale także emanująca niesłychaną siłą wew-nętrzną i charyzmą. Można ją w tłumie przeoczyć, lecz raz zauważoną, pamięta się długo. Bo też potrafi w ciszy i skupieniu dotrzeć do duszy drugiego człowieka zwłaszcza, gdy jest nim ktoś związany z muzyką. Ma w sobie niewyczerpane pokłady cierpliwości, ciepła. Sama nigdy nie podnosi głosu i w jej obecności wszyscy się wyciszają.
Urszula Łucka, bo to ona wywarła na mnie tak wielki wpływ, ukształtowała (bo nie tylko nauczyła i wychowała) całkiem sporą gromadkę gita-rzystów i skrzypków, najpierw w Rybnickiej Szkole Muzycznej, a potem przez 23 lata w Wodzisławskiej Szkole Muzycznej im. Wojciecha Kilara. Wielu z jej uczniów koncertuje w orkiestrach, dwóch zostało lutnikami a tacy wychowankowie jak Andrzej Otręba czy Franciszek Wieczorek osiągając własne sukcesy przysparzają chwały także swej nauczycielce. A nauczycielka to szczególna. Każdy uczeń od pierwszych chwil jest pod wielkim jej wpływem. Nie wiem jak to się dzieje, ale od razu odczuwa się do niej zaufanie, zresztą nigdy tego zaufania nie zawodzi. Ta drobna, skromna osóbka potrafi poskromić i zdyscyplinować nawet tych nieposkromionych i niezdyscyplinowanych. Wiele wymaga od siebie i swych uczniów.
Poświęca dużo wolnego czasu ale i dużo swego serca wkłada w dopracowywanie z uczniami ich utworów. Jest nie tylko dobrym pedagogiem, ale i dobrym przyjacielem - mówi jej była uczennica Martyna Dzierżęga.
Potrafi wychwycić najmniejszy błąd, każde „zjechanie” smyczkiem na gryf. Czasami czułam, że p. Łucka zawładnęła mną całkowicie. Nawet w chwilach drobnych buntów odczuwałam przemożną chęć spełnienia najpierw jej, a potem swoich oczekiwań. Zawsze ważniejsze było to, co o mnie powie pani Łucka niż „reszta świata”. A w ogóle, to nie wiem, jak taki muzyk może przez tyle lat wysłuchiwać ciągłego uczniowskiego rzępolenia i jeszcze odnajdować piękno zawarte w tych wymęczonych wspólnie utworach.
Zawsze też miałam wrażenie, że mimo perfekcyjnie wykonywanych codziennie obowiązków, ta codzienność wcale mojej pani nie dotyczy. Muzyka i praca z dziećmi, to największe pasje jej życia. Pasje, którym poświęca się z całym oddaniem i radością. Mówi się, że są nauczyciele, którzy swym uczniom oświetlają życiową drogę, ale są też tacy, którzy światło, wrażliwości, wiedzy i umiejętności zapalają w sercach swych wychowanków. Taki ogień nigdy nie wygasa. Pomaga przetrwać wiele chwil trudnych i smutnych. Szczęśliwymi posiadaczami tego szczególnego ognia są wychowankowie Urszuli Łuckiej.