Samba zakazana
Przygotowania do wyjazdu trwały wiele tygodni, trzeba było załatwić mnóstwo formalności, podpisać setki dokumentów, i co najważniejsze, przygotować się do występów. Do 2 kwietnia udało się wszystko pozałatwiać i można było wsiąść w samolot. Celem podróży 34 osobowej grupy był stan Tennesee, gdzie z inicjatywy Dolly Parton i za jej pieniądze, wybudowano ogromny park, który może pomieścić nawet kilka tysięcy ludzi. Rydułtowska orkiestra i zespół zaprezentowali się amerykańskiej publiczności podczas parady ulicznej i czterech występów we wspomnianym parku. Było wiele ciekawych przygód. Pierwsza wiąże się już z paradą uliczną. Na odkrytym wozie jechała Dolly Parton, a za nią podążały grupy z różnych krajów. Dziewczyny z zespołu „Sukces" maszerowały w butach na wysokich obcasach, a od czasu do czasu przystawały, by zaprezentować układ taneczny, jak się okazało kolumna poruszała się o wiele szybciej i nasza grupa pozostała trochę w tyle. Nie przeszkodziło to jednak operatorom telewizyjnym, którzy pokazali występ polskiej grupy w programie transmitowanym na żywo. Festiwal, w którym wzięła udział Orkiestra z Rydułtów, trwa w Tennessee od wiosny do jesieni. Przyjeżdżają tam dziesiątki, jeżeli nie setki grup z różnych krajów i prezentują swoją kulturę. My pokazaliśmy narodową muzykę, stroje i tańce oraz orkiestrę górniczą, jest to pierwszy tego typu występ orkiestry górniczej w historii Polski - mówi Jan Wojaczek. Wszystko to bardzo podobało się tamtejszej publiczności, każdy występ nagradzano gromkimi brawami. Ciekawym faktem jest to, że nie można tam zaprezentować brazylijskiej samby, bo stroje do tego tańca są zbyt skąpe. My zatańczyliśmy ją raz, ale stwierdzono, że nie pasuje ona do charakteru tego festiwalu - powiedział J. Wojaczek. Orkiestra miała zaproszenie na pobyt trzytygodniowy z możliwością przedłużenia, niestety zdecydowano się na skrócenie go do dwóch tygodni, bo dziewczyny tańczące w zespole to uczennice i studentki, nie mogą więc pozwolić sobie na tak długą przerwę w trakcie semestru. Pociechą jest fakt, że Amerykanie obiecali przysłać zaproszenie w przyszłym roku, a to także duży dowód uznania.
Stan, który odwiedziła grupa z Rydułtów, jest bardzo ciekawy. Nie mieszka tam Polonia, nie można prezentować samby brazylijskiej, nie ma tam sklepów z alkoholem, a w miejscu publicznym nie wolno spożywać nawet piwa. Zdziwił nas styl życia Amerykanów, oni właściwie sami nic nie gotują, nawet na śniadania wychodzą do restauracji, inną sprawą jest to, że jedzą dużo i często, a na dodatek w ogóle nie chodzą piechotą. Po parku jeździli kolejką, a tam, gdzie ona nie docierała, to podjeżdżali meleksami. Nic dziwnego, że większość ludzi ma nadwagę. Kiedy my spacerowaliśmy po mieście, to trąbili klaksonami, przyjaźnie do nas machali i od razu wiedzieli, że jesteśmy przyjezdnymi - opowiada J. Wojaczek. Grupę z Polski przyjęli bardzo ciepło i serdecznie, na zwiedzanie dostali Polacy wiele zniżek, a często był to nawet wstęp wolny na wszelkie atrakcje turystyczne. Odwiedziliśmy oceanarium, co było niesamowite, chodziliśmy a nad naszymi głowami pływały rekiny. Dużo zabawy mieliśmy także podczas jazdy kolejką górską na szczyt, a dokładniej podczas zjazdu wózkami po wyznaczonym torze. Jeden z członków naszej wycieczki wypadł z trasy, ale na szczęście nic złego się nie stało. Grozą powiało, gdy weszliśmy do domu, gdzie panował półmrok, a w środku było pełno trumien. Niestety większość z nas nie rozumiała o czym mówił przewodnik, bo język angielski nie jest naszą mocną stroną. Gdy posuwaliśmy się w głąb, to oglądaliśmy chyba wszelkie możliwe tortury, jakie wymyślono, a ciemności wokół budziły w nas dość duży strach. Najtrudniej było przejść przez salę, gdzie w workach wisiały zwłoki i trzeba było się między nimi przeciskać. Na końcu zorientowaliśmy się, że można było kupić takie małe latareczki, a wtedy ta wędrówka po salach nie była aż tak straszna, nam udało się pokonać ją nawet w tych „egipskich ciemnościach" - wspomina J. Wojaczek. Atrakcji nie brakowało, a czas mijał bardzo szybko, po dwóch tygodniach trzeba było się spakować i znów wsiąść w samolot, tyle, że tym razem leciał on w drugą stronę.
Beata Palpuchowska