Niepewna transakcja
Mężczyzna starał się o przyznanie kredytu w wysokości 25 tys. zł. Zanim go otrzymał, wpłacał co miesiąc około 250 zł na konto towarzystwa finansowego. Po uiszczeniu trzeciej raty był już pewien, że szybko żadnych pieniędzy nie otrzyma i z kredytu zrezygnował. Wysłał więc pismo, by poinformować o tym drugą stronę umowy i ku jego zaskoczeniu okazało się, że to on, a nie firma, winien jest pieniądze. Z otrzymanej odpowiedzi dowiedział się, że zgodnie z artykułem 14 ogólnych warunków umowy, traci opłatę wstępną, w wysokości tysiąca złotych, natomiast zwrot rat podstawowych następuje po potrąceniu kosztów administracyjnych. Dyrekcja firmy kredytowej uznała, że koszty administracyjne, w wysokości 24 procent, naliczane będą od całej wnioskowanej kwoty, co dało 6 tys. zł. Ze względu na to, że klient wpłacił już trzy raty i naliczane od nich koszty administracyjne, winien jest towarzystwu finansowemu ponad 5 tys. zł. To łaskawie mu darowano, a o zwrocie wpłaconych sum nie było mowy. Próbowaliśmy skontaktować się z właścicielem towarzystwa finansowego, o którym mowa. Po wielu próbach sekretarka poinformowała nas, że wszelkie pytania do prezesa należy przesyłać faksem. Uczyniliśmy więc zgodnie z jej wskazówkami, jednak na odpowiedź, mimo wielu interwencji, czekamy do dzisiaj, a od tamtego czasu minęło już prawie dwa miesiące. Wiem, że tych pieniędzy nie odzyskam - mówi zrozpaczony czytelnik. Chciałbym jednak przestrzec wszystkich przed działalnością tego typu instytucji, które wcześniej nie udzielają wyczerpujących informacji i wykorzystują ludzką naiwność. Ktoś może zapytać, dlaczego dałem się uwikłać w ten proceder. Tylko i wyłącznie dlatego, że niższego oprocentowania kredytu nie ma w żadnym banku. Pieniądze były mi bardzo potrzebne, a propozycja wydawała się interesująca - tłumaczy. Rzeczywiście, firma o której mowa może zaoferować tak niskie oprocentowanie, gdyż nie ponosi żadnych kosztów. Pieniądze do systemu, z których przyznawane są kredyty, wnoszone są przecież przez samych jego członków. Należy jednak pamiętać, że do czasu, kiedy członkowi konsorcjum zostanie przyznany akt asygnacyjny, czyli kredyt, to on pożycza pieniądze innym. Faktycznie więc płaci za to, że firma bierze od niego pieniądze. Innymi słowy, spłaca kredyt, którego nie zaciągnął i nawet nie wiadomo, kiedy tak naprawdę go otrzyma. Tego typu sformułowania znalazły się również w liście przesłanym do naszego czytelnika. Towarzystwo finansowe stwierdza w nim, że nie udziela kredytów bądź pożyczek, gdyż nie jest bankiem, lecz organizatorem samofinansujących się grup, w ramach których firma przydziela towary do wysokości posiadanego funduszu, utworzonego z rat podstawowych wpłacanych przez uczestników grupy w danym miesiącu. Każdy z członków systemu zobowiązany jest wpłacać do niego określoną wcześniej kwotę pieniędzy, obliczoną na podstawie sumy kredytu i okresu jego spłaty. Pieniądze te stanowią fundusz, z którego co miesiąc konsorcjum może przyznać, tzw. akt asygnacyjny, czyli pożyczyć pieniądze, jednemu czy dwóm członkom grupy. Jednak sposób jego przyznawania okazał się pułapką dla kontrahentów. Nasz czytelnik dowiedział się, że aby uzyskać wnioskowane 25 tys. zł powinien wystawić na przetarg określoną liczbę rat, które stanowić będą jego wkład własny. Od jego wysokości zależy przyznanie kredytu, bowiem tylko osoba deklarująca najwięcej, w zamian za wywiązanie się ze swojej obietnicy, otrzyma pożyczkę. Ważne jest jednak, że wkład wniesiony do grupy pomniejsza koszt kredytu. W tym przypadku nie ma już mowy o otrzymaniu wnioskowanej sumy, bowiem odliczone zostaną wniesione raty, a i tak klienci muszą spłacać całość. Aby więc otrzymać pieniądze, które są nam potrzebne musimy dołożyć.
(raj)