Umierając... dyktował
Był piękny zimowy poranek, gdy po kolejnej nieprzespanej nocy, a mimo to z błyskiem w oczach postawiłam kropkę. Ostatnią kropkę w rękopisie mojej pierwszej książki „Rydułtowy. Zarys dziejów". Na tę chwilę czekałam 5 lat. Po południu z radością poszłam więc na wymarzone, towarzyskie spotkanie. Nie wiedziałam, że będzie mnie ono kosztować kolejne trzy miesiące benedyktyńskiej pracy.
Ja, ja godom o tym samym chłopie, tym rydułtowiku, co pisoł te dziynniki - dobiegły do moich uszu słowa, kiedy wypijałam kolejny łyk herbaty.
Co? Jaki rydułtowik, jakie dzienniki? - zdążyłam wyjąkać, dławiąc się z zaskoczenia.
No te, co pisoł mój ujec, Karol Kupka. On spisywoł kożdy dziyń swojigo życio - tłumaczył znajomy.
No tak, koniec z wolnością, pomyślałam. Wiedziałam, że muszę je przeczytać, nawet gdyby okazały się nudne jak flaki z olejem. Inaczej nie da mi to spokoju do końca życia. Na drugi dzień rano pukałam już do drzwi pani Elżbiety Spychalskiej, córki autora „Dzienników".
PRZESZKODZIŁ GARB
Dzieje jej ojca, Karola Kupki, rozpoczęły się w 1895 r. Wtedy to w maleńkiej wiosce Miejsce Odrzańskie, koło Brzeźnicy w woj. opolskim, przyszedł na świat. Ojciec parał się kowalstwem, matka zajmowała się domem i wychowywaniem pięciorga dzieci. Karol poszedł w ślady ojca i także został kowalem, a swojego fachu uczył się w Raciborzu.
Podobnie jak inni Ślązacy walczył w I wojnie światowej oraz powstaniach śląskich. W czasie wojny chciano go za to rozstrzelać, zaś prawie cała rodzina wyklęła się go na zawsze.
Na dwa miesiące przed pierwszym powstaniem ożenił się z Teresą Kubik, rydułtowianką z dziada pradziada. Odtąd na stałe związał się z jej rodzinną miejscowością. Tu pozostał, tu wybudował dom, tu urodziła mu się trójka dzieci: Jadwiga, Elżbieta i Józef. Tu też pracował. Początkowo na kopalni „Rydułtowy", a następnie na tzw. „Stuczku", czyli wodociągu gminnym. Był osobą bardzo znaną w lokalnym środowisku, a w wielu stowarzyszeniach i organizacjach pełnił znaczące funkcje. Najbardziej udzielał się w Związku Powstańców Śląskich i Towarzystwie Ogródków Działkowych. Był również jednym z pierwszych założycieli miejscowej Spółdzielni Spożywców, a także długoletnim członkiem jej rady nadzorczej.
Dziadek udzielałby się zapewne jeszcze w wielu innych organizacjach, gdyby nie garb. Przeszkadzał mu bardzo, a pod koniec życia musiał poruszać się już na wózku inwalidzkim. Z powodu bólu rzadko już wtedy wychodził. Pamiętam, zwykle leżał na leżance lub pisał pamiętniki. To notowanie „odziedziczyła" po swoim ojcu moja mama Elżbieta, ale był to tylko krótkotrwały zryw. Efektem jest jeden cienki brulion - wspomina Marek Spychalski.
TELEWIZJA UCIEKŁA
Niestety, nie od razu mogłam zaspokoić swą ciekawość i zobaczyć „Dzienniki", ponieważ kilkadziesiąt lat temu Józef, syn Karola, zabrał je do swego domu do Bolesławca. On też oprawił wszystkie luźne bruliony w uporządkowane tomy. Nie pozostało mi więc nic innego jak przywieźć dzienniki do Rydułtów. W 1996 r. znalazły się znów w miejscu swego powstania. Widok 29, oprawionych w brązową obwolutę i ze złotymi napisami, tomów robi ogromne wrażenie.
Pierwsze z nich powstały w okresie międzywojennym. Niestety dokładnej daty pierwszego wpisu nie znamy, ponieważ nie zachowały się początkowe strony (a może i całe tomy). Pierwsza zachowana strona rozpoczyna się słowami: „9 VII 1936 r. - ciąg dalszy". Ostatniego wpisu dokonano w 1970 r. Tak więc ponad 34 lata, dzień w dzień, zasiadał z długopisem w ręku i notował ważne dla niego zdarzenia. Były, i owszem, opóźnienia, lecz niezwykle rzadkie, najwyżej dwu - trzydniowe.
Pierwsze dwa tomy obejmują lata 1936 - 1939, następne (do numeru 6) pisane są w j. niemieckim i dotyczą czasów II wojny światowej, pozostałe obejmują okres powojenny. W większości informacje dotyczą, co zrozumiałe, życia autora oraz jego najbliższej rodziny, sąsiadów, znajomych. Do dziś wypożyczają je od rodziny autora w nadziei, że odnajdą w nich ciekawe informacje dotyczące swych przodków.
Niestety nikomu, prócz pani, nie udało się przebrnąć przez całość „Dzienników". Wiele informacji jest nieciekawych, powtarzających się - tłumaczy pan Marek. Nawet rodzina czyta je bardzo fragmentarycznie. Sam się przyznam, że nie udało mi się ich dokładnie zgłębić. Dziś zagląda już czasem do nich moja córka Paulina.
„Dziennikami" zainteresowała się nawet telewizja, przyjechali i... uciekli - śmieje się pani Danuta, żona Józefa - „Nigdy tego nie przeczytamy", stwierdzili.
PUSTE ZEBRANIA PARTYJNE
Wartość „Dzienników" polega przede wszystkim na tym, że przy ich pomocy wiele wydarzeń można odtworzyć, potwierdzić a także sprostować. Powstawały one na gorąco i odznaczają się dużą autentycznością. Przez ich lekturę można poznać zachowanie oraz odczucia mieszkańców Rydułtów. W tym kontekście bardzo interesujący jest fragment dotyczący początku II wojny światowej: „1 IX 39r. Ok. 6.00 władze polskie wysadziły tunel kolejowy w powietrze. Zaczęły trąbić syreny fabryczne. Zrobił się wielki popłoch. Udałem się do Urzędu Gminy do Naczelnika, który był bardzo zdenerwowany i gotował się do ucieczki. W posterunku policji wszystko się w popłochu rozsypywało. Słychać było warkot i gruchot motorów, które jechały w kierunku Biertuł-tów, Wodzisławia, Rybnika. W Radlinie opór, zapaliło się nawet kilka domów od rzuconych granatów. Ludność według przekonania. Jedni witali wojsko niemieckie entuzjastycznie, drudzy w smutku zwisali głowy. Niektórzy ze strachu płakali. Żona będąc w kościele, chcąc przystąpić do stołu pańskiego, przyleciała z wielkim płaczem do domu - w kościele działy się sceny dantejskie. Ksiądz proboszcz musiał Przenajświętsze schować w ołtarzu. Potem poszła jeszcze raz do kościoła. Uciekinierzy ścigani przez władze polskie, którzy musieli uchodzić, zaczęli teraz wracać. Prace zatrzymane, sklepy pozamykane. O 17.00 odbyło się wyciąganie na Urzędzie Gminy sztandaru ze swastyką ...".
Autor odznaczał się niezwykłą skrupulatnością. Dużą zaletą tekstu, jak wspomniałam, jest to, że nie tknęła go cenzura, co czyni go jeszcze bardziej wiarygodnym. Np. „8 X 56r. Przychodzi bardzo mała liczba osób na zebrania partyjne, które często są odwoływane.", „20 I 57r. W całym kraju wybory do Sejmu (...) Zalecano by głosować bez skreśleń, robiono kreski obok tych wyborców, którzy udawali się za zasłonę.", „1 V 54r. Wszyscy pracownicy Prezydium Miejskiej Rady Narodowej odmówili niesienia tabliczek i transparentów w pochodzie."
Z omawianego źródła możemy również poznać życie codzienne mieszkańców: „23 VIII 36r. W miejscowości wyścigi w kolarstwie. 1 miejsce zajął Łukoszek. Ok. 21.00 pożar na ul. Granicznej.", „13 XII 36 r. Poszedłem do kinoteatru „Apollo" na film Towarzystwa Ogródków Działkowych - „W krainie słońca", „16 V 37 r. podłożono żydowi Smetanowi nabój wybuchowy, który eksplodował", „13 VII 37 r. Dzisiaj zaczęto w naszej miejscowości kosić żyto", „25 VII 37 r. Dzisiaj spadł grad w wielkości orzecha laskowego".
Autor miał zresztą w zwyczaju codzienne zapisywanie pogody. I tak pierwszy dzień II wojny światowej był dżdżysty, padał lekki deszcz. Pierwsze dni wyzwolenia spod okupacji również witano w pochmurnej aurze.
Przy czytaniu „Dzienników" należy oczywiście brać pod uwagę fakt, że odzwierciedlają one subiektywne spojrzenie autora na opisywane przez niego zdarzenia. Niezależnie od tego to jednak doskonałe źródło dla historyków, zajmujących się badaniem dziejów Rydułtów. Trudy przebrnięcia przez mało interesujące, powtarzające się fakty, opłacają się po dotarciu do co cenniejszych informacji.
Dziadek był bardzo dokładnym, apodyktycznym i wymagającym człowiekiem. Wszystko musiało być na czas. Pod koniec życia zwolnił tempo, był chory na białaczkę, a choroba coraz szybciej się rozwijała - wspomina pan Marek.
Zapis kończy się 29 grudnia 1970 r. wraz ze śmiercią autora. Myliłby się jednak ten, kto myśli, że coraz bardziej zaawansowana choroba przeszkodziła autorowi w utrwaleniu ostatnich wydarzeń. Wprawdzie sam już nie pisał, lecz pod dyktando dziadka, leżącego na łożu śmierci, wydarzenia notował wnuk Marek Spychalski. Można rzec wytrwałość do grobowej... kropki.
Aleksandra Matuszczyk - Kotulska