MAŁE JEST PIĘKNE: O sołtysie, który ocalił kronikę wsi
Z zawodu – technik mechanik, z zamiłowania – społecznik i dobry duch Bojanowa. Człowiek, który nigdy nie odmawiał pomocy i nie bał się pracy. Ale przede wszystkim ten, któremu mieszkańcy zawdzięczają uratowanie najcenniejszej pamiątki po swych przodkach. Właśnie tak został zapamiętany Józef Riemel.
Nowa zopaska w nagrodę za pracę
Wiele razy podczas rozmów z mieszkańcami, gdy zastanawiali się nad jakąś datą, wydarzeniem albo nazwą, padało nazwisko Riemel i zaraz potem tłumaczenie, że gdyby żył, to na pewno znałby odpowiedź. Bo pana Józefa historia Bojanowa, z którym związało się kilka pokoleń jego rodziny, zawsze interesowała. A jako sołtys i członek Rady Parafialnej czuł się odpowiedzialny za spuściznę, która powinna pozostać we wsi.
Rodzice Józefa – Anna zd. Himmel i Paul Riemel byli rodowitymi mieszkańcami Bojanowa. Matka Paula: Victoria zd. Smyczek wcześnie zmarła, a jego ojciec Franz ożenił się ponownie i osiadł wraz z żoną i synami z pierwszego małżeństwa: Karlem, Franzem i Emilem w Zabrzu. W Bojanowie został Paul, który odziedziczył rodzinny dom matki i jego starsza siostra Johana, która wyszła wcześniej za mąż. Paul Riemel z zawodu był murarzem, a z zamiłowania pszczelarzem. Jego żona przed zamążpójściem pracowała w dobrach księcia Lichnowskiego. – Babcia zawsze miała dla nas czas. Lubiła wnukom opowiadać bajki i historie, które wymyślała sama, a miały zawsze dobre zakończenie i morał. O swoim życiu mówiła rzadko, ale pamiętam jej wspomnienie z okresu, gdy była jeszcze dziewczyną i pracowała w majątku. Gdy zbliżał się wieczór i zarządca chciał zachęcić dziewczyny do szybszej pracy to mówił, że te, które dojdą do końca pola pierwsze, dostaną materiał na zopaski. Babci się to kiedyś udało i bardzo to przeżywała, pewnie dlatego opowiadała nam tę historię. Ona do końca życia ubierała się po śląsku, chodziła w mazelonce i chustce na głowie – mówi Urszula Buczek.
Jej ojciec urodził się w 1931 roku jako Josef Riemel (imię spolszczono po wojnie) i ze względu na to, że w niemieckich szkołach dzieci zaczynały naukę w wieku sześciu lat, zdołał ukończyć siedem klas przedwojennej szkoły powszechnej. Jego nauczycielem był Paul Zorner, o którym opowiadał, że był twardy i cieszył się charyzmą. Miał duży wpływ na małego Zefka, któremu uświadomił, że warto się uczyć i jak ważne jest wykształcenie. Był też ostatnim z pedagogów, którzy prowadzili szkolną kronikę.
Po wojnie Józef Riemel rozpoczął naukę w Liceum Pedagogicznym w Raciborzu, ale gdy tylko zrozumiał, że nauczyciel to nie jest profesja, z którą chciałby związać swoje życie, edukację przerwał. Postawił na zawód mechanika samochodowego, a kształcenie kontynuował wieczorowo w 5-letnim Technikum Mechanicznym w Raciborzu. Pierwszą pracę podjął w Zakładach Przemysłu Azotowego w Kędzierzynie, a kolejną, w której dotrwał aż do emerytury, w Wytwórni Aparatury Cukrowniczej, gdzie był zastępcą dyrektora ds. technicznych.
Przygoda zaczyna się w niedzielę
Swoją przyszłą żonę Marię Ludwig poznał na weselu u Otylii Solich. – W latach 50. uczestniczyłam w kursie kroju i szycia, który odbywał się w klasztorze sióstr salezjanek w Pogrzebieniu Zaprzyjaźniłam się na tym kursie z Otylią Solich, która była z Bojanowa i która zaprosiła mnie potem na swoje wesele. Józef mieszkał z nią po sąsiedzku i też był zaproszony. Przegadaliśmy całe wesele, a potem dwa lata jeździł na rowerze do mnie do Pietraszyna. Pobraliśmy się w 1955 roku i dokładnie w dniu naszego ślubu do Pietraszyna wjechał pierwszy autobus z gośćmi weselnymi – wspomina Maria Riedel.
Po ślubie młodzi zamieszkali razem z rodzicami pana Józefa w jego rodzinnym domu przy ulicy Boruckiej. Rok później na świat przyszła ich córka Brygida, w 1962 Urszula, a pięć lat później syn Artur. W 1974 roku pan Józef przesiadł się z roweru do samochodu i to nie byle jakiego, bo postawił na czeskiego klasyka – skodę 100s.Warto podkreślić, że był to jeden z pierwszych samochodów we wsi, którym rodzina jeździła na niedzielne wycieczki. Trzy lata później Riemelowie zaczęli budować dom przy ulicy Łąkowej, w którym pani Maria mieszka z córka Urszulą do dziś. – Ojciec pracował zawsze na dwa etaty. Po pracy wpadał do domu, żeby coś szybko zjeść, a potem biegł w inne miejsce. Zakładał centralne ogrzewanie, robił instalacje w łazienkach, albo pomagał komuś w polu. Jego przyjacielem był stolarz Józef Świerczek, z którym tato często pracował, bo był złotą rączką i w domu potrafił wszystko zrobić sam. Pamiętam, że jechaliśmy kiedyś popularnym „ogórkiem” na wycieczkę i gdy się zepsuł to ojciec naprawił go za pomocą zwykłej chusteczki. Kiedyś opowiadał, że jak był małym dzieckiem to porozkręcał w domu wszystkie gniazdka z prądem, żeby zobaczyć jak to działa. Potem posprawdzał, poskręcał na nowo i już wiedział. Od siebie wymagał zawsze najwięcej – opowiada pani Urszula.
Cały tydzień, łącznie z sobotami pan Józef pracował, a w niedziele pakował całą rodzinę do samochodu i wyruszali w Polskę. – Brało się chleb, kostkę masła do słoika z wodą, ser i pół torby pomidorów i ruszało w drogę. Ojciec pytał: mam jechać na Racibórz czy na Bolesław? A potem trafialiśmy w różne miejsca, zupełnie bez planu. Jak widział idących do kościoła ludzi to się zatrzymywał i szliśmy razem z nimi. Nieraz trafialiśmy na basen, innym razem zwiedzaliśmy Pszczynę. On miał zawsze zapas energii i mnie się to tak podobało, że jako dorosła też chciałam ze swoją rodzina kontynuować tę tradycję, ale jakoś mi się nie udało – mówi pani Urszula.
Skarb znaleziony na plebanii
Gdy w wieku 60 lat, ze względu na pracę w szkodliwych warunkach, pan Riemel przeszedł na wcześniejszą emeryturę, w końcu znalazł czas na działalność społeczną. – Ojciec to był człowiek czynu. Jak widział gdzieś możliwości to od razu działał. Jak mu zaproponowali start w wyborach na sołtysa to się zgodził i był nim przez siedem lat – mówi Urszula Buczek. Wspólnie staramy się ustalić ilu sołtysów miał Bojanów i w jakiej kolejności pełnili tę funkcję. Pierwszym powojenny sołtys – Edward Zacharzowski – pojawia się w kronice szkolnej jako człowiek, z inicjatywy którego dach szkoły zabezpieczony zostaje słomą, dzięki czemu w prowizorycznych warunkach w 1945 roku mogły się odbywać zajęcia. O kolejnych mówi mi Henryk Tumulka. Byli nimi: Franciszek Warzecha, ojciec jego żony Sylwii i Eryk Zięć, który zajmował mieszkanie na piętrze w straży pożarnej i pełnił tę funkcję ponad 20 lat. Maria Riedel pamięta, że po nim przejął sołtysowanie jej mąż Józef Riemel, a potem przez kolejnych 16 lat Henryk Tumulka. Następnym sołtysem był Norbert Zacharzowski (wnuk pierwszego sołtysa), Karina Porębski a teraz jest nim Aleksander Reisky.
Pan Józef, jak wielu innych gospodarzy wsi, działał też w Radzie Parafialnej. Gdy po śmierci ks. Wróbla, w czerwcu 1993 roku, jego rodzina przyjechała do Bojanowa, żeby zabrać rzeczy z parafii, w obawie przed zniszczeniem cennych pamiątek po poprzednikach, postanowił interweniować. Wiedział, że istnieje tam wiele książek i dokumentów po księdzu Hoszku i wcześniejszych proboszczach. Razem z Kazimierzem Kołeczko, kierownikiem szkoły i członkiem Rady Parafialnej, wszedł na plebanię i znalazł tam zapisany ręcznie zeszyt, który okazał się kroniką Bojanowa. – Ojciec znał niemiecki, ale to było pisane neogotykiem. W tym czasie przyjechał do nas z Niemiec kuzyn mamy Herbert Ludwig, który pracował w niemieckim wydawnictwie. Miał z sobą komputer więc usiedli razem z ojcem i zapisali tekst w języku niemieckim alfabetem łacińskim. Ojciec zrobił z tego odbitki i poroznosił po wsi. Dostał to m.in. Werner Gawellek, którego żona Edyta razem z Dorotą Klossek przetłumaczyły kronikę z niemieckiego na język polski. Gdy byłam dyrektorem szkoły to trzymałam ją w szkolnej kasie pancernej – tłumaczy Urszula Buczek.
Józef Riemel zmarł w 2014 roku. Uratowana przez niego „Chronik von Bojanow Kreis Ratibor” ze szkoły w Bojanowie trafiła do dr Kornelii Lach, która przechowywała ją w szkole w Krzanowicach, a od niedawna jest w Muzeum w Raciborzu. Dzięki zawartym w niej wiadomościom znamy wszystkie ważne dla wsi wydarzenia i wiemy jak wyglądało życie w przedwojennym Bojanowie.
Katarzyna Gruchot