Anna Iskała: trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Ja ze sceny wójtowania Nędzą właśnie schodzę
Mąż powiedział jej „Dasz radę”. Następnie popłynęły gratulacje, chociaż wygraną przyjęła z przerażeniem. Wiele zawdzięcza byłemu wójtowi Pietrowic Wielkich – Antoniemu Wawrzinkowi, który obiecał, że będzie jej pomagał „dopóki zobaczy, że dziołcha da sobie radę sama”. Anna Iskała, po prawie dwóch dekadach kończy swoją misję na kluczowym stanowisku w Nędzy. W wywiadzie dla Nowin przywołuje swoje początki w pracy, opowiada o trudnościach, jakie napotkała przez cztery kadencje na tym stanowisku, a także ujawnia, jakie plany ma po 30 kwietnia, gdy przestanie być wójtem tej gminy. Rozmowę przeprowadził Dawid Machecki.
– Jak Anna Iskała trafiła do Nędzy? Wywodzi się pani przecież z Głogówka, położonego w województwie opolskim.
– Miłość przyprowadziła mnie tutaj. Poznałam swojego męża podczas studiów we Wrocławiu. Mąż pochodzi z Rydułtów. Po ukończeniu nauki zaczął pracować w lecznicy dla zwierząt w Raciborzu. Kiedy przyszła pora na znalezienie naszej własnej przestrzeni, dowiedzieliśmy się o działce w Babicach. Zakochaliśmy się w niej od pierwszego wejrzenia i postanowiliśmy ją kupić. Wybudowaliśmy tam nasz dom i tu zdecydowaliśmy się osiąść.
– Głogówek i Nędzę dzieli około 50 km.
– Tam, na Śląsku Opolskim, są moje korzenie. Pochodzę z rodziny autochtonów, wychowanych w duchu pracy i porządku. Kiedy wspominam moje dzieciństwo, nie sposób nie pomyśleć o sobotach, które były dniem sprzątania. Jako dzieci mieliśmy swoje zadania, w tym zamiatanie ulic przed naszymi domami. Zawsze dzieliliśmy ulicę na pół, aby każdy miał równy udział. Głogówek to wspólnota, konkretnie jestem z dzielnicy Oracze, która obfituje w gospodarstwa. Odwiedzając to miejsce, można poczuć się jak w Bawarii, gdzie panuje porządek niemal wszechobecny. Tereny przylegające do dróg gminnych zostały zagospodarowane przez ludzi na mini ogrody botaniczne. To widok, który urzeka. Marzę o przeniesieniu tego wszystkiego tutaj, i to się udaje.
– Ta gospodarność mieszkańców jest również i u nas, co szczególnie widać w tych małych miejscowościach. Ale jak się pani tutaj odnalazła?
– Szybko udało mi się to. Dzięki mojemu mężowi, lekarzowi weterynarii, poznałam wielu ludzi. Babice były wówczas typową wsią rolniczo-górnicza, gdzie wielu mieszkańców pracowało zarówno na roli, jak i w kopalni. Ja znalazłam zatrudnienie w miejscowej szkole, co sprawiło, że miałam okazję spotykać jeszcze więcej osób. Niemniej jednak, na początku musiałam sobie trochę zasłużyć na zaufanie tutejszej społeczności. Nie można oczekiwać, że wszyscy od razu przyjmą cię z otwartymi ramionami. Dlatego czasami ze zdziwieniem obserwuję, gdy ktoś przychodzi do takiej małej społeczności i od razu stawia różne wymagania. Ważne jest zaangażowanie się w pracę społeczną, jak na przykład organizacja dożynek. Dzięki temu łatwiej można odnaleźć się w nowym środowisku.
– Długo pani pracowała na zaufanie?
– Ciągle pracuję, bo to nie jest dane raz na zawsze. Zaufanie szybko może prysnąć.
– W babickiej podstawówce uczyła pani matematyki, fizyki i chemii. Słyszałem, że była pani wymagająca.
– Zawsze wierzyłam, że nauczyciel, który stawia wysokie wymagania, zostaje w pamięci uczniów. Bardzo zależało mi również na tym, aby jak najwięcej osób z naszej szkoły dostało się do wymarzonych szkół średnich czy techników. Często po południu udzielałam korepetycji, przygotowując uczniów do egzaminów wstępnych. Dla mnie ogromną satysfakcją było, gdy dowiadywałam się, że wszyscy zostali przyjęci, np. do liceum, i później ukończyli studia, stając się cenionymi specjalistami w swoich dziedzinach. To był pierwszy krok, który pomógł im wybić się poza naszą małą społeczność. Dodatkowo mieliśmy wspaniałego proboszcza, ks. Bogdana Kicingera, który szczególnie dbał o edukację muzyczną. Dlatego też niezwykle liczna jest grupa muzyków pochodzących z tej malutkiej parafii, będącej najmniejszą w diecezji gliwickiej.
– Długo się marzył pani urząd wójta?
– Zaczęłam o tym myśleć, kiedy byłam dyrektorem gimnazjum w Nędzy, które zresztą zakładałam.
– Co o tym zdecydowało?
– Nie chcę politykować, ale krótko mówiąc: zdecydowałam, że nadszedł czas na zmiany. Ostateczna decyzja zapadła po przegranej w konkursie na dyrektora gimnazjum w Nędzy. Wcześniej pełniłam tę funkcję z powierzenia. Zwyciężyłam w wyborach już w pierwszej turze, mimo, że było troje kandydatów. Ten sukces w dużej mierze zawdzięczam mojej wcześniejszej pracy – moi byli uczniowie, którzy mieli już prawo wyborcze, odegrali kluczową rolę w moim zwycięstwie.
– W tym widzi właśnie pani swój sukces?
– Uważam nawet, że to, że nie wywodzę się z tej gminy, pomogło mi. Nie miałam tutaj krewnych, a wydaje mi się, że zawsze istnieje obawa, że gdy ma się rodzinę wokół, może to wpłynąć na sposób patrzenia na pewne sprawy. Zwycięstwo może być również efektem mojego charakteru – jestem otwarta i nie dążę do bycia „księżniczką”.
– Nauczyciel, który chce być samorządowcem, to sprawdzony model, co widać w całym powiecie raciborskim. Uczniowie głosują na swoją nauczycielkę czy nauczyciela, oczywiście ci, którzy mają dobre wspomnienia.
– W pewnym momencie zauważyłam, że niektórzy zapomnieli, że aby stać się autorytetem, trzeba sobie na ten autorytet zapracować. Wydaje mi się, że mi się to wówczas udało, dlatego mogłam liczyć na uczniów.
– Jaka była pani reakcja po wygranej?
– Przeraziło mnie to bardzo, gdyż zdawałam sobie sprawę, że wkraczam na zupełnie nowe terytorium i będę miała do czynienia z zupełnie inną grupą ludzi – dorosłymi, którzy mają zupełnie inne oczekiwania. W urzędzie praktycznie nie znałam nikogo. Musiałam nauczyć się współpracy z osobami, których nie zatrudniałam, a którzy zresztą byli zaufanymi pracownikami poprzedniego wójta. Nie zdawałam sobie sprawy, że będę musiała pokonać tak dużo przeszkód. Dlatego zawsze będę ogromnie wdzięczna panu Antoniemu Wawrzynkowi, byłemu wójtowi Pietrowic Wielkich, który w pewnych kwestiach mi pomógł i pokazał, że mogę sobie z tym poradzić. Natomiast od męża, kiedy wygrałam, usłyszałam: „Dasz radę” i wydaje mi się, że dałam sobie radę.
– Wójt Wawrzynek obiecał pani mężowi, że będzie pomagał „dopóki zobaczy, że dziołcha da sobie radę sama”.
– Tak i był z nami pół roku. Wiele mu zawdzięczam.
– Później wicewójta w Nędzy już nie było. Jest nieoficjalny zastępca, który ma upoważnienia do podpisu dokumentów, kiedy pani nie ma w urzędzie.
– Tak. Udawało nam się to godzić przez kolejne lata pracy w urzędzie gminy.
– Samorząd mocno zmienia ludzi?
– We mnie musiały się obudzić jeszcze większe pokłady organizacji. Kobieta jako wójt, wbrew pozorom, ma do wykonania nieporównywalną liczbę obowiązków w porównaniu do mężczyzny pełniącego tę funkcję. Zazwyczaj wracając do domu, kobieta ma drugą „pracę” – zarządzanie domem. W moim przypadku mąż był również bardzo zaabsorbowany swoją pracą, więc nie było innej opcji niż być jeszcze bardziej zorganizowaną.
Jednak prawdę mówiąc, samorząd nie zmienił mnie zbytnio, poza tym, że człowiek musi być bardziej przygotowany do wielu zadań i być gotowy na to, że praca wójta nie kończy się o godzinie 15.00. Bycie dyspozycyjnym przez całą dobę jest kluczowe, szczególnie w sytuacjach kryzysowych, takich jak powodzie. W takich momentach trzeba być aktywnie zaangażowanym, nawet pomimo zmęczenia.
– Jaka Anna Iskała była te ponad 17 lat temu, a jaka jest dzisiaj?
– Miałam więcej siły, nie bolało mnie kolano. Niestety teraz odczuwam ból, bo nieopatrznie wpadłam do dziury, którą wykopali mieszkańcy dostarczający materiały budowlane na budowę (śmiech). To chyba jedyna poważna zmiana.
– O Annie Iskale mieszkańcy na przestrzeni lat mówili różnie – raz dobrze, raz źle. Podobnie jak radni. Ci z pani komitetu panią chwalili, choć nie zawsze, mówili, jak im się coś nie podobało. Pani polityczni oponenci punktowali niepowodzenia. Mimo to przez tyle lat była pani wybierana na kolejne kadencje.
– Mieszkańcy patrzą na to inaczej niż samorządowcy. Przychodząc tutaj, przyzwyczaili się do tego, że mój gabinet zawsze jest otwarty, mogą na mnie zawsze liczyć, co, jak sądzę, sprawiło, że byłam wybierana na kolejne kadencje, bo zawsze byłam blisko mieszkańców. W pewnym momencie zrezygnowałam nawet z przyjmowania wizyt w ustalonych godzin – każdy, kto przyszedł, był mile widziany i tak jest nadal. Zmieniło się też podejście pracowników urzędu do petentów – stali się bardziej otwarci, a klienci nie czują się zagubieni.
– Z czego najbardziej jest pani dumna?
– Z kanalizacji. Oczywiście napotkaliśmy wiele trudności na początku. Wszystkie niepowodzenia, które mi zarzucano, wynikały głównie z ograniczonego dostępu małych gmin do funduszy unijnych na ten cel. Przed moją kadencją ilość tych środków znacząco się zmniejszyła z powodu zmian w kryteriach przyznawania dotacji. Musieliśmy najpierw samodzielnie pozyskać fundusze, aby móc ubiegać się o wsparcie z UE i udowodnić efektywność ekologiczną. To wymagało ogromnego wysiłku, który nie powinien obciążać finansowo gminy. Dopiero potem pojawiły się fundusze dla mniejszych gmin, ale proces podłączania kolejnych wsi do kanalizacji jest długi i mozolny. Kolejną kwestią były uzgodnienia. Na przykład, aby móc przystąpić do budowy tranzytu pod torami, koniecznego dla podłączenia Nędzy i kolejnych miejscowości do oczyszczalni w Ciechowicach, musieliśmy czekać rok na uzyskanie pozwolenia od kolei. To było frustrujące, ale nie mieliśmy na to wpływu. Przed nowym wójtem kontynuacja tych działań.
– Przypuszczałem, że taka odpowiedź padnie. Zresztą nie tak dawno wyznała pani na sesji, że liczy pani na następcę, który również będzie miał „odchył kanalizacyjny”.
– Dokładnie. Dlatego, że coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że możemy mieć piękne domy, chodniki i drogi, ale najważniejsze jest nasze zdrowie, a jego kluczowym elementem jest dbanie o środowisko. To, co emitujemy do środowiska, czasami jest najgorsze dla naszego zdrowia. Cała chemia, która trafia do szamb, powinna być odpowiednio przetwarzana w oczyszczalni. Teraz, gdy zapyta Pan ludzi, którzy już są podłączeni do kanalizacji, czy chcieliby wrócić do starego sposobu, będą wyrażać swoje obawy i opór.
– A z czego najmniej. Co pani zdaniem można było zrobić lepiej?
– Trudno jest wrócić myślami do tych gorszych chwil, ponieważ w pamięci trwają przede wszystkim te dobre. Wiadomo, że każdemu zdarzają się błędy. Osobiście żałuję pewnej rozmowy z jedną panią, w trakcie której powiedziałam za dużo, co spowodowało pewien niepokój w naszej znajomości. Choć nie było to nic obraźliwego ani wyzywającego, jedno zbyt odważne słowo wystarczyło, aby ktoś poczuł się urażony. Mimo, że Ją przeprosiłam, jednak dystans jest nadal.
– Jak pani rodzina zareagowała, że nie pójdzie pani po reelekcję?
– Odetchnęła z ulgą (śmiech). Teraz będę miała dla moich najbliższych więcej czasu, ale także więcej czasu na obowiązki domowe. To zrozumiałe, że chcę mieć wszystko tak zorganizowane, jak młody człowiek, ale związane z tym jest większe zmęczenie. Jestem ogromnym pedantem, moja dbałość o szczegóły czasami przytłacza moją rodzinę. Te momenty, kiedy jestem tak szczegółowa, zdają się być genetycznie dziedziczone. Moja mama była dokładnie tak samo uporządkowana, i pamiętam, jak mnie to wtedy irytowało. Wracając do tematu rodziny, poczuli pewien spokój i swobodę, ponieważ nie będziemy już musieli ustalać harmonogramu imprez według mojego grafiku. Dotychczas wszystkie rodzinne imprezy odbywały się wtedy, gdy wiedziałam, że nie mam żadnych zobowiązań służbowych. Często brano pod uwagę również weekend, ponieważ są sytuacje, że jako wójt muszę pracować również w soboty i niedziele.
– Ale nie szkoda pani? Mogła pani przecież jeszcze rządzić Nędzą przez kolejne pięć lat, jeśli ponownie wybraliby panią mieszkańcy na to stanowisko.
– Czasem słucham tych, którzy chcą mnie zastąpić i naprawdę cieszy mnie, gdy ktoś prezentuje swój autorski plan na przyszłość. Doceniam, gdy ktoś nie buduje swojej kampanii na krytykowaniu moich urzędników, a niestety są i tacy. W takich sytuacjach czasami żałuję, że nie wystartowałam, ale jak się raz coś powiedziało, trzeba dotrzymać słowa. Mnie można krytykować, jestem osobą publiczną, ale swoich pracowników zawsze będę broniła.
Co do obietnic... Kiedyś obiecałam mieszkańcowi Łęgu remont drogi gminnej, ale nie przewidziałam, że wkrótce tam będzie budowana kanalizacja i ten obiecany termin znacznie się przesunął. Nie można zatem składać obietnic bez pokrycia, zarówno w kampanii, jak i w pracy.
– To jaką nauczkę pani wyciągnęła? Wójt nie może obiecywać?
– Tak, ale trzeba mieć odwagę powiedzieć: „Słuchajcie, teraz nie da się tego zrobić, ale zrobimy to. Tylko musicie być trochę cierpliwi”. Małe gminy, wbrew pozorom, dysponują stosunkowo niewielkimi funduszami. Nawet te 60 milionów złotych, które udało się pozyskać z zewnątrz w czasie tej kadencji, wydają się ogromną kwotą, ale na przykład kawałek kanalizacji może kosztować 8 milionów złotych. To pokazuje, jak niewiele możemy zrobić z dostępnymi środkami.
– Będzie pani wójtem Nędzy do 30 kwietnia, bo tak stanowi prawo. Po godzinie 15.00 przekroczy pani próg urzędu, bo do tej godziny jest otwarta we wtorek gmina. W środę nie powróci pani już do gabinetu, w którym spędziła pani niemal dwie dekady.
– Patrząc na otaczające mnie przedmioty, zdaję sobie sprawę, że nie mam ich zbyt wiele, więc nie spieszy mi się jeszcze z pakowaniem moich osobistych rzeczy (śmiech).
– Zabierze pani coś z tego gabinetu na pamiątkę?
– Postanowiłam, że wszystko zostanie tak, jak jest. Jedyną rzeczą, którą zabiorę ze sobą na pamiątkę, będzie statuetka, którą otrzymałam od naszej gminy partnerskiej – Velke Hostice. Ta współpraca to wiele wyjątkowych chwil, które zawsze będę mile wspominała.
– Odpowiada pani na te pytania z uśmiechem, ale musi się łezka w oku kręcić.
– Tak, choć nie jestem zbyt sentymentalną osobą, podchodzę do tego pragmatycznie. Gdy coś nie idzie po mojej myśli, nie popadam w rozpacz: biorę szmatę i ścieram rozlane mleko. Tak samo będzie tutaj. Kończy się jeden etap, zaczyna się kolejny. Czasami pytają mnie, jak podchodzę do wyborów powiatowych, w których startuję. Odpowiadam, że całkiem spokojnie, zresztą to widać po banerach, wisi kilka, ale tylko dlatego, że chciałam dać znać, że startuję. Jeśli ktoś nie poznał mnie przez 17,5 roku, to przez miesiąc wieszania plakatów na pewno mnie nie pozna. Bardzo wierzę w młodych ludzi. Większość z naszych pracowników to młodzi ludzie, którzy świetnie sobie radzą. Jednak w instytucji takiej jak powiat, gdzie tematy są poważne, różnorodność spraw wymaga także doświadczenia życiowego. Poza tym zawsze będę podziwiała naszego młodego starostę Grzegorza Swobodę, nie tylko dlatego, że wyszedł z naszej gminy, będąc w przeszłości radnym gminy, ale także dlatego, że potrafi rozmawiać z ludźmi bez względu na ich poglądy. Obserwuję go i widzę, że świetnie sobie radzi.
– No ale widzi się pani w zarządzie powiatu?
– Ja nie idę do powiatu po to, aby zająć jakieś stanowisko. Idę, bo chcę pracować na rzecz mieszkańców naszej gminy, ale także na rzecz całej Raciborszczyzny. Nigdy nie miałam parcia na szkło i stołki.
– Jaki pani zapamięta pracę dla tej gminy z pozycji wójta?
– Jako jeden z przyjemniejszych okresów mojego życia. Naprawdę, spotkałam tutaj tak wiele fantastycznych osób. W tym miesiącu razem z przewodniczącym gminy odwiedziliśmy panią, która obchodziła 90. urodziny. Zazwyczaj nie uczestniczymy w tego rodzaju uroczystościach, ale tym razem postanowiłam pójść, ponieważ solenizantka zawsze będzie mi się kojarzyć z życzliwością i pogodą ducha, pomimo trudnego życia, z którego zawsze wychodziła uśmiechnięta, choć być może cierpiała wewnętrznie. Nigdy nie pokazywała tego na zewnątrz. Wbrew pozorom, takich ludzi, którzy podchodzą do innych z uśmiechem i matczyną dobrocią, jest coraz mniej, a to jest naprawdę potrzebne.
– Na koniec: Czym pani się zajmie, kiedy minie obecna kadencja?
– Już wszystko przemyślałam (śmiech). Teraz zajmę się moim zaniedbanym, ale ukochanym ogrodem. Chcę, aby wrócił do swojej dawnej świetności, jak za czasów, gdy jeszcze nie byłam wójtem Nędzy. Poza tym pasjonuje mnie szycie – towarzyszy mi od zawsze. Od zawsze też organizujemy wyjazdy z mężem. Mamy ogromną liczbę znajomych, którzy traktują nasz dom jak swój. Mogą przyjść do nas niespodziewanie, a jeśli mam coś w lodówce, to zawsze mogą coś zjeść. Jeśli nie mam, trudno, przynajmniej mogą liczyć na kubek herbaty (śmiech). Wiem jedno: trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Ja z tej sceny wójtowania Nędzą właśnie schodzę.