Tajemnica uczestnictwa Moje rozmowy z Bogiem u progu nowego roku liturgicznego i duszpasterskiego, przeżywanego pod hasłem „Uczestniczyć we wspólnocie Kościoła”
Panie, zdołałem wyrwać się na chwilę – na chwilę zaledwie, co, śmiem mieć nadzieję, po raz kolejny łaskawie mi przebaczysz – ze szpon nieuchronnie obracającego się kołowrotu spraw codziennych, tych ważnych, mniej ważnych i tych – tak, nie mogę tego teraz, klęcząc przed Tobą, Panie, i wpatrując się w Twą twarz, nie przyznać – zupełnie błahych. Aż nadto świadom jestem, że stało się to nie bez Twego miłosiernego na mnie wejrzenia i nie bez Twojej łaski.
Dziękuję Ci przeto, Panie, najgoręcej – ja, robak, robaczek, nędzny Twój sługa, Twoje biedne dziecię, ja, dla którego całą i jedyną nadzieją wciąż i niezmiennie jesteś Ty. I pokornie Cię proszę, Panie, bądź ze mną i prowadź mnie, i wejdź pod dach mój, choć nie jestem tego godzien, podczas tej przedadwentowej modlitewnej zadumy, kiedy rozważać chcę tajemnicę, jak ją nazywam, uczestnictwa – uczestnictwa we wspólnocie Kościoła, a więc uczestnictwa w Tobie, moim Bogu, w życiu własnym, a także w życiu człowieka drugiego – wpatrując się w Ciebie, gdy Ty, moje wszystko, odpłacając się mnie niejako tym samym, czule spoglądasz na mnie, wlewając w moją uwiędłą duszę potoki łaski, wartkie strumienie wód, które niosą cud cudów, cud nad cudy – życie.
1.
Uczestniczyć we wspólnocie Kościoła. Uczestniczyć we wspólnocie Kościoła to przede wszystkim, jak mi się zdaje, uczestniczyć w Tobie, Panie; owszem, to przede wszystkim uczestniczyć w Bogu. Kościół wszak zrodził się i na przestrzeni wieków, aż po dzień dzisiejszy, trwa na mocy złączenia się wszystkich wiernych, wszystkich jego członków z Tym, który jest jego źródłem, jego początkiem, jego założycielem. Chcę zatem w tej chwili modlitwy przypomnieć sobie, Panie, najpierw, że celem ponad wszystkie inne moje cele, mniejsze i większe, że moim celem ostatecznym jesteś Ty, wyłącznie Ty. Ty jesteś moim pierwszym przeznaczeniem i podstawowym moim powołaniem. Tak, Panie, żyję i dźwigam na swoich barkach wszystko, co z życiem się wiąże, co w życie ludzkie, z Twojego zresztą postanowienia, nieuchronnie jest wpisane, a co z rzadka tylko nie jest wymagające i trudne, aby żyć w Tobie, aby przebywać w komunii, we wspólnocie, w przyjaźni z Tobą. Pragnę, aby wszystko służyło naszemu, to znaczy mojemu z Tobą albo Twojemu ze mną, spotkaniu, aby wszystko – dole i niedole, powodzenia i niepowodzenia, sukcesy i porażki – do Ciebie mnie wiodło, aby wszystko, co mój los stanowi, rzucało mnie w Twe objęcia, kładło mnie na łonie Twoim, jednako macierzyńskim i ojcowskim. Bo obcować z Tobą, Panie, bo być z Tobą, bo zlewać, scalać moje istnienie z Twoim jest dla mnie wielkim, wielkim szczęściem, jest dla mnie rozkoszą. O ile mi się to nie udaje, o tyle poczuwam się do winy, o tyle cierpię i boleję: jestem przecież grzesznikiem! Przepraszam Cię więc, Panie, za moje, umyślne czy nieumyślne, oddalanie się od Ciebie, za moje Ciebie unikanie, za moje odwracanie się od Ciebie, za moją opieszałość w dążeniu do Ciebie: wybacz mi, Panie – nie do wiary, jak wiele przeszkód na mojej do Ciebie drodze co i rusz staje! Jeśli zaś udaje mi się budować z Tobą wspólnotę, pozostawać z Tobą w zażyłości, czytam to jako szczodrobliwy Twój dar, jako owoc, jako skutek działania Twojej we mnie znakomitej, wszechmogącej łaski. Coraz mocniej pociągaj mnie, własność swoją, ku sobie, Panie, pokornie Cię proszę, pokornie Cię błagam, i mocno wiąż mnie z sobą. Tego jednego wyłącznie koniecznie mi teraz – dziś i zawsze – potrzeba.
2.
Panie, uczestniczyć we wspólnocie Kościoła znaczy również, jak sobie myślę, uczestniczyć w życiu własnym, być obecnym w swoim życiu wewnętrznym, w tym wszystkim, co dzieje się we mnie. Albowiem koniec końców jestem jednym z kamieni, z jakich zbudowany jest Kościół. Uczestniczyć w życiu własnym – trudna to sztuka, Panie, przyznaję. Widzę, jak trudno przychodzi ona ludziom, pośród których mnie postawiłeś i pomiędzy którymi się obracam. Zamiast biec do siebie, w swoje głębie, biegną oni od siebie, daleko, daleko od siebie. Zamiast w skupieniu przypatrywać się bogactwom komnat swego wnętrza, w rozproszeniu rozglądają się za błyskotkami wciąż nowych i nowych salonów zewnętrznych. Zamiast medytować treści płynące wartkim nurtem rzeki ich serc, koncentrują się na wszystkim, co podsuwają im rwące nurty rzeki świata, fale niespokojnego morza naszej doby. Zarazem widzę, Panie, aż nadto wyraźnie to widzę, wyznaję, jak trudno przychodzi owa sztuka uczestnictwa w życiu własnym mnie samemu: bolesnej, ba, druzgoczącej i zawstydzającej lekcji dostarcza mi w tym względzie moje życiowe doświadczenie. Bo i ostatecznie, Panie, cóż ja wiem o sobie? O tym, czego doświadczam, co przeżywam? Czyż znam swoje uczucia? Czy w sposób pewny, nie żywiąc żadnych wątpliwości, umiem nazwać swoje emocje? Czy jestem w stanie wskazać, za czym tęsknię, o czym marzę? Czy umiem opowiedzieć o poruszeniach mojej duszy, o tym, co ją przejmuje i wprawia w ruch, w drżenie, o tym, co ją trapi i podnieca? Czy świadom jestem mego ciała, tego, co się z nim i w nim dzieje? Czy rejestruję, co mnie w nim boli, co sprawia mu przyjemność, czy odnotowuję, czego ciało moje jest żądne, czego mój organizm łaknie, czego ode mnie oczekuje? Ile więc, Panie, tak naprawdę wiem o sobie? Czyż wiem – zastanawiam się – o sobie w ogóle cokolwiek? Och, wiem niewiele lub zgoła nic. Jestem dla siebie wielką zagadką. Żyję pośród zagadek. Ale największą z nich wszystkich, zagadką zagadek, jestem ja sam, który dla samego siebie pozostaję niedostępny, który przed sobą się ukrywam, który przed sobą uciekam. Jakże zagadkę tę pragnąłbym spenetrować i zgłębić! Jakże zagadkę tę chciałbym, chociażby w części, chociażby w części najmniejszej, przeniknąć i rozwikłać!… A zatem nie znam siebie, Panie. Nie znam siebie, lecz Ty mnie znasz. Ty, Boże, który wiesz wszystko, Ty znasz mnie w całości, przed Tobą jawnym jest każdy kawałek, choćby najodleglejszy, choćby najmroczniejszy, mojej duszy. Inaczej przeto powiedzieć teraz, w tej chwili modlitwy i zadumy, nie mogę ani nie chcę, Panie: Ty uczestniczysz w moim życiu. Ty uczestniczysz w moim życiu bardziej niźli uczestniczę w nim ja. Fakt ten mnie pociesza. Bo oto nie zostaję ze sobą i z tym, co dźwigam, sam. Jest bowiem Ktoś, kto na drodze ku rzeczywistości uczestnictwa w życiu własnym jako mój towarzysz i przewodnik może i bardzo pragnie mnie wieść.
3.
Panie, uczestniczyć we wspólnocie Kościoła oznacza wreszcie, jak sądzę, uczestniczyć w życiu drugich, moich sióstr i braci, wszystkich bez wyjątku, tak będących, jak nie będących członkami rodziny wierzących. Jako że między nami, śmiertelnymi, między nami, ludźmi, na zasadzie konieczności, zdaje mi się, w ogóle, niezależnie od tego, czy jest nam to miłe, czy nie, zachodzi następująca zależność: podczas kiedy ci, co żyją obok mnie i ze mną, uczestniczą w moim życiu, ja uczestniczę w ich życiu. Uczestniczyć w życiu drugich, Panie, to, jak sobie wyobrażam, dzielić ich los: cieszyć się wraz z nimi ich radościami, co radości te przedziwnie pomnaża, co radości te przynajmniej zdwaja, i smucić się wraz z nimi ich kłopotami i troskami, co owe kłopoty i troski cudownie pomniejsza, co owe troski i bóle czyni znośniejszymi. Uczestniczyć w życiu drugich, Panie, to być z nimi – być z nimi blisko – w ich wzlotach i upadkach. To współodczuwać z nimi w tym wszystkim, co za Twoim, Panie, boskim, a więc niemylnym, genialnym, mądrym, zrządzeniem tyleż spodziewanie, co niespodziewanie przychodzi na nich i spada. Potrzebne jest do tego wielkie, otwarte serce, Panie, serce dokładnie takie, jakie jest serce Twoje, gorące, wspaniałe, które będąc sercem boskim, jest doskonale ludzkim. A tymczasem moje serce, Panie, zawstydzony wyznaję, znajduję wciąż takim zamkniętym i małym, takim zatrważająco skąpym, takim straszliwie zimnym i oschłym, tak mało ludzkim, choć – co wprost zdumiewa – jest ono sercem człowieka. Czy zdołam kiedykolwiek to głupie moje serce sforsować, czy zdołam kiedykolwiek przekonać je, by poddało się pod dyktat owej dynamiki uczestnictwa – uczestnictwa w życiu drugich?… Lecz oto majaczy w mojej głowie, Panie, jeszcze jedno pytanie, znacznie może nawet ważniejsze od tego właśnie postawionego, pytanie mianowicie o owo uczestnictwo, o to, jakie to moje uczestnictwo w życiu drugich jest. Bo być może różne, bardzo różne, albo budujące, albo wyniszczające, rujnujące. Czy moja obecność w tym, co składa się na egzystencję moich bliźnich, Panie, moich współpracowników, moich parafian, moich wiernych, moich znajomych i przyjaciół, jest budująca? Czyż sprawia, że ludzie wokół mnie rosną, rozwijają się i rozkwitają, czyż sprawia, że powoli, powolutku ludzie stają się coraz to i coraz lepsi, wdrażając – także właśnie poprzez kontakt ze mną, poprzez ze mną spotkania – choćby odrobinę lepszą wersję samych siebie? Czyż w mroki tych, co żyją obok mnie, moje najzwyczajniejsze codzienne bycie wprowadza jakąkolwiek jasność, wpuszcza najlichszy snop, najchudszy promień światła? A finalnie: czyż pomaga im w zdążaniu do zbawienia?
* * *
Panie, kończę to moje niecierpliwe, niespokojne, nerwowe wpatrywanie się w Twoje małe, kruche, skromniuchne oblicze, tak nieskończenie delikatne, przejmująco delikatne, a tak niepojęcie trwałe, zaskakująco trwałe, które tymczasem, tu, w doczesności, tu, na ziemi, jest moim niebem. Kończę, Panie, czas łapczywego, nieopanowanego, niepowściągliwego sycenia się chlebem, którego w swej niezmierzonej hojności Ty mi dajesz, dajesz mi nadobficie, jak tylko Ty potrafisz, i którym Ty sam w sposób dla mnie niezrozumiały i najprzedziwniejszy jesteś. Kładę kres, Panie, swobodnemu, może chaotycznemu nawet, wypasowi pobożnych, bogobojnych moich myśli, co drążyły skałę tajemnicy, tajemnicy uczestnictwa. Dziękuję Ci, Panie, najserdeczniej za łaskę tego świętego czasu, za łaskę adoracji. Niech pokrzepiona jej mocą rośnie we mnie siła, która każdego dnia, każdej godziny rozpoczynającego się roku kościelnego kazać mi będzie uczestniczyć – coraz więcej, coraz bardziej, a zawsze roztropnie i mądrze – we wspólnocie Kościoła, czyli, po pierwsze i przede wszystkim, w Tobie, moim Bogu, potem w życiu ludzi i wreszcie, po trzecie, w życiu moim własnym.
PS. Niniejszy tekst powstał jako rozważanie adoracyjne na przedadwentowe skupienie dla księży diecezji opolskiej, które odbywało się 24 i 25 listopada w kościele seminaryjno-akademickim w Opolu.
ks. Łukasz Libowski | lukasz.damian.libowski@gmail.com