„Gdziekolwiek jestem, tam tworzę, i tylko tam, gdzie tworzę, jestem”. Cogitationes de homine creante
Człowiek, którego wysmakowanie literackie bardzo sobie cenię i którego czytelnicze rekomendacje nigdy mnie chyba nie rozczarowały, serdeczny mój nauczyciel i przyjaciel Achim Piecuch, polecił mi w tym roku do wakacyjnej lektury – tak, z radością i niejaką tęsknotą pozwalam sobie teraz, w te dni końca października i początku listopada, wracać do wakacji – „Wypracowania Fritza Kochera” pióra dotychczas zupełnie mi nieznanego Roberta Walsera (tłum. Małgorzata Łukasiewicz, Warszawa 2023). Skwapliwie więc rzecz nabyłem i co jakiś czas w miesiące tegoroczne letnie po nią sięgałem i do niej zaglądałem, by się nią, inaczej przecież być nie mogło, delektować i cieszyć.
Opowiadanie pod tytułem „Malarz”, przedostatnie w zbiorze, nieprzynależne właściwie do kolekcji „Wypracowania Fritza Kochera”, a tylko w polskim jej wydaniu do niej dołączone, obdarowało mnie zdaniem, które przepisałem powyżej. Chciałbym się bowiem przy nim na kilka chwil medytacji tutaj zatrzymać. A to dlatego, że choć, jak chciał Walser, scharakteryzował się nim główny bohater wskazanego opowiadania, artysta malarz, nadając mu tym samym dość ściśle określony sens, to jednak ma ono zarazem, sądzę, wartość uniwersalną, opisując pewną czy to skłonność, czy właściwość każdego człowieka. Skłonność czy właściwość, na którą lubię zwracać uwagę, bo najzwyczajniej w świecie wydaje mi się ona doniosła i ważka, a nierzadko bywa nie tylko że niezauważana, ale także, co gorsza, zaniedbywana.
1. „Gdziekolwiek jestem, tam tworzę”
Pod tym zdaniem, szanowni Państwo, w przekonaniu moim podpisać się może każda i każdy z nas. Żeby zaś stać się tak mogło, spełniony musi zostać jeden warunek: odpowiednio mianowicie szeroko, to jest możliwie najszerzej, rozumieć potrzeba po pierwsze rzeczywistość tworzenia, a po drugie rzeczywistość tego, co jest efektem, skutkiem tworzenia, czyli rzeczywistość twórczości, sztuki. Warunek ten łatwo jednak spełnić. Jeśli wszak nad kwestią się zastanowić, to wnet dochodzi się do wniosku, że wiele naszych codziennych aktywności, które zrazu jawią się może błahymi, ma znamiona tworzenia i twórczości – a mówiąc odważnie i wprost: jest tworzeniem i twórczością.
Pomyślmy, proszę. Poranna toaleta: mycie się, czesanie i w przypadku kobiet także malowanie; dalej: ubieranie się – przyznajmy, iż niejedna i niejeden z nas traktuje siebie jak dzieło sztuki, stojąc przed lustrem, wydobywając z szafy kolejne ubrania, wkładając je na siebie i starając się tak do siebie je dobrać, tak ze sobą zestawić, aby składały się na harmonijną, satysfakcjonującą nas całość. Podobnie aktem twórczym jest sprzątanie, polegające, jak można ładnie, uroczyście wręcz powiedzieć, na wprowadzaniu ładu – z grecka: kosmosu – tam, gdzie panował dotąd chaos, czyli będące, jak daje się też przecież rzecz ująć, nowym stwarzaniem określonego, choćby i najmniejszego, skrawka świata. Takim samym aktem jest, dajmy na to, gotowanie, nakrywanie stołu, uprawianie ogródka, majsterkowanie; również te wyjątkowe momenty, kiedy urządzamy nasze domy, kreując wygląd poszczególnych znajdujących się w nich pomieszczeń. Toż dbamy wówczas o to, by kolory na ścianach dobrze ze sobą współgrały, by pasowały do siebie stojące obok siebie meble, by rozmaite umieszczane tu i ówdzie w aranżowanych przez nas czterech kątach dodatki przydawały im tego czegoś tak trudno definiowanego – powiedzmy: uroku, powabu, blasku.
Wymieniam parę tych egzemplów po to, by wykazać nimi słuszność tezy głoszącej, iż w pewnym sensie wszyscy jesteśmy artystami. Tak, w każdym z nas mieszka artysta. W codziennym życiu nie jesteśmy może faktu tego świadomi, ale raz po raz, mniemam, w chwilach szczególnych, w chwilach cudownej iluminacji, kiedy odkrywamy o nas samych coś nowego, coś, czego dotąd o sobie nie wiedzieliśmy, do nas on dociera, sprawiając nam radość.
Niektórzy z nas są artystami także w węższym sensie tego słowa. Mam na myśli wszystkich zawodowo parających się rzemiosłem, zwłaszcza zaś tych spośród nich, którzy rzemiosło swoje kochają i całym sercem, całym swoim umysłem, wszystkimi swymi siłami się mu oddają. Oni bowiem rękoma swoimi tworzą coś, czego wcześniej pośród wszystkiego, co jest, wszystkiego, co istnieje, nie było; oni bowiem stwarzają, jako stwarza Bóg, z tą jedną wszakże różnicą, że Bóg creat ex nihilo, stwarza z niczego, podczas gdy oni podług doskonale opanowanej przez siebie umiejętności kreują rzecz, wykorzystując po temu materię, by tak ją nazwać, pierwszą, a zatem coś, co już istnieje, co już jest, to jest stosowny jakiś substrat. Stąd bywa, iż wprowadza się pewne subtelne rozróżnienie, mówiąc, że Bóg „stwarza”, człowiek tymczasem „tworzy” bądź też „wytwarza”.
Oczywiście, w sensie ścisłym i najwłaściwszym domena tworzenia i twórczości jest domeną artystów, i o tym w kontekście niniejszej refleksji koniecznie trzeba pamiętać, jako że w odniesieniu do artysty właśnie zdanie leżące u początku tegoż rozważania zostało skomponowane. W owym znaczeniu najwęższym przez twórczość rozumie się po prostu dzieło sztuki, czymkolwiek i jakiekolwiek by ono nie było, przez tworzenie zaś proces, czy to mniej, czy bardziej skomplikowany, złożony, dostarczania, produkowania tego dzieła.
Drodzy Czytelnicy, zdanie wyjęte z opowiadania „Malarz” Walsera, na którym w miejscu tym koncentrujemy uwagę, jest natury deskryptywnej, co nie ulega wątpliwości. To znaczy: wskazuje ono, jak się rzeczy mają. Nie chodzi bynajmniej o rzeczy jako takie, nie chodzi o rzeczy w ogólności, ale o rzeczy jednego tylko rodzaju: umówmy się może na użytek tego wywodu, że chodzi o humanistykę, o dziedzinę antropologii, o wiedzę o człowieku. Mówiąc inaczej, z wykorzystaniem języka, jaki zaproponowała ongiś filozofia pozytywistyczna: mamy tu do czynienia ze zdaniem faktograficznym, które czy to opisuje, czy też raportuje, czy sprawozdaje precyzyjnie określony fakt, jeden z faktów, jakie składają się na świat, na świat naszej doby, na świat naszego czasu. Fakt ów przedstawia się następująco – ponieważ ująć go w słowa daje się na wiele sposobów, proponowane przeze mnie dalej wyrażenia traktować należy jako po prostu robocze, które, stosownie do preferencji i upodobań, do woli można przeredagowywać i przekształcać: człowiek tworzy; niemożliwym jest dla człowieka nie tworzyć; liczne z aktywności podejmowanych przez człowieka podpadają pod pojęcie twórczości; znakiem bądź śladem człowieka jest tworzenie i twórczość. Dostatecznie jasnym jest przy tym chyba, że idzie tu o twórczość wszystkich trzech wymienionych wyżej rodzajów, a zatem, po pierwsze, o twórczość, która tożsama jest ze sporządzaniem dzieł sztuki, po drugie, o twórczość, przez którą rozumie się rękodzielnictwo, wreszcie zaś, po trzecie, o twórczość pojmowaną najszerzej, która sprowadza się, jak się zdaje, do twórczego ustosunkowywania się do całej rzeczywistości, do rzeczywistości, w którą zostało się wrzuconym, w której zostało się osadzonym, do wielorakiego twórczego najpierw jej postrzegania i percypowania, a potem modyfikowania, przeobrażania.
Owszem, rozpatrywane w ramach niniejszego tekstu zdanie jest oznajmieniem, które zasadniczo i w pierwszej kolejności orzeka, jaki jest stan rzeczy odnośnie do człowieka; zaiste, zasadniczo i w pierwszej kolejności zdanie owo przynosi swoistą, jak również można nerw sprawy uchwycić, diagnozę człowieka. Zarazem jednak pośrednio, w sposób ukryty, choć nie aż tak znowu bardzo ukryty, bo łatwo przychodzi to odkryć – na gruncie języka łacińskiego w tym kontekście sięgnąć by można po przysłówek „virtualiter” – przekazuje ono pewną tezę. Jaką? Żeby tezę tę zdekodować i expressis verbis ją wyłuszczyć, postawić potrzeba pytanie o rację, dla której wszędzie tam, gdzie jest, człowiek tworzy. W oparciu o rozpatrywane zdanie odpowiedź na podane zapytanie sformułować daje się w kilku przynajmniej wariantach. Oto dwa, jakie w tym momencie przychodzą mi akuratnie do głowy, z których wtóry jawi mi się nie tyle może istotniejszy, co odpowiedniejszy, celniejszy: człowiek tworzy, bo w ten sposób wyraża, wypowiada się, bo w ten sposób zdradza, odkrywa, objawia nieco ze swej tajemnicy, z tajemnicy swego wewnętrznego sanktuarium; człowiek tworzy, gdyż przynagla, przymusza go do tego jego natura, która jest twórcza i która w konsekwencji gorąco pragnie kreować, która każe mu kreować. Oczywiście, teza taka jest mi, który bezwstydnie, nieskromnie uważam się z jednej strony za miłośnika człowieka i wszystkich spraw ludzkich, z drugiej zaś strony za miłośnika wielu form czy postaci sztuki, bardzo, ale to bardzo bliska. Jak dla mnie, przyznam chętnie, jest ona szalenie ciekawa; tak, wielce mnie ona intryguje. Przede wszystkim bodaj dlatego, że przynosi i przedkłada godną uwagi i głębokiego namysłu propozycję wyjaśnienia wspaniałego fenomenu ludzkiej twórczości. Czyż wszelako nie przystaniemy ochoczo na to, że prawdziwym jest przekonanie, iż człowiek jest artystą z przyrodzenia?… Czyż nie przekonywająco brzmi nam, iż wszelka aktywność twórcza człowieka ma swoje źródło w jego konstytucji, w jego naturze?… Mnie, szanowni Państwo, spojrzenie takie niezmiernie doprawdy się podoba: jesteśmy po prostu – zgadzam się – my wszyscy, my ludzie, twórcami, jesteśmy artystami. Z konieczności zatem, rady nie ma, musimy tworzyć – w każdym ze znaczeń, jakie niesie ze sobą właśnie ów czasownik: „creare”, „tworzyć”.
2. „Tylko tam, gdzie tworzę, jestem”
Lecz, mili Czytelnicy, stanowiąca punkt wyjścia niniejszej mojej refleksji myśl Walserowa, widniejąca ponad tą refleksją jako jej tytuł, ma jeszcze część drugą, której w żadnym razie nie wolno pominąć: „Tylko tam, gdzie tworzę, jestem”. Na pierwszy rzut oka zdanie to, współrzędne względem dotąd omawianego, wypada nieszczególnie. Wydaje się ono zrazu niczym więcej, jak powtórzeniem – można ewentualnie dodać, jako że autor gra tutaj, bawi się, żongluje słowami, iż powtórzeniem zmyślnym, wyrafinowanym – treści zdania pierwszego; tak, wydaje się, że oto to samo mówi się tu teraz nie tak samo, że oto to samo mówi się tu teraz inaczej. Tymczasem już chociażby najkrótsza chwila zastanowienia się uświadamia, iż wcale tak nie jest: nie, nie natykamy się tutaj na żadną repetycję tego, co zostało właśnie wypowiedziane, ale mamy tu zupełnie nowy komunikat, mamy tu komunikat, który wprowadza na arenę rozważań ideę nową, nową jakąś jakość.
Otóż główny bohater opowiadania „Malarz” Walsera spostrzega w drugim zdaniu zajmującej nas myśli, interpretowanej niniejszym uniwersalistycznie, a zatem rozciągniętej na wszystkich ludzi, obejmującej każdego człowieka, że wyłącznie tam, gdzie tworzy, tam jest. Pomijając już objaśnioną kwestię znaczenia czasownika „tworzyć”, zakładam przy tym – mam nadzieję, że słusznie – iż orzeczenie zdania nadrzędnego „jest” desygnuje swoisty rodzaj egzystencji, czyli egzystencję, jak bym miał wielką ochotę ją nazwać, intensywną, egzystencję zagęszczoną czy też prawdziwą. Przeciwieństwem takiej egzystencji jest, jak przyjmuję, egzystencja mierna, niewyraźna, miałka, rozprężona, egzystencja na pół gwizdka, egzystencja, co koniec końców nie jest egzystencją, egzystencja – żelazna logika z jednej strony, a prawa symetrii z drugiej i tak nakazują ją tu dookreślić – nieprawdziwa. Z kolei owo adwerbium „tam” rozumiałbym nie tylko może przestrzennie, które to rozumienie samoczynnie się narzuca, ale także i czasowo. To znaczy: przyjmowałbym, że jego zakres semantyczny jest możliwie szeroki i że oznacza ono zarówno miejsce, jak również czas tworzenia, a więc, podsumowując, że oznacza ono twórczą czasoprzestrzeń. Wreszcie pozostaje doprecyzować, iż owo „wyłącznie” – czy też, literalnie trzymając się polskiego przekładu utworu Walsera, „tylko” – sygnalizuje w moim odbiorze, tyleż subtelnie, co złowróżbnie, niepokojąco, że bywają czasoprzestrzenie, w których tworzenie i twórczość nie są podejmowane albo też nie są możliwe. Skutkiem zaś tego z żalem i smutkiem skonstatować należy, że niekiedy, gdy zaprzestaje kreowania, gdy porzuca twórczość, wkracza człowiek w przestrzenie, które są dla niego przestrzeniami nie życia, lecz śmierci, przestrzeniami egzystencji nie intensywnej czy prawdziwej, lecz rozprężonej czy nieprawdziwej, przestrzeniami żałosnej niby-egzystencji, nędznego życia, które nie smakuje i smakować nie może.
Tu dotykamy sedna całego problemu: tworzenie jest warunkiem życia, życia, które jest życiem. Bez twórczości człowiek żyć nie jest w stanie – precyzyjniej: bez twórczości człowiek żyć jest w stanie życiem jeno, które nie jest życiem, nie natomiast życiem, co jest życiem. Jeśli tedy nie jest człowiek artystą, jeśli zdradza siebie, odwraca się od samego siebie, nie pozostając w zgodzie ze swoją naturą, ze swym losem, ze swym przeznaczeniem, nie podążając za swoim powołaniem, nieuchronnie zamiera, nieuchronnie, niestety, przepada i ginie.
* * *
Szanowni Państwo, dzielę się tymi moimi skromnymi przemyśleniami, proszę mi wierzyć, nie w innym celu, jak tylko i wyłącznie po to, by zachęcić nas, Państwa i siebie, siebie i Państwa – doprawdy nie wiem już, kogo bardziej – do dbałości o momenty czy akty twórcze w naszym życiu, do wielkiej troski o momenty czy akty twórcze w naszym życiu każdego rodzaju. W nich, w ich głębokim, dobrym, mądrym przeżywaniu, jestem o tym od jakiegoś, bynajmniej nie krótkiego czasu niezachwianie przekonany, leży nasze szczęście. Nie w całości oczywiście. Ale ufam, że w pewnej mierze. Wcale chętnie zaryzykowałbym tu może nawet twierdzenie, że w mierze niemałej, że w mierze dużej.
ks. Łukasz Libowski
lukasz.damian.libowski@gmail.com