Ja takiego Kościoła właśnie chcę. Świadomego, poranionego, ale przemienionego przez Miłosierdzie Boga
O autorze nieobiektywnie
Piotr Nowak to ksiądz diecezji gnieźnieńskiej. Przyjaźni się z ks. Michałem Grupą, z którym ja się z kolei przyjaźnię i przez którego mieliśmy się okazję poznać, kiedy Piotrek – w moim odczuciu z dużym zaangażowaniem – prowadził rekolekcje adwentowe w Niemcach pod Lublinem. Piotr na początku swojego tekstu krótko się przedstawia, co pozwala mi zwolnić się z pisania o nim w tym miejscu. Zaznaczę może tylko – bo są to dla mnie szczegóły ważne – że obecnie kształci się w zakresie logoterapii oraz że sam zechciał podzielić się swoim doświadczeniem Kościoła, na którą to propozycję chętnie przystałem.
ks. Łukasz Libowski
lukasz.damian.libowski@gmail.com
Siadam w moim żółtym fotelu, zamykam oczy i… nic
Cześć. Jestem ks. Piotr. Nie za wysoki, nie za gruby, taki w sam raz. Lubię dobrze zjeść, najlepiej lody z malinami, ale nie pogardzę też dobrą książką czy fragmentem Lectio Divina. Cieszę się, że jako „jeszcze” młody człowiek mogę przyłączyć się do podróży ku Kościołowi Marzeń. Że razem z innymi mogę szukać i podzielić się moim doświadczeniem Kościoła.
Od kilku miesięcy zbieram się do napisania własnego tekstu na temat „mojego” Kościoła. I, szczerze powiedziawszy, nie jest to dla mnie łatwe zadanie. Może dlatego, że mam łatwość do inspirowania się spojrzeniem innych, a dziś chciałbym podzielić się z Wami tym, co jest bardzo osobiste, tak bardzo „moje”. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że chciałbym ujawnić to, co jest ukryte głęboko w moim sercu. Dziś nareszcie zdobyłem się na tę odwagę i wyruszyłem w podróż ku Kościołowi, którego doświadczyłem, doświadczam i chciałbym doświadczać.
Siadam w moim żółtym fotelu, zamykam oczy i… nic. Okazuje się, że moja pamięć jest zawodna, tym bardziej kiedy myślę w kategoriach teologicznych, bo momentem, w którym Kościół mnie zrodził, był mój własny chrzest... Nie pamiętam go, choć mam to szczęście, że mogę go obejrzeć na kasecie VHS (sic! Kto w ogóle ma jeszcze taki odtwarzacz?). Ostatni raz oglądałem to wydarzenie z piętnaście, a może i więcej lat temu. To, co zapamiętałem, to duża liczba dzieci do chrztu i drewniane rusztowania przy głównym ołtarzu. Nagle uświadamiam sobie, że współcześnie przykładamy wagę do uwieczniania różnych chwil życia, każdy ma teraz smartfona z superaparatem, ale nagranie, zdjęcia nie oddają tego, co najważniejsze. Z filmu nie mogę przecież wyczytać, co przeżyłem danego dnia, jak przeżywali to moi bliscy. Wiem jedno: była to podniosła chwila. Mimo szczęścia posiadania filmowej pamiątki nie podzielę się z Wami tym, co mówił ksiądz na kazaniu, co wtedy czułem, co myślałem, jak to przeżyłem, co było dla mnie wtedy najważniejsze, bo najzwyczajniej w świecie tego nie pamiętam. A dziś to jest dla mnie najcenniejsze. Może Ty pamiętasz? Od dnia chrztu stałem się częścią Kościoła. Tyle.
Za każdym z tych sformułowań kryją się dla mnie konkretne wydarzenia, osoby, łaski
Odchodząc troszkę od teologicznej teorii ku życiu: moje pierwsze skojarzenie z Kościołem mojego dzieciństwa to dom, to poczucie bezpieczeństwa. I tu w pamięci mam obraz siebie śpiącego na kolanach mamy lub taty na niedzielnych mszach świętych. Nasze rodzinne przynależenie do wspólnoty Szensztatu oraz maryjność mojej rodzinnej parafii ukształtowały we mnie naturalną miłość do Matki Bożej i poczucie, że na Niej mogę polegać. Pamiętam czas rodzinnych rekolekcji w Bydgoszczy, duchowe i fizyczne budowanie domowego sanktuarium. Niezapomniane są dla mnie nocne stróżowania przy ul. Smuklaskiej 113 w Bydgoszczy, gdy powstawało dopiero Centrum Szensztackie. Panowała tu atmosfera współpracy i świeckiego zaangażowania.
Potem były pielgrzymki na Jasną Górę, bierzmowanie, wspólnota młodzieżowa, wyjazdy na Europejskie spotkania Młodych Taize. Jakiego Kościoła tutaj doświadczyłem? Bardzo dynamicznego, rozmodlonego, ale też często podzielonego, patrzącego tylko po ludzku, zamkniętego na drugiego człowieka.
Potem było seminarium i pierwsze sześć lat kapłaństwa. Jakiego Kościoła tam doświadczyłem i nadal doświadczam? Ludzkiego, czyli poranionego. Pokornego, ale i zuchwałego. Samolubnego, ale i otwartego. Pełnego lęku, ale i odważnego. Obłudnego, ale i szukającego Prawdy. Chytrego, ale i hojnego. Chorego, ale i zdrowego. Grzesznego, ale i świętego. Oderwanego od rzeczywistości, ale też i bliskiego. Tradycyjnego, ale też i nowoczesnego. Sklerykalizowanego, ale też i współpracującego. Za każdym z tych sformułowań kryją się dla mnie konkretne wydarzenia, osoby, łaski, Boże Miłosierdzie. Często bardzo osobiste i nierzadko trudne, bolesne…
Kościół to osoba. Tak jak Bóg
Gdy wracam myślami do tego, co za mną, jeszcze bardziej do mnie dociera, że Kościół to osoba. Tak jak Bóg. Nie idea, transcendencja czy immanencja. Osoba. Ja, Ty, My. To jest Kościół, za którym tęsknię, o którym marzę.
W czasie pandemii, tak jak Bilbo Baggins w „Hobbicie”, zdecydowałem się wyruszyć w pewną podróż, nie do śródziemia, ale w głąb siebie. Cieszę się, że Bóg postawił na mojej drodze osobę, która mnie do tego zaprosiła i mi w tym towarzyszyła. Podczas tej drogi odkrywam, że Kościół zmienia się na tyle, jak dalece ja pozwalam sobie na Prawdę o sobie. W teorii teologicznej to wiedziałem. Jednak dziś to czuję, przeżywam, doświadczam, jak moje wady, słabości ranią Kościół, czyli drugiego człowieka. Też tak masz? Ja takiego Kościoła właśnie chcę. Świadomego, poranionego, ale przemienionego przez Miłosierdzie Boga. Kościoła zaangażowanego, ale zaangażowanego w osobistą pracę nad sobą. Zaangażowanego we współpracę kapłanów i świeckich niezależnie od korzyści czy ponoszonych strat, wyrzeczeń. Wsłuchanego w normalność dnia codziennego idących do pracy, jadących na wakacje, mierzących się z niepełnosprawnością, wykluczeniem, samotnością, wychowaniem dzieci, rozczarowaniem, ale też cieszących się z narodzin dziecka czy ukończenia szkoły itd. To jest dola księdza i świeckiego.
Marzę o powszechnym spotkaniu Kościoła na płaszczyźnie żywej wiary i tego, co zwyczajnie ludzkie, a nie na funkcjach, tytułach czy tradycjach. Czego mi i nam potrzeba, aby dojść do takiego Kościoła? Nie wiem. Jednak podzielę się z Wami dwiema sytuacjami, które wciąż żywo pracują w moim sercu i jednym cytatem.
Niewiele znaczy więcej niż dyplomacja
Mając piętnaście lat nie wiedziałem, co robić ze swoim życiem. Może kapłaństwo? Jaką szkołę średnią wybrać? Od października do czerwca modliłem się o znak od Boga. Niestety, żaden anioł Gabriel nie przyszedł, a było trzeba decydować o wyborze szkoły średniej: prawnik, informatyk, ksiądz…? Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy wylałem serce przed Jezusem i powiedziałem, że milczy, a ja potrzebuję jasnego komunikatu, zadziała się rzecz nadzwyczajna… Na mszy świętej Bóg odpowiedział mi na moje pytanie fragmentem Jr 1,4 – 5.17 – 19: „Pan skierował do mnie następujące słowo: «Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię»”. To było dla mnie nadzwyczajne doświadczenie. To wydarzenie ciągle mi przypomina, że Bóg słyszy i konkretnie odpowiada. A ja często niedowierzam i zamiast zaufać, bardziej ufam swoim lękom…
Drugie wydarzenie to nocne czuwanie na lotnisku Cuatro Vientos, gdzie byłem jako wolontariusz na Światowych Dniach Młodzieży w Madrycie. Do dziś pamiętam moje poruszenie dwudziestominutową ciszą podczas adoracji Jezusa Eucharystycznego. Ponad półtora miliona osób w głębokiej ciszy przed Panem. Dla mnie bezcenne doświadczenie.
I cytat rozmowy Garadieli z Gandalfem z Władcy Pierścieni: ,,Mithrandirze, dlaczego niziołek?”. [Gandalf:] ,,Nie wiem. Saruman sądzi, że tylko wielką mocą można trzymać zło w ryzach, ale to nie jest to, co odkryłem. Odkryłem, że to małe rzeczy. Codzienne czyny zwykłych ludzi, które utrzymują ciemność w zatoce, odpędzają mrok... Proste akty dobroci i Miłości. Dlaczego Bilbo Baggins? Może dlatego, że się boję, a on dodaje mi odwagi”. Czasem niewiele znaczy więcej niż dyplomacja, ogromne projekty, charytatywne przedsięwzięcia. Czy to nie w naszych domach, rodzinach, przyjaźniach zaczyna się to, co najważniejsze w Kościele – proste akty dobroci i Miłości? Może wystarczy na serio, z odwagą potraktować swoją grzeszność, swoją codzienność, a Kościół naszych marzeń stanie się rzeczywistością?