Joanna Bator w Raciborzu: na spotkaniach autorskich chciałabym usłyszeć pytanie, jakie jeszcze nigdy nie padło
Tradycją raciborskiej biblioteki jest zapraszanie w Tygodniu Bibliotek gwiazdy rodzimej literatury. Nie inaczej stało się w tym roku. Po 10. latach starań dyrektor Szczygielska sprowadziła na Kasprowicza Joannę Bator, autorkę „Ciemno, prawie noc” i „Gorzko, gorzko”. Spotkanie z laureatką nagrody literackiej Nike odbyło się 10 maja.
Pierwsze pytanie dotyczyło właśnie nagrody Nike. – To jest po odliczeniu podatku 90 tys. zł, co nie starczy na małe mieszkanie, a nawet na dobry samochód. Nagroda Nike dzisiaj jest inna, niż ta, którą zdobywałam. Promuje twórców nieznanych, a w tamtych czasach ja wpierw byłam nominowana, później byłam w finale, aż ją dostałam. Wtedy poczułam ulgę, że w końcu wygrałam.
Jak wspominam film na podstawie mojej książki? Zaufałam zdolnemu reżyserowi Borysowi Lankoszowi, jego wcześniejsze obrazy mi się podobały, on wtedy zrobił dwa dobre filmy. Niestety ekranizacja „Ciemno, prawie noc nie udała się”.
– Jak trafiła do Japonii?
– Dowiedziałam się, że jest szansa na grant, ale muszę zostać zaproszona. Znalazłam adresy mejlowe uczelni, tamtejszych profesorów i jeden z nich mi odpisał. Wtedy nie wiedziałam, że to było zuchwale niegrzeczne, bo ja chciałam tę odpowiedź zaraz, dopiero potem się dowiedziałam jakie barbarzyństwo popełniłam.
To był dwuletni grant badawczy, to była prestiżowa politechnika w Tokio. Tak zaczęła się Japonia, bez wielkiej miłości, ja o tym nie marzyłam. Oczywiście szukam w życiu znaków, które prowadzą do wielkich zmian i pamiętam, że pewien chłopak w dzieciństwie przynosił mi gejsze mrugające na pocztówkach 3D.
Nie znałam kraju, ale byłam otwarta na wszystko, co może się zdarzyć. Mój profesor okazał się aniołem, mówił: „pożyj i rozejrzyj się, co cię interesuje”. Pół roku byłam emocjonalnie rozedrgana, bo trafiła mi się przygoda intelektualna, zmysłowa. Nowy Jork przy Tokio jest nudny, tam jest wszystko przewidywalne, oczywiste a Tokio – tu się zakochałam. To były 2 lata bez zmartwień, bez płacenia czynszu, bez pytań kiedy habilitacja. Tam napisałam „Ciemno, prawie noc”. Gdyby nie ten święty spokój, własny pokój, nie pisałabym prozy.
– Jakieś niewyjaśnione historie z życia własnej rodziny?
– Chciałam takich, ale w mojej rodzinie nie ma wielkich opowieści, o np. dokonaniach dziadka, czy prababki, która w przebraniu studiowała. Grzebałam w historii rodziny, ale niczego nie dało się znaleźć. Ja chcę tworzyć, nie odtwarzać, jestem pisarką, nie historyczką.
Szczęśliwie nie przydarzyła mi się nawet część tego co moim bohaterkom. Przemycam jakieś ścinki autobiografii – np. duże włochate uszy jednego bohatera, takie same miał mój dziadek.
Czy przebiera się do pisania?
– Jest taka jukata czyli szlafroczek, w kształcie kimona. Chodzi się w tym po domu latem, taki dresik tylko ładniejszy. Stąd się wzięło, że się niby przebieram. Ja przede wszystkim czysty stół lubię mieć. Ostatnio na nim plama została, bo kot narzygał. Artystyczny pieprznik na biurku to nie dla mnie.
Pisze w ciszy czy przy muzyce?
– W ciszy więcej słychać. Teraz życie jest wypełnione dźwiękami natury. Na autostradzie jak jadę, to nie słucham niczego, ale jak jadę bocznymi drogami, to leci stary rock z moich licealnych czasów, żeby przywaliło. W domu coraz mniej, jak coś gra to muzyka barokowa, to mój towarzysz puszcza.
Co czyta?
– Jak nie piszę, to czytam. Ja dostaję książki od wydawnictw, ale muszę szybko biec do kuriera, jak on je przywozi, bo inaczej rozszarpie je mój pies, jak są położone w paczce na ziemi.
Polecam:
– Los – izraelskiej pisarki (Zeruya Shalev); wspaniała proza psychologiczna, drobna decyzja w życiu pociąga lawinę.
– Miasto w chmurach (Anthony Doer) – zachwyciło mnie;
– Grażyna Plebanek – Madmuazelka, książka do czytania, autorka umie opowiadać.
– Niepokój przychodzi o zmierzchu (Marieke Lucas Rijneveld)
– Lodowy pałac (Tarjei Vesass) – to jest wielkie, to niepowtarzalny talent.
No i mam piramidę wstydu – książki, które czekają na przeczytanie.
– 7 końców książki
– Pierwszy koniec to jak napiszę. Drugi następuje kiedy przeczyta mój towarzysz życia. Kolejny to jak skończymy pracę na jego uwagach. Później wysyłam książkę do Znaku, przechodzi uwagi redakcyjne i to jest 4. koniec. Następnie książkę bierze taki mój konsultant wałbrzyski i dokonuje się 5. koniec. Wydawnictwo robi dwie korekty, czyli 6. i 7. koniec. Później już nie chcę patrzeć na ten tekst, mam dosyć wszystkiego. Dlatego książka ma 7 końców.
– Pisanie – skąd się to wzięło?
– Uważam, że sztuka to szczególna relacja człowieka ze światem, przetwarzanie rzeczywistości w dzieło sztuki. Trzeba posiadać zdolność do tworzenia opowieści – to jest pewien rodzaj obdarowania umysłu i tylko do pewnego stopnia można się tego nauczyć.
– Jak pracuje?
– Pracuję tylko w dzień, nocami czytam. Do niedawna nie miałam pisarskich dziwactw, ale od 3 lat polubiłam tabakę, którą polecił mi kuzyn – farmaceuta. Wciągam sobie tabakę. Czynność wciągania jest tak naturalna u człowieka, ja z ręki się nauczyłam. Do tego na ogół zielona herbata. Niczego nie jem przy komputerze. Okruszków na klawiaturze bym nie zniosła.
– Spotkania autorskie czy festiwale literatury?
– Wolę normalne, kameralne spotkania autorskie, jak to, na którym dziś jestem. Festiwale? Raczej nie, one męczą mnie, my tam ciągle na coś czekamy. Ale jeżdżę, bywa przyjemnie. Teraz pojadę do Zagrzebia. Lubię spotkania, lubię tę całą otoczkę wokół nich, to pakowanie się, sprawdzanie pogody, tego gdzie się zatrzymam, później śniadanko w hotelu. To namiastka podróżowania po świecie.
– Kogo ceni ze współczesnych polskich pisarzy?
– Olgę Tokarczuk – jej pierwsze książki bardzo lubiłam, to było odkrycie, wtedy nie wiedziałam, że sama będę pisarką; Wiesław Myśliwski – mój ukochany pisarz. I kawał dobrego pisarza to Szczepan Twardoch.
(ma.w)