Nawet gdy jest noc czy niepogoda, nie oznacza to, że Słońca nie ma
Niedawno obejrzałem bardzo ciekawą symulację komputerową na temat tego, co teoretycznie by się stało, gdyby z naszego układu nagle (tak po prostu) zniknęło Słońce.
Przez pierwsze osiem minut nie bylibyśmy niczego świadomi, bo tyle mniej więcej trwa wędrówka światła na Ziemię. Po ośmiu minutach nastałaby absolutna ciemność. W skrócie, poszczególne planety rozpierzchłyby się każda w swoją stronę, a z biegiem czasu spadająca wciąż temperatura uniemożliwiałaby życie. Dlaczego taki wstęp? Nie bez powodu jednym z pierwszych symboli Jezusa Chrystusa było Słońce, a Kościół pielgrzymujący na ziemi porównywano do Księżyca, który miał świecić światłem Słońca – Chrystusa (św. Augustyn). Konsekwencje braku zarówno Słońca, jak i Chrystusa byłyby podobne, z tą tylko różnicą, że jedne byłyby fizyczne, a drugie duchowe.
Kościół, który pamiętam…
„Jezus Chrystus jest tym, który przyszedł przez wodę i krew, i Ducha, nie tylko w wodzie, lecz w wodzie i we krwi” (1J 5,6). Można powiedzieć, że jestem chrześcijaninem z „krwi” i „wody”, dlatego że urodziłem się w wierzącej rodzinie i w takiej zostałem ochrzczony oraz wychowany. Kościół, który pamiętam „za młodu”, to w pewnym sensie Kościół „tryumfujący”, ale bardziej statystycznie niż głęboko duchowo – tak przynajmniej dzisiaj mi się wydaje. To Kościół bardzo zakorzenionej tradycji, zwyczajów i obrzędów, w którym po prostu „zawsze tak było”. Posługując się tokiem myślenia św. Augustyna, to był Kościół, który wprawdzie „świecił” bardzo mocno, ale nie do końca było wiadomo, skąd to światło pochodzi – albo raczej: od Kogo... Jako małemu dziecku czy nastolatkowi nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby nie pójść na rekolekcje szkolne, pierwszy piątek czy na różnego rodzaju okresowe nabożeństwa. Z mojego otoczenia praktycznie szli wszyscy, ale w sumie mało kto zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego to takie ważne. Z mojego punktu widzenia wiara była dla mnie bardziej relacją z ogólnie przyjętym zwyczajem niż z prawdziwie obecną i działającą Osobą (Bogiem).
Kościół, którego jestem świadkiem…
Jednym z najbardziej znanych zjawisk astronomicznych jest zaćmienie Słońca powstające, gdy Księżyc znajdzie się pomiędzy Słońcem i Ziemią. Może być m.in. częściowe lub całkowite. Kościół, którego doświadczam, to taki, o którym po pierwsze mówi się, że przeżywa zaćmienie (kryzys). Zapomina się jednak o tym, że nawet gdy jest noc czy niepogoda i bardzo duże zachmurzenie, a nawet zaćmienie, to nie oznacza to, że Słońca (Chrystusa) nie ma. Obecny czas Kościoła to dla mnie moment, w którym wchodzimy w głąb i przypominamy sobie, Czyim światłem mamy świecić i Kogo w Kościele reprezentujemy. Jest to moment, kiedy bardziej lub mniej, ale uświadamiamy sobie, że wiara jest relacją z Osobą, a nie z socjologiczną statystyką lubiącą liczne tłumy. To czas, w którym ważna jest osobista decyzja wiary pogłębiająca otrzymaną tradycję i zwyczaje, a więc poszukująca zrozumienia, stawiająca pytania i pragnąca głębszych motywacji niż tylko zwyczajowej. Po drugie, obecny kontekst kulturowy i społeczny to następna szansa, kiedy Kościół może kolejny raz, a nawet jakby ciągle na nowo, przypominać sobie odwieczną prawdę o tym, że jego świetność zależeć będzie od ścisłej łączności z Chrystusem.
Kościół o którym marzę…
Kościołem moich marzeń jest taki Kościół, który będzie pełnią Chrystusa, czyli świecący Jego światłem. Bardzo podobają mi się słowa proroka Ozeasza: „Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości” (Oz 11,4). Marzę o takich relacjach w Kościele, które będą wynikały z dojrzałej wiary i zarazem będą „promieniowały” na drugiego człowieka. Tęsknię za Kościołem, który jest ciekawy historii stojącej za konkretnym człowiekiem i który patrzy na nią z perspektywy Jezusa Chrystusa. Śnię za Kościołem, który się nie zniechęca, czyli za takim, który bardziej wierzy w istnienie Słońca niż w chwilowe zaćmienia i robi to, co konieczne, by innym, a zwłaszcza najbardziej potrzebującym, ukazywać nie tyle krótkotrwałe okienka pogodowe, ale życie w pełni – i to z Nim!
ks. Tomasz Chrupek
Tomek to ksiądz tarnowski. Pochodzi z Szynwałdu z okolic Tarnowa. Święcenia przyjął w roku 2016, po czym posługiwał na parafii św. Elżbiety Węgierskiej w Starym Sączu. Znamy się z Tomkiem z KUL-u. Napisał doktorat z teologii pastoralnej – zajął się w nim tematem formacji chrześcijańskiej młodzieży na podstawie programu „Młodzi na Progu”. Teraz czeka na obronę rozprawy. Dokształca się z duszpasterstwa młodzieży w Szkole Duszpasterzy Młodzieży, co bardzo sobie chwali. Jest Tomek człowiekiem pogodnym; chętnie żartuje. Lubi pomarańcz: są w jego konwiktowym pokoju różne pomarańczowe dodatki, a kiedy wybywa z naszego domu, ciągnie za sobą pomarańczową walizkę.
Ks. Łukasz Libowski
lukasz.damian.libowski@gmail.com