Chodzi się tylko w swoich butach
Nie ma chyba dnia, by na jakimś portalu internetowym, w prasie czy dyskusji publicznej nie podejmowano szeroko pojętej tematyki związanej z Kościołem. Z biegiem lat dostrzegam, jak dyskusja ta angażuje już nie tylko polityków i wielkich tego świata, ale bardzo mocno ożywia rozmowy wśród zwykłych zjadaczy chleba. I, niestety, dzieli. Każdy z nas zna kogoś, kto jasno deklaruje wiarę w Boga, ale z instytucją Kościoła i księżmi nie chce mieć nic wspólnego. Być może w jakimś stopniu sami podpisujemy się pod tym stwierdzeniem…
Nadbużańska doświadczenie Kościoła
Moje pierwsze doświadczenia Kościoła koncentrują się wokół domu, rodzinnej miejscowości i parafii. Urodziłem się i wychowałem w rodzinie rolniczej. Dorastałem w średniej wielkości wsi, w której obecni są również przedstawiciele prawosławia. Modliliśmy się w kościele wybudowanym w latach dziewięćdziesiątych. Podlasie. Nazwa regionu, która mówi bardzo wiele o stosunku do wiary, poczuciu patriotyzmu, poglądach społecznopolitycznych, ale też, przynajmniej dla nas, zwyczajnej gościnności, która w innych regionach kraju jest uważana za wyjątkową. Tutaj ekumenizm jest czymś zwyczajnym. Nie wypływa z dokumentów soborowych. Wypływa ze zgodnego sąsiedztwa i rodzin, które w dużym stopniu są też mieszane wyznaniowo. Mimo trudnej historii i wielu punktów spornych codzienność upływa spokojnie.
Już jako młody chłopak zawsze niedzielę kojarzyłem z uczestnictwem we Mszy Świętej. Maj był miesiącem, kiedy ze sporą grupą naszej wiejskiej społeczności uczęszczałem na nabożeństwo przy kapliczce, usytuowanej w centralnym punkcie naszej wsi. Mogę powiedzieć, że to pierwsza odsłona mojego doświadczenia Kościoła. Tradycyjne podejście do życia, które było wyznaczane przez pracę na gospodarstwie i okresy liturgiczne. Ważną częścią tego doświadczenia jest osoba proboszcza mojej rodzinnej parafii. Gdy w 1989 roku został do nas posłany, aby dokończyć wstrzymaną budowę kościoła, mnie nie było jeszcze na świecie. Odkąd sięgam pamięcią, określenie proboszcz i ksiądz były związane wyłącznie z nim. W naszej społeczności proboszcz cieszy się dużym szacunkiem zarówno parafian, jak również wyznawców prawosławia. Jeśli miałbym określić go jednym słowem, bez zawahania powiem „ludzki”. Wyrozumiały, otwarty, prosty, nie bojący się fizycznej pracy (wokół kościoła i cmentarza parafialnego co roku wysadza kilka tysięcy kwiatów, które wcześniej od przełomu lutego i marca uprawia w swoich przykościelnych foliach), a przy tym radosny. W tym roku ksiądz proboszcz, a od chwili moich święceń po prostu Józef, przechodzi na emeryturę.
Trzydzieści cztery lata pobytu na jednej parafii to okres, który w życiu naszej niewielkiej społeczności pozostawił po sobie bardzo wiele pozytywów. Jeśli miałbym powiedzieć, jaką rolę w moim życiu wiary i kapłaństwie odegrał ksiądz Józef, to nie przesadzę, jeśli powiem, że kluczową. Jako dziecko i młody chłopak wakacje zawsze spędzałem, pomagając w gospodarstwie i przy żniwach. Pamiętam, jak w piątej klasie ksiądz proboszcz zaproponował mi i moim rodzicom, żebym pojechał na oazę wakacyjną Ruchu Światło–Życie. Znałem już ten ruch, ponieważ nasza parafia często w dwóch turnusach gościła młodych ludzi, którzy w czasie niedzielnej Mszy Świętej klaskali i uderzali w bębny ku zdziwieniu, a nawet zgorszeniu niektórych parafian. Z czasem jednak się do tego przyzwyczailiśmy. Doświadczenie uczestnictwa w rekolekcjach oazowych poszerzyło moje spojrzenie na Kościół, uczyniło je bardziej ewangelicznym i radosnym, przede wszystkim nauczyło dzielić się wiarą z rówieśnikami. Doświadczenie tego czasu i poznani tam ludzie to pozytywne paliwo, które w jakieś mierze prowadzi mnie również dzisiaj. Ksiądz Józef był bardzo obecny w mojej formacji seminaryjnej i przygotowaniu do kapłaństwa. Dzięki jego staraniom zarówno sutannę, jak też święcenia diakonatu przyjmowałem w rodzinnej świątyni.
Poszerzanie horyzontów
Moje krótkie, liczące ledwie cztery lata kapłańskie życie odczytuję jako bardzo intensywny i dobry czas. Przydarzyło mi się szczęście przez dwa pierwsze lata pracować na dużej, prężnie działającej parafii. Ofiarność poprzednich duszpasterzy i wytrwała praca obecnych znalazły pozytywną odpowiedź u wiernych. Zderzyłem się z totalnie odmienną mentalnością ludzi, którzy codzienne dojeżdżali pociągiem do pracy w Warszawie, a przy tym byli bardzo świadomi swojej wiary i chętnie angażowali się w życie Kościoła. Tutaj również doświadczyłem bardzo dobrego przykładu kapłanów. Było to szczególnie ważne, kiedy podejmowałem posługę po moim koledze, który był już wówczas gwiazdą Internetu. Potrzebowałem sporo czasu, aby zrozumieć, że „chodzi się tylko w swoich butach”. W moje aktualne doświadczenie wspólnoty Kościoła wpisała się choroba, która pokazała, że w słabości ludzkiej doskonali się Boża moc (por. 2 Kor 12, 9).
Od października 2021 roku mieszkam w Konwikcie Księży Studentów KUL w Lublinie. Na początku śmiałem się, że po dwóch latach przerwy wracam do szkolnej ławki, żeby nadrobić zaległości z seminarium. Dzisiaj widzę, jak dużo daje mi ten wyjątkowy czas. Chociaż na początku nie było łatwo. Z jednej strony ciągłe myśli o duszpasterstwie, a z drugiej konkretne wyzwania. Gdy patrzę wstecz, widzę jak Pan Jezus za pomocą swojego Kościoła spokojnie, aczkolwiek stopniowo i konsekwentnie prowadził mnie coraz dalej od moich rodzinnych stron. Jestem człowiekiem, który związuje się z ludźmi i miejscem. Lublin otworzył mnie bardziej na Kościół w Polsce, który poznaję dzięki kolegom z innych diecezji. Studia dały możliwość poznania życia rodaków w Anglii czy poprowadzenia rekolekcji dla mężczyzn w górach. Z każdym rokiem Pan Jezus chce wyprowadzać mnie z utartych i bezpiecznych schematów. Chce, żebym szedł dalej.
Matka widząca odmienność swoich dzieci
Jeśli marzę o Kościele, to widzę go jako matkę, która zbiera wszystkie swoje dzieci. A jak mówi znane mi ludowe przysłowie: „Jednej matki nierówne dziatki”. Każdy z nas wyrósł z innego doświadczenia Kościoła i być może w całkowicie innym się dzisiaj realizuje. Widzę w sobie ogromne przywiązanie do tradycyjnych form modlitwy, co nie przeszkadza mi w tym, żeby uznać, że dopełniają się one i otrzymują nowy sens w uczestnictwie w konkretnych formach szeroko pojętego nurtu nowej ewangelizacji. Skoro tak ułomny człowiek jak ja potrafi to w sobie pogodzić i czerpać z tego duchowe korzyści, to co dopiero założony przez Jezusa Kościół. Niech Kościół nas wszystkich połączy w miłości do Boga i siebie nawzajem, mimo że każdy z nas porusza się z inną prędkością. O takim Kościele marzę.
Michał Siduniak to ksiądz diecezji drohiczyńskiej. Poznaliśmy się kilka lat temu w czasie kursu dla osób duchownych na temat tego, jak wypowiadać się dla mediów; trafiliśmy do tej samej grupy, którą prowadziła Marta Kielczyk. Teraz mieszkamy z Michałem w tym samym domu. Jest Michał doktorantem teologii, który specjalizuje się w zakresie duszpasterstwa rodzin. Interesuje go tematyka małżeństw mieszanych. Prywatnie pasjonuje się historią Polski i swojego regionu oraz geografią. Jak się Państwo zapewne domyślają, mówi Michał z tym charakterystycznym podlaskim zaśpiewem, co bardzo, ale to bardzo mi się podoba, nieodmiennie wprawiając mnie w dobry nastrój.
ks. Łukasz Libowski | lukasz.damian.libowski@gmail.com