Gdy życie staje się szare, najlepiej sięgnąć po deser
Pierwsza myśl była taka, żeby robić to co się kocha z pasją i swoją miłością dzielić się z innymi. Druga, by za pomocą słodyczy poprawiać ludziom nastrój. Idealną receptę na szczęście, z farmaceutyczną precyzją, Elwira Ogonowska zrealizowała w swojej cukierni, gdzie do każdego smakołyku dodaje się też dobre słowo.
Na początku było marzenie
Gdy przyszedł pomysł na zmianę, pani Elwira miała już spore doświadczenie zawodowe, rodzinę i dobrą pracę. Sęk w tym, że od życia zawsze pragnęła czegoś więcej, a kolejne lata spędzane za aptecznym kontuarem przynosiły tylko rozczarowanie. Coraz więcej godzin poza domem, coraz mniej czasu dla pacjentów i farmacja sprowadzona do planów sprzedaży. Nic więc dziwnego, że zaczęła myśleć o wprowadzeniu w życie planu B, który okazał się prawdziwym wyzwaniem nie tylko dla niej, ale i całej rodziny. – Podczas wakacji w Szczyrku odwiedzaliśmy często kawiarenkę, która bardzo mi się spodobała. Powiedziałam wtedy mężowi, że chciałabym mieć cukiernię i poprawiać ludziom nastrój deserami. On potraktował te moje słowa poważnie i gdy po miesiącu okazało się, że w Kuźni jest do kupienia piekarnia, przyszedł do mnie i zapytał: może to jest znak, żebyś mogła coś w życiu zmienić? – opowiada pani Elwira.
Decyzja była szybka i odważna, bo zrezygnowanie z dwudziestoletniego doświadczenia i pewnej pracy w farmacji na rzecz zupełnie nieznanego cukiernictwa wymagało sporej determinacji. – Pan Kucharczyk, od którego kupiliśmy piekarnię, był tak miły, że zostawił nam swoje receptury i zawsze służył dobrą radą. Już podczas remontu uzmysłowiłam sobie, że naprawdę niewiele wiem o pieczeniu ciast. Zaczynałam od podstaw i w ciągu pół roku zrobiłam wszystkie szkolenia cukiernicze dostępne w Polsce. Okazało się, że obudziły się we mnie geny babci Ani, która piekła ciasta na wesela – tłumaczy pani Elwira i dodaje, że na swojej drodze zawsze spotykała wspaniałych ludzi z branży cukierniczej, do których o każdej porze mogła zadzwonić, by skorzystać z ich wiedzy. Przyjaźnie, które się wtedy zawiązały trwają do dziś, a z doświadczenia farmaceutycznego, w nowym zawodzie przydała się umiejętność ważenia i skrupulatność.
Do wielu rozwiązań pani Ogonowska musiała dochodzić sama, ale po sześciu latach pracy dojrzała do tego, by swoją edukację rozszerzyć o szkołę branżową. Był rok solidnej nauki i praktyki, które odbywała w Zabrzu. Potem pozytywnie zdany egzamin czeladniczy a następnie mistrzowski, dzięki któremu mogła zacząć szkolić uczniów.
Piernik, który leżakuje w oczekiwaniu na święta
Prowadzenie cukierni to nie tylko spełnianie własnych cukierniczych fantazji, ale również trafianie w gust klientów. – Lubię być, widzieć, dotknąć, więc oglądanie programów kulinarnych w telewizji nigdy mnie nie fascynowało. Na początku postanowiłam serwować moim klientom to, co sama lubię. Robiłam serniki i ciasta czekoladowe, bo czekolada jest moją ogromną miłością, ale okazało się że oni wolą mak i chałwę. Później zaczęłam eksperymentować ze smakami i przepisami, ale nieraz najlepszym doradcą był przypadek. Kiedyś wyciągając ciasto z pieca, niechcący połamałam je, ale szkoda było tę pracę zmarnować. W ten sposób powstał łamaniec, do którego dołożyłam wiśnie i czekoladę. Tak się przyjął, że teraz specjalnie to ciasto łamiemy – mówi ze śmiechem pani Ogonowska.
Sercem jej cukierni jest piec ceramiczny, w którym w nocy piekarze pieką chleby, a od 5.00 zaczynają tu swoją pracę cukiernicy. Piecze się intuicyjnie, bo nie ma możliwości ustawienia na nim temperatury ani czasu trwania pieczenia. Latem dochodzą jeszcze lodziarze, na czele których stoi mąż pani Elwiry, z wykształcenia psycholog i pedagog, który porzucił pracę, by dołączyć do żony w cukierni.
Dziś zatrudnia szesnastu pracowników, a dzięki mężowi, który zajął się częścią prowadzenia firmy, pani Elwira może się skupić na tym, co kocha najbardziej, czyli pieczeniu. – Nigdy nie miałam takich planów, żeby podbijać rynek własnymi produktami. Mąż namawiał mnie, byśmy dostarczali nasze wypieki do innych sklepów, ale ja wolę, żeby to nie była masowa produkcja, tylko praca, którą mogę się cieszyć na co dzień – tłumaczy pani Ogonowska.
W swej cukierni wciąż wprowadza nowe ciasta, a w sezonie letnim desery na bazie sorbetów, do których owoce kupuje od tutejszych mieszkańców.
Każdego roku w październiku zaczynają się przygotowania ciasta na piernik staropolski, który długo dojrzewa, leżakując w chłodni. Jest dostępny tylko na zapisy, co wynika z jego cyklu produkcyjnego. – Historia piernika staropolskiego jest bardzo ciekawa. W dawnych czasach zarabiało się ciasto na piernik, gdy rodziła się córka i tak długo leżakowało aż wyszła za mąż. Dopiero wtedy można było je upiec, by uświetnił tę uroczystość. Nasza wersja piernika świątecznego przekładana jest marcepanem i powidłami śliwkowymi – wyjaśnia pani Elwira i dodaje, że w grudniu powstaje też świąteczna euforia, czyli pomysł na ciasto czekoladowe zapiekane z makiem, daktylami i pomarańczami oraz wykwintny sernik ze skórką pomarańczy. Ale największym hitem świąt jest niezmiennie moczka, po którą klienci przyjeżdżają nawet z Wrocławia.
Słodka dieta pudełkowa na przetrwanie
W rodzinnej kuchni pani Elwiry przeplatały się smaki Kresów, skąd pochodzili jej dziadkowie i ze Śląska, gdzie przeprowadzili się po wojnie. Do Kuźni Raciborskiej trafiła mając 14 lat z rodzicami, którzy znaleźli tu pracę. I właśnie tu, w maju 2016 roku odbyło się uroczyste otwarcie jej cukierni, a potem żmudna, ale jakże słodka praca.
Lockdown i wojna w Ukrainie wiele w życiu pani Elwiry i pracowników jej firmy zmieniły. – Mimo tego, że cukiernia działała tylko na kilka procent, codziennie przychodziliśmy do pracy. Sprzątaliśmy, snuliśmy plany na przyszłość. Pieczywo dostarczaliśmy bezpośrednio do domów klientów. Wpadłam też na pomysł, by organizować indywidualne słodkie pakiety dla firm, które miały na przykład spotkania rad nadzorczych. To były zazwyczaj dwa ciastka, talerzyku, widelczyk i serwetka zapakowane w gustowne pudełeczka i przeznaczone dla jednej osoby. Sprawdziło się to także zamiast styp, których w lokdownie nie można było organizować. Rodziny zmarłych zamawiały takie pudełka z czarną kokardką, do których wkładaliśmy w tym wypadku kołacz z serem oraz z makiem i rozdawali je żałobnikom po pogrzebie. Oni byli zadowoleni, że mogą w jakiś sposób podziękować przybyłym, a dla nas to był sposób na przetrwanie – opowiada.
Jej wypiekami mogły się też cieszyć ukraińskie dzieci, dla których organizowano podczas wojny I Komunię Św. – To była bardzo wzruszająca historia, bo żołnierze ukraińscy odbili z rąk rosyjskiego wojska autobus z dziećmi, które z zaanektowanych terenów wywożono w głąb Rosji. Nasi przyjaciele z Wrocławia organizowali konwoje z pomocą humanitarną dla Ukrainy i gdy dowiedzieli się, że te dzieci trafiły do zakonnic w Kijowie, opowiedzieli nam o tym. My, za ich pośrednictwem, już wcześniej dostarczaliśmy żołnierzom pieczywo. Potem przygotowaliśmy dla nich piękny duży tort, który przebył długą i trudną drogę, ale w końcu dotarł do dzieci. Jak dostali naszą przesyłkę, to wszyscy cieszyli się z tortu, ale najbardziej z chleba całując każdą kromkę – opowiada właścicielka cukierni.
Ostatnie lata nauczyły panią Elwirę, by nie wybiegać z pomysłami zbyt daleko w przyszłość. – Cieszę się każdym dniem spędzonym w cukierni. Najważniejsze w pracy jest to, by dobrze dogadywać się z ludźmi i by to, co się robi, dawało radość i satysfakcję. Tym co będzie później nie ma sensu martwić się teraz – podsumowuje Elwira Ogonowska.
Katarzyna Gruchot