W górnictwie można się zakochać
Z Marianem Zimermannem, przewodniczącym Rady Gminy Kornowac z okazji Barbórki rozmawiamy o jego pracy w kopalni, a także podpytujemy o zależności między ówczesnym a obecnym zajęciem. – Lata przepracowane pod ziemią pozostawiają ogromny ślad – mówi. Rozmawia Dawid Machecki.
– Górnik czy samorządowiec?
– Górnikiem pozostaje się chyba do końca życia.
– Dlaczego?
– Lata przepracowane pod ziemią pozostawiają ogromny ślad. Ponadto kształciłem się w tym kierunku, w wodzisławskim technikum górniczym, na profilu maszyny i urządzenia górnictwa podziemnego. Tak więc od 15 roku życia byłem niejako związany z górnictwem.
– Rodzinna tradycja, czy przypadek?
– Rodzinna tradycja jak najbardziej, bo: ojciec był górnikiem, jego bracia, a także i mój brat pracował w kopalni. A co ważne jeszcze 40, 30 lat temu górnictwo i kopalnie były na Śląsku podstawowym zakładem pracy, gwarantującym dobry zarobek i spokojną przyszłość. Trochę też towarzyszył temu przypadek, ponieważ chciałem być mechanikiem samochodowym. Ostatecznie ukierunkowała mnie mama, chciała, abym połączył tradycję górniczą z zapałem do mechaniki; choć nie chciałem iść w tym kierunku, bo nie podobał mi się charakter tej pracy. Dzisiaj jestem mamie wdzięczny i mogę stwierdzić, że pracę w górnictwie można pokochać.
– Skoro o tradycji górniczej mowa, to w gminie Kornowac jest mocno zakorzeniona.
– Jak najbardziej, do dzisiaj. Można to zauważyć np. w kościele na mszy z okazji Barbórki. Bo górników, niestety coraz więcej emerytowanych, jest zawsze sporo. Młodzi ludzie nie garną się już tak ochoczo do tego zawodu – co widzę nie tylko ja, ale również moi znajomi, z którymi często o tym rozmawiam.
– Na jakiej kopalni i jak długo pan pracował?
– 18 lat przepracowałem na pszowskiej „Annie”, w oddziale mechanicznym, a później 6 lat kontynuowałem już w Rydułtowach, jak doszło do połączenia kopalń. Tak więc nie zmieniło się dla mnie zbyt dużo, bo z tymi ludźmi, z którymi później pracowałem, człowiek się znał. Kopalnie były bardzo podobne, przede wszystkim eksploatowały to samo złoże, te same pokłady, choć trzeba przyznać, że mentalność, przyzwyczajenia, nawet slogany troszeczkę się różniły. Ale nie była to zmiana jak ze Śląska na Pomorze.
– Serce pozostało z „Anną” na zawsze?
– Tak.
– Przejeżdżając przez Pszów, jak pan patrzy na miejsce, które dawało chleb? Dzisiaj wiele z tych budynków już nie ma.
– Już to uczucie zobojętniało. Choć na początku serce się krajało, kiedy patrzyłem na zakład pracy w trakcie likwidacji, który istniał 180 lat.
– Ta praca jest specyficzna, nie każdy się do niej nadaje…
– Z całą pewnością, to nie jest łatwy kawałek chleba. Nie jest kolorowo. „Na dole” panują specyficzne warunki, takie, że w niektórych miejscach człowiek nawet siedząc, zlewa się potem i męczy, a wyjeżdża na powierzchnię czarny.
– Każde zejście pod ziemię może skończyć się wypadkiem lub – w najgorszym wypadku – śmiercią górnika. Co pan czuł, kiedy pan się tam wybierał?
– Z biegiem lat ludzie się przyzwyczajają, więc to ryzyko staje się wpisane niejako w codzienność i traktowane jako norma.
– Jak pan wspomina czas pracy?
– Bardzo dobrze, pracowałem ze wspaniałymi ludźmi. Oczywiście zdarzały się jednostki, które były indywiduum, ale to jak w każdej pracy. Ponadto uważam, że wszyscy pracownicy kopalni wiedzieli, że to jest gra zespołowa.
– Bo bez tego się nie da.
– Tak, tam ewidentnie. Nie miałem na szczęście w cyklu pracy zawodowej żadnego poważniejszego zdarzenia – wypadku, nie byłem nawet bezpośrednim świadkiem takiej sytuacji; dziękuję za to Bogu i świętej Barbarze. Ale myślę, że każdy z nas górników, wiedząc, że coś się stało, pozostał jakiś kolega, poszedłby na ratunek.
– Górnicy często solidaryzują się.
– Tak i to jest piękne.
– Czym pana zdaniem musi charakteryzować się górnik?
– Musi być odporny psychicznie i mieć dobre zdrowie. Czasami słyszę głosy ludzi, którzy mówią, że nie mogliby tam pracować, chociażby przez klaustrofobię, a nawet wejść do klatki i zjechać na dół. Ale proszę mi wierzyć, ludzie tam pracujący podchodzą do tego zwyczajnie, bo ktoś tę pracę wykonywać musi.
– Obecnie przewodniczy pan Radzie Gminy Kornowac. Widzi pan jakąś zależność pomiędzy tamtym zakresem obowiązków a tym obecnym?
– W ostatnich latach na kopalni pracowałem jako sztygar oddziałowy, czyli kierownik oddziału mechanicznego. Prowadziłem tam więc zespół ludzi. Przewodnicząc radzie, też stoję na czele grupy ludzi, z którymi trzeba rozmawiać i czasami przekonać do tej czy innej racji. To więc jedyne podobieństwo, jakie widzę.
– To więc było jakieś utorowanie do obecnie sprawowanej przez pana funkcji.
– Nigdy tak o tym nie myślałem. To przypadek, że tak potoczyło się moje życie.
– A co jest łatwiejsze?
– To trudno powiedzieć, bo tego nie da się porównać w żaden sposób, nawet nie chcę.
– Z perspektywy emeryta, jak patrzy pan na górnictwo?
– Trochę mi żal, że ten zawód tak podupada. Kiedyś górnictwo było na piedestale. Dzisiaj, pomimo tego, że była, jest i będzie to ciężka oraz niebezpieczna praca, to są postrzegani w niemiły sposób.
– Co pan ma na myśli?
– Mówię o zmianach. Węgiel traktuje się jako zło, a przecież to „czarne złoto”, o czym przypominamy sobie zwłaszcza teraz kiedy z jego zakupem jest bardzo ciężko. Wydaje mi się, że między innymi przez to gorzej odbiera się zawód górnika.
– Co pana niepokoi w górnictwie?
– To, że pomimo zasobów węgla, jakie mamy na Śląsku, Unia Europejska każe nam od niego odchodzić, tłumacząc to ekologią. Uważam, że ten węgiel zapewniłby nam bezpieczeństwo energetyczne. Ale to nie tak, że myślę, że ekologia nie jest ważna. Należy znaleźć złoty środek.
– Ale o złoty środek zawsze jest najtrudniej.
– Tak, zgadzam się.
– A co pana raduje w górnictwie?
– Górnicy mieli i mają takie powiedzenie, że „górnictwo je fajne yno w Barborka”.
– Skoro o Barbórce mowa to nie można zapominać o św. Barbarze – patronce górników.
– Kult św. Barbary jest bardzo mocny w kopalniach. Na głównych skrzyżowaniach, w komorach, na podszybiach, podziałach załogi, biurach – wszędzie jest wizerunek naszej patronki w formie obrazu lub figurki. Każdy wie, że św. Barbara nad nami czuwa.
– Do patronki górników nawiązano też w Pogrzebieniu, gdzie powstała kapliczka w formie szybu. Skąd ta inicjatywa?
– To nie jedyny element na terenie naszej parafii nawiązujący do św. Barbary. Bo przecież w kościele w Pogrzebieniu mamy boczny ołtarz świętej. Rokrocznie, 4 grudnia, odprawiane są msze dla górników, którzy włączają się także w inne uroczystości kościelne, np. niosąc baldachim. Myślę, że ta tradycja górnicza w naszej gminie nigdy nie wygaśnie.
Jeśli chodzi o kapliczkę, to kiedyś obiecałem sobie, że na terenie sołectwa, w okolicy gdzie mieszkam, powstanie krzyż lub coś w tym stylu. Całość zajęła około trzech lat, bo należało to wymyślić, później znaleźć teren, aż w końcu się udało, czego podjąłem się wspólnie z bratem i ojcem. Finalnie powstała kapliczka przy ul. Wrzosowej, w kształcie wieży szybowej, w której znajduje się figura św. Barbary. W tym roku przed Bożym Ciałem została poświęcona przez naszego proboszcza, ks. Marka Głucha; tam też (już po raz drugi) był jeden z ołtarzy na Boże Ciało.
– Dlaczego właśnie ul. Wrzosowa?
– Nasz wcześniejszy proboszcz, śp. ks. Tadeusz Augustyn, po raz pierwszy zmienił trasę procesji na Boże Ciało, planując ją w formie pętli – przez ul. Nową i Wrzosową. Tam, gdzie był jeden z ołtarzy, czyli przy posesji mojego brata, postanowiliśmy, że ją wybudujemy. Sama forma kapliczki powstała z faktu, że wieże szybowe to obiekty wpisane w nasz krajobraz. Jeśli chodzi o odbiór, to od kilku kolegów usłyszałem, że pomysł im się podoba.
– Górnik – górnikowi wie najlepiej co życzyć na Barbórkę. Co więc pan życzy?
– Stare życzenia są ciągle aktualne: opieki św. Barbary i ile zjazdów tyle wyjazdów.