Kupujesz samochód? Współczuję ci...
Nie znam się na samochodach. Do kupna nowego (używanego) samochodu zbierałem się miesiącami. Naczytałem się artykułów o tym, że to jest droga przez mękę, że „oszukujo” itd. Szczerze? Nie wierzyłem w to wszystko. Myślałem: może 10 – 20 lat temu tak było, ale dzisiaj? Przecież tyle się zmieniło. Wszędzie... ale nie w tej branży. Przekonałem się o tym tracąc czas, nerwy i pieniądze. Nie stałem się żadnym ekspertem, ale czegoś się dowiedziałem o praktykach w tej branży. Może będzie to dla was pomocne.
Prywatny sprzedawca, czyli... komis
Jadę do Rybnika obejrzeć pierwszy samochód. Wyselekcjonowałem go po godzinach spędzonych na Otomoto i innych serwisach. Odpowiada moim wymaganiom – nie jest zbyt stary, na zdjęciach wygląda na dobrze utrzymany, w teorii ma być bezwypadkowy. Do tego jest od prywatnego sprzedawcy. To ostatnie nie jest dla mnie jakoś specjalnie ważne, ale czytałem, że zazwyczaj lepiej kupić od prywatnego niż handlarza.
Przyjeżdżam, oglądam. No dobrze. Sprzedawca mówi, że samochód był używany jako firmowy. Czym zajmuje się firma? „Wynajem powierzchni biurowych”. Jedziemy na przegląd. Wychodzi na jaw, że samochód miał lekką kolizję, nadkole było uszkodzone, ale zostało to naprawione zgodnie ze sztuką. Jestem trochę zniesmaczony, bo wyraźnie pytałem o takie rzeczy wcześniej, no ale trudno... „Pracownicy zrobili, mam zdjęcia, proszę zobaczyć jak to wyglądało”. Oglądam, ok. Wracam do domu, myślę, rozważam. Wklepuję do Google nazwę firmy. Rodzaj działalności: sprzedaż samochodów.
Byłem gotów przymknąć oko na jedno kłamstewko o drobnej kolizji, ale drugie już mnie trochę zezłościło. Rodzą się kolejne pytania, wśród nich najważniejsze: w czym jeszcze mogę zostać okłamany? Odpuszczam.
Bezwypadkowy, czyli... bity
Kolejna wycieczka. Ruda Śląska. Samochód wygląda ok. Jedziemy na stację diagnostyczną. Okazuje się, że auto, które miało być „bezwypadkowe”, w rzeczywistości było bite. I nie była to drobna kolizyjka.
Mówię sprzedawcy, że nie jestem stąd, musiałem zarwać dzień w pracy, żeby tu przyjechać. Pytam, dlaczego podał złe dane w ogłoszeniu? Cisza.
Mnie też brakuje słów.
Uczciwy, czyli... krętacz i oszust podatkowy
Mijają kolejne tygodnie wertowania ogłoszeń. Na samochody nie mogę już patrzeć. Teraz jest o tyle prosto, że wybór ograniczyłem w zasadzie do dwóch modeli. Wpadam na coś fajnego. Dąbrowa Górnicza. Trochę daleko, no ale trudno, jadę. Może to będzie „ten” samochód i wreszcie człowiek będzie mógł wieczorem przeczytać coś innego niż ogłoszenia motoryzacyjne. Oglądam samochód. A w zasadzie trzy samochody. Wszystkie są poleasingowe, z tego samego rocznika, mają podobny przebieg. Wybieram z nich jeden, który wydaje mi się być w najlepszym stanie. W zasadzie już bym go kupił, ale rozsądek podpowiada mi, żeby przemyśleć sprawę. Wracam do domu, rozważamy wszystkie „za” i „przeciw”. „Za” jest więcej i są konkretniejsze. Decydujemy się. Nareszcie!
Za dwa dni znowu jestem w Dąbrowie Górniczej. Chcę kupić wybrany samochód, ale najpierw podjedziemy jeszcze na stację diagnostyczną. Mówię sprzedawcy, gdzie chcę jechać. Nie jedzie tam. Jedzie na inną stację diagnostyczną. Pytam, dlaczego? „Bo z tą współpracuję, za darmo zrobią panu ten przegląd”. – Odżałuję 100 zł, jedź pan tam, gdzie powiedziałem – mówię. Nie słucha, jedzie na swoją. Mówię, że albo pojedzie tam, gdzie ja chcę, albo nie mamy o czym rozmawiać. Kręci nosem, ale zabiera mnie na wybraną przeze mnie stację diagnostyczną. Podczas sprawdzania powłoki lakierniczej wychodzi, że była jakaś kolizja. „Wszystkie te auta miały jakąś kolizje, to zawsze tak jest, a w ogóle to on nie ma uprawnień do badania powłoki lakierniczej, dał panu w ogóle paragon? Można byłoby go zgłosić do skarbówki!”.
Czuję, że ciśnienie mam już tak ze 180. Ale myślę sobie, trudno, nie muszę go lubić, chcę po prostu kupić ten samochód od niego. Przychodzi do płacenia i... szok. Sprzedawca podaje mi numer konta i mówi, że tu mam wpłacić 3/4 kwoty, a 1/4 kwoty mam wpłacić na inne konto. Na fakturze będzie tylko te 3/4. Pytam dlaczego? „No bo nie zarobię”. – To przed chwilą chciałeś pan kapować na diagnostę, bo nie wystawił paragonu na 100 zł, a teraz zataić na fakturze 100 razy więcej? – pytam. Cisza.
Dobra rada: upewnij się zawczasu, że cała kwota transakcji będzie na fakturze!
Zapamiętać za 10 lat
W końcu kupuję auto. Już wcześniej oswoiłem się z myślą, że idealnie nie będzie. Nie jest idealnie. Mam tylko nadzieję, że uda mi się przejeździć tym nowym – używanym kolejne 10 lat. Tymczasem spisuję te kilka uwag, które mogą przydać się mi i wam, czytelnicy, gdy przyjdzie wam zmierzyć się z kupnem używanego samochodu. Pozostawiam je tutaj ku pamięci:
1. Obowiązkowy przegląd w stacji diagnostycznej z miernikiem powłoki lakierniczej (najlepiej nieco oddalonej od komisu) – dobrze jest wybrać taką stację, która robi tzw. pełną ścieżkę, czyli nie taki zwykły przegląd jak na corocznym badaniu technicznym, ale pogłębione badanie. Nie wszystkie stacje diagnostyczne oferują coś takiego, ale warto mieć to na uwadze.
2. Zanim przyjedziesz na miejsce, zadzwoń do sprzedawcy i upewnij się, czy auto naprawdę jest bezwypadkowe. Powiedz, że jeśli ma jakieś widoczne ślady, uszkodzenia, to go nie weźmiesz. Szkoda czasu sprzedawcy (i twojego). Nie ma żadnej gwarancji, że sprzedawca powie prawdę, ale może akurat.
3. Upewnij się, że cała kwota będzie na fakturze.
4. Najlepiej zabiesz ze sobą zaprzyjaźnionego mechanika, który zobaczy auto. Wiem, że o takie coś trudno, że to dodatkowe koszty, ale chyba jednak warto. Przynajmniej ja tak zrobię następnym razem.
Wojtek Żołneczko