Wszyscy jesteśmy gdzieś, komuś potrzebni. Jan „Jasiek” Mela w bibliotece przy Kasprowicza
Jakby Pan Bóg mi powiedział, że ma taki plan dla mnie: stracisz brata, stracisz rękę, nogę, ale poznasz cudownych ludzi, wjedziesz na oba bieguny, zdobędziesz Kilimandżaro i co najważniejsze, polubisz siebie, takim jakim jesteś, to ja bym odpowiedział, że wolę swój plan: żadnych wypadków, chcę życia bez wybojów. Jednak takiej możliwości nie ma – mówił w bibliotece przy Kasprowicza Jan Mela znany niepełnosprawny podróżnik, obecnie wzięty mówca motywacyjny.
Osoby niepełnosprawne pytają go o sens życia, jak on żyje tak aktywnie mimo swojej niepełnosprawności. Odpowiada wtedy, że to właśnie przez niepełnosprawność tak żyje, dzięki niej pobiegł w nowojorskim maratonie czy zdobywał szczyty górskie.
Uważa ten czas spędzony wtedy w szpitalu za „czas pełnej szczerości”. – Pytałem mamę czy umrę i ona mówiła, że nie wygląda to dobrze. Ja to odbierałem źle, ale ona mi nie ściemniała. Była szczera – przyznał.
– I wtedy nie skupiałem się na tym co jest złe, bo człowiek tak jak ryba – psuje się od głowy. Wola przetrwania zrobiła swoje. Kiedy człowiek jest psychicznie zmobilizowany żeby przeżyć, jego szanse na przeżycie wzrastają – podkreślił Mela.
Gość biblioteki wspominał czasy swojej nauki w podstawówce. Chodził do małej szkoły, często dojeżdżał rowerem. Już po tym jak stracił brata, jechał któregoś dnia tranzytówką, drogą o dużym natężeniu ruchu.
– Świrowałem z kolegami. Spotkaliśmy nauczycielkę, taką co się z nią nie lubiliśmy. Były wygłupy, ona groziła: Mela zapamiętam cię. I wezwano mamę do szkoły, musiałem się nasłuchać. Mama wtedy mi powiedziała: Jasiek, jak i ciebie stracę, to ja sobie nie poradzę ze sobą. To mnie rozwaliło od środka. Od tamtej pory już nigdy nie dałem sobie wbić do głowy, że ja jestem niepotrzebny, że może gdyby mnie nie było to wszystkim byłoby lepiej. Bo każdy z nas taki jakim jest, jesteśmy komuś potrzebni. Gdyby kogokolwiek z nas zabrakło, ten świat byłby zupełnie inny, bo uboższy o nas – oznajmił podróżnik.
Zdaniem Meli słabości ludzi, niepełnosprawności mogą być darem, a cierpienie jest rodzajem prowokacji do wyzwolenia takiej siły, z jakiej sobie nie zdajemy sprawy, że jest naszym udziałem. – Cierpienie może zmobilizować, bo to nie ból jest najgorszy. Gorsza jest bezradność – stwierdził popularny „Jasiek”.
– Jak się zaczęły jego wojaże?
– Wszystko się dzieje po coś. Do dziś do końca nie wiem skąd się wzięła wyprawa na biegun. Mama znała kogoś z otoczenia Marka Kamińskiego, kojarzyli się jeszcze z okresu studiów. On był już słynnym podróżnikiem. Kiedyś mówiła mu o mojej sytuacji, poprosiła żeby przyszedł do szpitala, zająć mi głowę czymś innym i on się zgodził. Tylko ja jeździłem po szpitalach, były operacje, zabiegi i byłem średnio kontaktowy. A on był zalatany i nie doszło do tego spotkania. Jednak moja historia zasiała takie ziarno w głowie Marka i on zastanawiał się: jakby temu chłopaczkowi pomóc?
Pojechaliśmy z mojego rodzinnego Malborka do Gdańska, do biura Kamińskiego. On mówi do mnie: siedzisz mi w głowie chłopcze i wpadliśmy na pomysł wyprawy na Biegun Północny z tobą. Ja trzynastolatek pomyślałem, że to głupi dowcip, że to może jakiś show telewizyjny, a tu nie. Ten chłop czeka na moją odpowiedź. Miałem mętlik w głowie. Wydawało się, że to superprzygoda, ale potem przyszły myśli: będzie zimno, tam są jakieś niedźwiedzie, jak w ogóle wygląda dzień polarnika? Przecież ja nie radziłem sobie ze zrobieniem kanapki jedną ręką, a na tej taniej protezie chodziło się jak na szczudłach. Więc gdzie taka wyprawa?
– Z jednej strony motywację miałem prawie że zerową, ale chciałem udowodnić, niepełnosprawność to nie jest koniec aktywnego życia – zaznaczył Jan Mela.
– Byliśmy akurat w Warszawie. Dowiedzieliśmy się, że cyklicznie przyjeżdża tam na prezentację przedstawiciel producenta protez ze Szwecji. To są takie protezy, jakiej ja potrzebuję, ale koszt to 35 tys. zł. Okazało się, że takie spotkanie odbywa się w dniu naszego pobytu w mieście. Zgłosiliśmy się, uczestniczymy, tato pyta handlowca, czy taka proteza poradzi sobie w przy mrozie minus 35 stopni, w zawierusze śnieżnej.
Facet zdziwiony, nikt wcześniej o takie rzeczy nie pytał. Wziął nasze namiary, obiecał kontakt, że sprawdzi. Dzwoni następnego dnia, że pytanie dotarło do centrali firmy i stamtąd przyjedzie jej prezes i on nam podaruje ich najlepszą protezę, żeby ją przetestować na Biegunie Północnym. I takich sytuacji było później mnóstwo. Wszystko się udawało: finansowo i mentalnie. Tylko nie wolno było się poddać.
Mela przyznał, że kiedyś marzył, żeby jeździć po świecie i mieć przyjaciół w różnych krajach, ale zobaczył, że jak się żyje na walizkach to się nie ma domu, a wszędzie ma się tylko znajomych, a nie przyjaciół.
– Prawdziwą wyprawą okazało się rodzicielstwo, nie te 2 bieguny i robienie za gwiazdę telewizji – stwierdził. – Oczywiście, jest w tym co zrobiłem wiele radości, ale jak się już dochodzi do celu to jest uczucie pustki – dodał.
– Marek Kamiński nie powiedział mi tego wprost, ale uważam, że takie było jego myślenie wobec mnie: nieważne że nie masz ręki i nogi, że pochodzisz z małej miejscowości; ważne, że ja wierzę w ciebie i daję ci możliwość wyprawy na biegun; tylko nie wmów sobie, że nie możesz. To był dla mnie obcy, choć nie anonimowy człowiek i on wierzył we mnie bardziej niż ja w siebie.
– Jest coś takiego jak niepełnosprawność społeczna i kulą u nogi może być niewiara w siebie. Dlatego identyfikujmy nasze ograniczenia, te które mamy w głowie, bo często sami je sobie wciskamy. Choć w życiu różnych ludzi spotkamy, to my sami wciągniemy się w bagno, z którego nie da się wydobyć. Dlatego wpierw dogadajmy się ze sobą – podkreślił na spotkaniu.
Jak radził sobie z zainteresowaniem mediów?
– Raz lepiej raz gorzej. Ja miałem 15 lat, a tu napadają media z pytaniami: jak żyć? A co z tym, co z tamtym? Nie było tak żeby chodzili za mną paparazzi, ale potem jak wystąpiłem w Tańcu z Gwiazdami to już było duże wyzwanie. I były zdjęcia, do których dopisuje się historie. Siedzimy ze znajomą w kawiarni, ona mi mówi smutną rodzinną historię, płaczemy, ja ją przytuliłem, a w mediach „Jasiek Mela z nową dziewczyną”. Takie kontakty z mediami były trudne.
– Padło też zapytanie o wyprawę na biegun.
– Byliśmy tam jakieś 100 lat po Amundsenie. Oni szli miesiącami, odziani w futra, w skóry foki, a dziś sprzęt jest zupełnie inny. To zajęło raptem 10 dni, a z bieguna zabrał nas samolot, na południowy szliśmy 15 dni. Jak wysiadłem z radziecekiego helikoptera MI8 to przytłoczyło mnie doświadczenie otaczającej przestrzeni, że nic wokół nie ma. Jest tylko nasza czwórka. Jakaś pomoc? Zależna od warunków atmosferycznych, a „szansa”, że coś złego się stanie jest wtedy gdy te warunki są złe. Pamiętam później jaki kontrast był po powrocie do Polski, gdzie ciągle coś się działo, a tam nic się nie działo.
(ma.w)