Dewastują, nie płacą i straszą. Nie ma na nich rady
Zdesperowane mieszkanki ulicy Głubczyckiej przyszły do radnych po pomoc, bo od trzech lat trwa ich gehenna z sąsiadem. Głośne libacje alkoholowe i dewastacja mieszkania oraz klatki schodowej są w ich kamienicy na porządku dziennym. Takich przypadków w Raciborzu jest kilkanaście, a w MZB i OPS nie są w stanie rozwiązać tych problemów.
– Ostatnio w nocy zapukała do moich drzwi pijana kobieta. Prosiła o świeczkę i zapałki, bo w mieszkaniu obok nie ma prądu, a ona przyszła stamtąd coś zabrać. Byłam przerażona, bo mogło dojść do pożaru – opowiedziała rajcom mieszkanka kamienicy przy ul. Głubczyckiej. Zaprosił ją Piotr Klima. Przewodniczący komisji gospodarki miejskiej udał się pod adres, gdzie mieszka lokator sprawiający sąsiadom problemy. – Nikt by sobie nie życzył takiego sąsiedztwa – ocenił Klima. Napotkał „ogromny nieład, porozrzucane wszędzie szmaty i resztki pożywienia, odchody ludzkie oraz zwierzęce walają się”. – Wszystkie media są poodcinane, czynsz nie jest opłacany. To jest widok sprzed kilku dni – mówił radny. Dodał, że fetor ciągnie się przez całą klatkę schodową. – Żeliwną wannę wyniesiono z tego mieszkania, żeby ją sprzedać na skupie złomu. Dosłownie zjechała po drewnianych schodach. Mieszkający tam mówili, że to cud, że schody się nie zapadły przy tym „transporcie” – kontynuował w urzędzie pan Piotr.
Potrzebna dyskusja
Lokatorzy z Głubczyckiej ślą pisma, gdzie tylko się da. – Po trzech latach starań mamy już dość. Przyszliśmy do radnych po pomoc – tłumaczyły trzy panie, mieszkanki kamienicy. Klima wspomniał o demoralizowaniu tą sytuacją reszty mieszkańców, która musi regularnie ponosić opłaty.
Szef komisji gospodarki zaprosił na sierpniowe posiedzenie przedstawicieli służb miejskich – MZB, i OPS, a także policję. Nie pojawili się przedstawiciele straży miejskiej i sanepidu, z którymi także chciał porozmawiać Klima. – Potrzebna jest dyskusja z udziałem fachowców, żeby pomóc choćby doraźnie – tłumaczył rajca.
Skarżący się sąsiedzi twierdzą, że sytuacja w ich kamienicy nie poprawia się od lat choć prezydent miasta o tym wie, bo do rozmów z nimi także już doszło. – My się boimy o życie, o mieszkania. Czy nie zostaniemy spaleni. Bo ci ludzie co tam bywają nie liczą się z nikim i niczym. Latem fetor stamtąd idzie na mieszkania do nas. I jeszcze robactwo i gryzonie. Boimy się, że się rozejdzie stamtąd po całym budynku – przekazały radnym kobiety obecne na sali obrad.
Smród, hałas, uciążliwość
Andrzej Migus, dyrektor Miejskiego Zarządu Budynków podał, że w Raciborzu jest 14 takich przypadków, jak ten poruszany na posiedzeniu. Niestety, pandemia komplikuje rozwiązanie tych problemów. – My wzywamy o przywołanie do przestrzegania przepisów porządkowych, a ostatecznie kierujemy sprawę do sądu i takiego lokatora czeka eksmisja – wyjaśnił Migus. Aktualnie w sądach te sprawy się przeciągają wskutek przerw i obostrzeń pandemicznych. – Żaden komornik się ich nie podejmuje – nadmienił dyrektor.
Przy okazji przyznał, że do nadmiaru ubrań w mieszkaniu urzędnicy nie mogą się „przyczepić”. Kiedy występuje smród, kiedy ktoś hałasuje – tu pole do interwencji już występuje. – Można się wtedy posiłkować uwagami mieszkańców na temat uciążliwości – dodał A. Migus.
Podatnik zostaje z kosztami
Dyrektor podał za przykład sytuację z miasta, gdzie MZB weszło do mieszkania „zbieracza”, bo zalewał sąsiada z dołu. – Potrzebna była asysta policji i straży miejskiej. Wewnątrz były sterty śmieci. Takie, że do ubikacji nie można było wejść, bo zapełniono ją odpadami od podłogi po sufit – mówił radnym szef MZB.
Andrzej Migus przyznał, że w takich sprawach nie ma twardych metod. – Tu potrzeba jakichś negocjacji, prób dotarcia do takiego człowieka. Potrzeba psychologa, mediatora, żeby zmienił styl życia. Inaczej nie da się nic zrobić – uznał dyrektor.
Sytuacje jak ta z ulicy Głubczyckiej oznaczają, że prędzej czy później Miasto musi ponieść koszty remontu zdewastowanego lokum. A. Migus podał, że ostatnio MZB płaciło 10 tys. zł za dezynfekcję i dezynsekcję w mieszkaniu, którego lokator dostał udaru i jako niepełnosprawny trafił do DPS. – My zostaliśmy z kosztami – skwitował szef MZB.
Przykra, ale patowa sytuacja
Roksana Pytlik, zastępczyni dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej zaznaczyła, że bez zgody mieszkańca nic nie można zrobić. – Nie możemy mu pomóc bez jego wniosku, bo nie mamy prawa. Zasiłku też nie możemy wstrzymać, jeśli jest to niepełnosprawny – kontynuowała. – Rozumiem trudną sytuację, ale nasze działania są ograniczone. Nie możemy nic narzucić, nawet do mieszkania bez zgody nie możemy wejść – zauważyła.
– To przykra, ale patowa sytuacja – usłyszały od urzędników mieszkanki kamienicy przy Głubczyckiej.
Obecni w urzędzie policjanci – dzielnicowi tłumaczyli, że mogą interweniować, gdy zostanie złamane prawo. Na przykład dojdzie do zakłócania porządku. Kończy się to jednak zwykle mandatem, który i tak nie jest opłacany przez ukaranego.
Możemy współczuć
Radna Magdalena Kusy była zdziwiona ograniczeniami bo z opowieści mieszkanek wynikało, że dochodzi do sytuacji, gdzie prawo jest łamane. – A stwarzanie zagrożenia otoczeniu? – pytała.
Marcin Fica z klubu radnych „Razem dla Raciborza” zastanawiał się czy osiedli socjalnych nie budować poza centrum, ale wie, że np. w Nowej Soli, gdzie takie rozwiązania zastosowano, pomysł się nie sprawdził. Teraz całe osiedle jest zdewastowane, a za remonty płacą uczciwi podatnicy.
– Nie da się pań nie zrozumieć, ale taka niemoc jest – ocenił były prezydent Raciborza Mirosław Lenk. Widzi, podobnie jak Migus, szansę w rozmowach, próbach przekonywania do zmiany stylu życia. – Sama eksmisja nic nie da. Możemy tylko współczuć i nie pomożemy. Taka jest dzika, naga prawda – oznajmił Lenk.
Oni ogrywają cały system
Michał Kuliga przypomniał, że problem z tą kamienicą zgłaszał już w 2019 roku. Wspominał o problemach z insektami, wilgocią i uszkodzoną elektryką. – Te osoby, z którymi są takie problemy, mają więcej przywilejów niż obowiązków. Oni ogrywają cały system, a ludzie wokół się boją, narażają się – zauważył radny z Ostroga.
Dla Henryka Mainusza smutne jest, że od 20 lat nic się nie zmieniło w sprawie problemowych lokatorów. – Ja wtedy pytałem o taki rodzaj stworzenia socjalnego getta, ale przepisy na to nie pozwalają. A gdzie umieścimy takiego trudnego sąsiada po eksmisji? Innym podrzucimy. Stoimy przed ścianą. Nadal jestem zwolennikiem tworzenia enklawy dla nich, takiej specjalnej strefy – przekazał.
Kto ma większe prawa?
Przewodniczący rady Marian Czerner jest zwolennikiem utworzenia ośrodka, który zająłby się uporządkowaniem życia i przymuszeniem do przestrzegania zasad. Widzi też przydatność w obligatoryjnych przeglądach mieszkań, gdzie rażące gospodarowanie zasobem gminnym byłoby karane nawet odbiorem mieszkania.
Eugeniusz Wyglenda spytał jakie prawa mają sąsiedzi takiego problemowego lokatora? – Bo ten pan ma tyle praw, że nic mu nie można zrobić – stwierdził radny ze Studziennej.
Dyrektor Migus zaznaczył jeszcze na koniec, że MZB ma do dyspozycji trzy kanały działania w takich sprawach – wniosek o eksmisję do sądu; współpracę ze służbami socjalnymi i komisją ds. rozwiązywania problemów alkoholowych i represje prawne związane ze stwarzaniem zagrożenia dla życia i zdrowia.
Co po tej dyskusji zmieni się w życiu sąsiadów 14 lokatorów mieszkań komunalnych, o których wspomniał dyrektor MZB? Póki trwa pandemia – niewiele. Radny Klima zapowiedział nam, że zwróci się z interpelacją do prezydenta Polowego o przygotowanie rozwiązań w oparciu o dyskusję w komisji. Skarżące się mieszkanki gorzko komentowały to, co usłyszały. – Wracamy do domu, mamy nadzieję, że będziemy miały jak wejść, bo normą jest, że pijak z nożem w kieszeni leży na schodach.
My tylko podwyżki czynszu dostajemy, a taki człowiek nie płaci za nic. Na śmietniku jest czyściej niż w jego mieszkaniu – podsumowały.
(ma.w)