Blaski i cienie życia dzielą na dwoje. Tak się kochają złoci jubilaci
Obchodzili swój jubileusz w czasie pandemii, więc do urzędu stanu cywilnego zaproszono ich dopiero tego lata.
Tam pytaliśmy jubilatów o ich życiową drogę i powrót wspomnieniami do momentu, gdy połączyło ich uczucie. Oto 7 par, które w tym roku otrzymały w Raciborzu państwowe odznaczenia za długoletnie pożycie małżeńskie.
Magdalena i Werner Binczekowie – kilometry rozłąki ją przekonały
Był rok 1968. Pani Magda wychodziła z koleżanką z restauracji Tęczowa, kiedy na horyzoncie pojawił się jej przyszły mąż. Szedł z kolegą od strony Strzechy. – Ten moment dobrze pamiętam. Znaliśmy się wcześniej, tylko ja miałam 16 lat i on uważał, że wtedy byłam za młoda dla niego. Wtedy już wszystko pasowało – wspomina żona. Mieszkała wtedy w miejscowości Zawadzkie, a narzeczony był z Raciborza. To był dystans 80 km, podróż z 2 przesiadkami. – To mnie jednak utwierdziło, że mu zależy na mnie. 11 miesięcy tak jeździł do mnie – dodaje kobieta. Dzień ślubu był piękny, czerwcowy. Zabawa weselna odbyła na podwórku pod domem panny młodej. Przyszło 80 gości. Później pan Werner pracował w stolarni i w Rafako, a Magdalena zatrudniona była wpierw w hucie jako księgowa i następnie, już w Raciborzu, w firmie Chemipral. Mają syna, który jeździ w PKS-ie i dwie córki. Doczekali się 7 wnuków (3 dziewczynki, 4 chłopców). Innym, którzy marzą o długim pożyciu życzą dużo cierpliwości. – Nieraz trzeba być i ślepym i głuchym – przyznają.
Cecylia i Oswald Czogałowie – wakacyjna miłość przetrwała lata
Teraz mieszkają na Ostrogu, ale droga do Raciborza wiodła z Zielonej Góry. – Mój kolega służył w wojsku w Zielonej Górze i tam poznał swoją żonę. Ona miała siostrę, która teraz siedzi tu obok mnie. Ten kolega się ożenił i przeprowadził do Bojanowa, a ja też tam trafiłem. Moja żona przyjeżdżała do swej siostry. Były odwiedziny, wakacje i się poznaliśmy. Ta wakacyjna miłość przetrwała lata. Ja grałem w piłkę w Bojanowie, przez kilka ładnych, pięknych lat. Napastnikiem tam byłem i bramki strzelałem. Mój szwagier udzielał się tam społecznie, prezesował klubowi i razem się trzymaliśmy. Ale przyszedł czas, że w Bojanowie było nam za ciasno – wraca wspomnieniami do czasów młodości pan Oswald. Choć pani Cecylia była żoną piłkarza, to nigdy nie kibicowała futbolistom. – Bo Zielona Góra to żużel – uśmiecha się jubilatka. On był tokarzem, przez 30 lat w Rafako, kończył jako kontroler produkcji. Ona związała się z Rametą, gdzie pracowała całą karierę zawodową, od referenta do kierownika. – Kochać się, ustępować sobie i nie kłócić się. Miłość, szacunek i tolerancja to trzy cnoty potrzebne do szczęścia. Blaski i cienie życia trzeba dzielić przez dwa – wskazują receptę na wieczną miłość. Wychowali dwie córki, mają 3 wnuczki i wnuczka.
Danuta i Franciszek Grabowscy – ślub w mroźnej zimie
Zapoznali się przez koleżankę męża. – Na ulicy. Wracałyśmy akurat z pracy i napotkałyśmy jej przystojnego kolegę. Ona mi go przedstawiła i spotykałam się z Frankiem przez 3 następne lata – mówi pani Danuta. Ślub wzięli 26 grudnia 1969 roku. To była mroźna zima, jak wspomina jubilatka: dość porządna. Mąż pracował w betoniarni, a ona szyła w Sprawności. Wychowali dwoje dzieci. Córka mieszka w Raciborzu. Mają 3 wnuków i 1 wnuczkę. – Ustępować jeden drugiemu i mieć twardy kręgosłup. Trzeba się jakoś dogadać – mówią o recepcie na związek przez pół wieku.
Helena i Eugeniusz Jaśkowiakowie – 40 lat na ziemi raciborskiej
Aktualnie są mieszkańcami Sudołu, ale zakochali się w sobie na dansingu w Żaganiu. – My z lubuskiego jesteśmy. 27 km od siebie tam mieszkaliśmy. Jak tu się przeprowadziliśmy to zostaliśmy na 40 lat. Praca nas tu przywiodła, bo zarobki były lepsze – tłumaczy pan Eugeniusz. On poszedł za chlebem do żwirowni na Brzeziu, a ona znalazła etat w Ślązaku. Ślub miał miejsce w maju, w Zielone Świątki. Są rodzicami 4 dzieci, mają 8 wnuków. – Recepty na tak długi związek jako takiej nie ma, ale trzeba się starać. Potrzebne jest zrozumienie drugiej osoby. Trzeba ustępować. Inaczej dawno byśmy się już rozwiedli, a tak niestety młodzi dzisiają postępują – słyszymy od świętujących Złote Gody.
Krystyna i Ryszard Siatkowscy – pierwsza randka z Apaczami na ekranie
Pan Ryszard stał za biletami w długiej kolejce do kina Bałtyk. Puszczali western pt. Ostatnia walka Apacza. – Udało mi się dostać 2 bilety. Miałem iść z kolegą, ale ten akurat nie mógł. Widzę, że przed kinem stoi atrakcyjna blondynka, więc zdobyłem się na odwagę i zaproponowałem jej tę wolną wejściówkę. Wtedy w Bałtyku były tłumy, dostać się tam było sztuką. Fajny film obejrzeliśmy i staliśmy się nierozłączni – opowiada mężczyzna. To były jeszcze ich lata szkolne. Chodzili ze sobą kilka lat, aż do ślubu, który wzięli w tym samym USC co teraz obchodzili Złote Gody. – Z panem Krawczykiem, legendą tego miejsca – dobrze pamiętają kierownika. Ryszard był budowlańcem, pracował m.in. przy budowie szpitala, huty Katowice oraz wytwórni pasz w Baborowie. – Całe życie zawodowe spędziłem poza domem, na wielkich budowach – wspomina. Ona była zatrudniona w ZEW–ie, w ochronie środowiska. W latach 90. założyliśmy działalność gospodarczą i mieliśmy sklepy, ale za wiele się z tego nie dorobiliśmy. Mam dwoje dzieci i dwie wnuczki. – Parze potrzeba dużo wzajemnego zrozumienia i zawsze musi być jeden mądrzejszy, który ustąpi – mówią o recepcie na udany, długoletni związek.
Irena i Tadeusz Małeccy – dla niego zrezygnowała z wyjazdu do Łodzi
Zatańczyli udanie na zabawie w Branicach i to był początek ich zakochania. – Jego kolega się żenił z moją koleżanką, z którą się uczyłam i pracowałam. W ten sposób się zapoznaliśmy. Krótko ze sobą chodziliśmy, bo ja miałam wyjechać, pod Łódź do rodziny, ale się pobraliśmy i zostaliśmy w Branicach. Kiedyś to była wielka miejscowość. Ślub był w maju. Popadało wieczorkiem. To odwrotnie jak w dniu naszego jubileuszu w Pałacu Ślubów. Później przeprowadziliśmy się do Raciborza. Mamy dwóch synów i córkę, są też wnuczka i czterech wnuków. Żeby wytrwać razem tak długo trzeba umieć się dogadywać. I bez miłości nie da rady – uśmiecha się pani Irena.
Małgorzata i Antoni Olszynowie – w dniu ślubu Odra stała za progiem
Młody Antek dojeżdżał z Raciborza na trening do klubu Dąb w Brzeźnicy. Był tam zapaśnikiem. Jego przyszła wybranka pochodziła z Łubowic. Spotykali się w autobusie i na przystanku. Ona wracała ze szkoły, a on był w drodze na trening lub z niego wracał. – Pochodzimy z jednej parafii, bo ja się w tamtejszej okolicy urodziłem. Tylko w ogóle się nie znaliśmy. Zaczęliśmy chodzić ze sobą jak ona miała 14, a ja 16 lat. Zapraszałem ją do kina, spotykaliśmy się po szkole. Kiedy ona poszła do pracy, to odprowadzałem ją na autobus. 4 lata tak chodziliśmy ze sobą. Potem był ślub. – Latem. Pogoda w dzień była super, ale w nocy lało, a ja mieszkałam nisko nad Odrą, która rankiem stała tuż za progiem. To był 1970 rok i rzeka jak straszyła tak straszy do dziś – wspomina pani Magłosia. Ona pracowała w służbie zdrowia jako asystentka stomatologiczna, a mąż zarobkował w Rafako przez 40 lat. – Żona nie miała lekko, bo ja jako sportowiec dużo byłem poza domem. Zawody, treningi, a tu dziecko w domu i rodzina nie miała jak wspierać. Ja 20 lat się turlałem po macie – zaznacza pan Antoni. Mają syna i córkę oraz dwoje wnuków. Mały Michał (7 lat) poszedł w ślady dziadka i trenuje zapasy. – Czasem trzeba ustąpić, a czasem gromy polecą. Musi być wzajemne zrozumienie – podkreśla małżonek. Jego zdaniem ważna jest też wspólna pasja życiowa. W 1983 roku Antoni pracował na kontrakcie w Turcji i żona przyjechała do niego na 6 tygodni. Wtedy połknęli bakcyl podróżowania. – Tak przez te lata zwiedziliśmy kawał Azji, łącznie z Chinami. Zjeździliśmy prawie całą Afrykę Północną i niemal wszystkie państwa europejskie – chwalą się małżonkowie.
(ma.w)