Mikołaj Rodziewicz. Korespondencja z Murnau. Część II
W jednym z ostatnich wydań „Nowin Raciborskich” (nr 23, 8 czerwca 2021) opisaliśmy dzieje majora Mikołaja Rodziewicza, który po burzliwych latach pierwszej połowy XX w., naznaczonych rozmaitymi konfliktami zbrojnymi, zamieszkał w Kuźni Raciborskiej. Kończąc artykuł, zaznaczyliśmy też, że na losy uczestnika rewolucji październikowej nieoczekiwanie padło nowe światło. Stało się tak m.in. za sprawą listów pisanych przez bohatera tego tekstu z obozu w Murnau do Urszuli Chrząszcz, mieszkającej w Suchej (od 1965 r. Sucha Beskidzka).
Telefon do redakcji
Pewnego razu do redakcji „Nowin Raciborskich” zadzwoniła pani Anna Majchrzak, mieszkanka Suchej Beskidzkiej, która trafiwszy na mój artykuł o Mikołaju Rodziewiczu opublikowanym kilka lat temu w lokalnych mediach, postanowiła się ze mną skontaktować. W trakcie rozmowy pani Anna poinformowała mnie, że któregoś dnia, przeglądając zawartość szaf w pokoju po zmarłej mamie, natrafiła na listy, sygnowane pieczęcią obozu jenieckiego Oflag VII A w Murnau, których nadawcą był… major Mikołaj Rodziewicz, a adresatką Urszula Chrząszcz, czyli mama Anny Majchrzak. Pani Anna zaproponowała spotkanie i udostępnienie całej znalezionej korespondencji. Do Suchej Beskidzkiej udałem się z Marcinem Gałuszką-Biernackim, kolegą po fachu z kuźniańskiego koła Towarzystwa Miłośników Ziemi Raciborskiej.
Listy z obozu i aluminiowe pudełka
Skąd listy w Suchej Beskidzkiej? Pani Anna pamięta z opowieści swojej mamy (która odeszła w wieku 94 lat), że wysyłała paczki do obozu, ale jak doszło do nawiązania kontaktu z mjr. Rodziewiczem – tego dziś już nie jest w stanie precyzyjnie określić. – Być może – mówi pani Anna – kontakt do mamy dał jeden ze współosadzonych w obozie oficerów, pochodzący właśnie z Suchej. Wskazują na to podpisy na jednym z wysłanych z oflagu zdjęć, na którym – oprócz M. Rodziewicza – jest major Porzycki, którego potomkowie do dziś tu mieszkają i, których znam – wyjaśnia Anna Majchrzak.
Mimo upływu lat, przesyłki były starannie przechowywane. Zbiór, na który składają się w dużej mierze karty pocztowe był przewiązany wstążeczką i umieszczony w tekturowym pudełku. Z zachowanej korespondencji wynika, że wymiana listów rozpoczęła się w roku 1941, a zakończyła z końcem 1944 bądź początkiem 1945 r. (jedna z przesyłek jest uszkodzona, w związku z czym niemożliwe jest ustalenie czasu jej sporządzenia). Ciekawostką jest sposób ich doręczania, a ściślej – w czym je wysyłano. Za „opakowanie” służyły aluminiowe pudełka, w których oprócz listów, mama pani Anny wysyłała majorowi Rodziewiczowi artykuły spożywcze. Te wyjątkowe pudełka pani Anna przechowuje do dziś.
Mydło, chleb i… góralska kamizelka
O tym, co znajdowało się w paczkach przysyłanych do obozu czytamy już w pierwszym z zachowanych listów. 23 lutego 1941 r. mjr Rodziewicz pisze: „Paczkę odebrałem, skład wymarzony (prócz mydła, którego mam duży zapas)”. I dalej (27 lipca 1941): „Dziękuję za paczki. Są pierwszorzędne i o ile może Pani do nich dodać czosnku lub cytryny (witaminy) nic mi więcej nie potrzeba. Proszę tylko dobrze zawijać kostki maggi, bo ściągają wilgoć i czasami – nie zawsze, gdyż ostatnia paczka przyszła w doskonałym stanie, to, co leży obok – pleśnieje”.
Pakunki – jak czytamy w liście z 18 sierpnia 1941 r. – docierały do adresata w ciągu niecałych dwóch tygodni: „Panno Urszulo! Chleb można posyłać świeży, gdyż dochodzi w zupełnie dobrym stanie. Paczki idą 10 – 14 dni”. „Dziękuję bardzo za paczkę z makownikiem i kruchymi ciasteczkami. Chleba proszę więcej niż dotychczas nie przysyłać, bo wystarcza mi w zupełności” – to z kolei fragment listu z 8 grudnia 1941 r. W dalszej części korespondencji możemy znaleźć informacje o wysyłanych w paczkach serkach owczych, kiełbasie czy białym placku.
Ale nie tylko artykuły spożywcze otrzymywał M. Rodziewicz od Urszuli Chrząszcz. W liście z 15 września 1941 r. prosi o przysłanie kamizelki: „Czy nie można by było w Suchej kupić kamizelki góralskiej lub coś w tym rodzaju pod płaszcz?”. Jak dowiadujemy się w jednym z kolejnych listów, prośba o zakup ubioru została przez panią Urszulę „przyjęta do realizacji”, gdyż już 10 listopada 1941 r. mjr Rodziewicz pisze: „Panno Urszulo! Dziękuję bardzo za kamizelkę i skarpetki”. Zaś w korespondencji z 27 kwietnia 1942 r. major prosi o… nasiona rzodkiewki (osadzeni w oflagu jeńcy mieli możliwość uprawiania własnego ogródka – dop. BK).
Za wszystkie przysłane produkty M. Rodziewicz przesyłał pani Urszuli pieniądze. Na zachowanych kartkach pocztowych co rusz można przeczytać, że w paczce zwrotnej wysyła 25, 30 czy 50 marek. Elementem, który również był dołączany do paczek były nalepki. Dzięki nim, na poczcie wiedziano, że w danej przesyłce znajdowały się m.in. produkty żywnościowe. W przywołanej już korespondencji z 10 listopada 1941 r. czytamy: „Dostanie Pani 2 nalepki żywnościowe naraz, gdyż od 1 do 28 grudnia paczki nie będą dla nas przyjmowane. Następną nalepkę dostanie Pani dopiero po 20 stycznia”.
Syn generała oraz siostrzeniec znanej pisarki
W jednym z listów, datowanych na 6 października 1941 r. mjr Rodziewicz przedstawia w kilku słowach Urszuli Chrząszcz swoją osobę (należy przypuszczać, że mieszkanka Suchej listownie zaprezentowała również siebie, dołączając swoje zdjęcie, gdyż M. Rodziewicz pisze, że nie ma chwilowo swojej fotografii, którą mógłby się odwzajemnić, za to nadawczyni bardzo mu się podoba): „Jestem majorem artylerii, lat 44, wysoki, szczupły. Uprawiam, względnie uprawiałem po trochu wszystkie sporty, lubię tańczyć, dużo czytałem. Pochodzę z rodziny wojskowej. Ojciec był generałem polskim, jak również większa część przodków. Z rodziny pozostała mi tylko siostra. Brat poległ w Warszawie. Macocha jest w Finlandii u rodziny, gdzie ja również spędziłem dzieciństwo, bo ojciec pełnił tam przed wojną światową służbę w wojsku rosyjskim”.
Z uwagi na to, że oprócz kart, z obozu wysyłano też listy, w których można było napisać coś więcej niż tylko kilka krótkich zdań, w korespondencji z 17 lutego 1943 r. Mikołaj Rodziewicz na zadane przez panią Urszulę pytanie o pobyt w górach, odpisuje tak: „Otóż, pomijając to, że już czwarty rok co dzień oglądam góry i znajduję się na wysokości mniej więcej Krynicy, znam dobrze Krynicę oraz trochę Zakopane i Worochtę (ta ostatnia znajduje się dziś na Ukrainie). Ponieważ dość późno zacząłem jeździć na nartach, więc nie opanowałem tego sportu tak, abym mógł siebie zaliczyć do dobrych narciarzy, ale potrafię jako tako ruszać się na nartach. Ponieważ w Baranowiczach gór w pobliżu nie ma, dopiero pod Nowogródkiem, więc jeździłem przeważnie za koniem lub samochodem, ale urlop zimowy spędzałem przeważnie w Krynicy. Boję się tylko, że o ile dłużej tu posiedzę, to widok gór będzie budził we mnie przykre wspomnienia niewoli”.
Listy odkrywają również pewną ciekawostkę. Otóż podobieństwo nazwisk majora i znanej polskiej pisarki, autorki m. in. powieści obyczajowej z 1889 r. pt. „Dewajtis” wcale nie jest przypadkowe. Mikołaj Rodziewicz był bowiem siostrzeńcem żyjącej w latach 1864 – 1944 Marii Rodziewiczówny. Wskazuje na to krótkie zdanie na karcie z 12 stycznia 1942 r.: „Właścicielka „Dewajtisa” jest moją ciotką” – pisze do Urszuli Chrząszcz M. Rodziewicz.
Strach o siostrę...
Od pierwszych listów wysyłanych z obozu wiemy, że mjr Rodziewicz korespondował nie tylko z mieszkanką Suchej, ale i swoją o rok młodszą siostrą Marią, mieszkającą w Baranowiczach (obecnie Białoruś). Lęk o jej losy pojawia się w momencie rozpoczęcia operacji „Barbarossa”, czyli napaści III Rzeszy na Związek Radziecki. W liście z 29 czerwca 1941 r. (a więc tydzień po otwarciu nowego frontu) czytamy: „Niepokoję się z powodu nowej wojny o losy siostry w Baranowiczach. Pewnie są bombardowane”. I dalej: „Od siostry nie mam żadnych wiadomości. Baranowicze spalone, nie wiem, co się z Nią stało. Przypuszczam, że jednak żyje” (to już fragment z 18 sierpnia 1941 r.).
Brak kontaktu utrzymuje się jeszcze kilka miesięcy i dopiero w listopadzie pojawia się promyk nadziei. „Od siostry dostałem parę słów, że mieszka i pracuje tam, gdzie poprzednio” – czytamy w liście z 10 listopada 1941 r. Później wymiana korespondencji znów się zatrzymuje.
Niepokój o losy siostry pojawia się ponownie późną wiosną 1942 r., kiedy to o napisanie do Marii (na wskazany wcześniej adres) prosi panią Urszulę. W liście z 26 maja 1942 r. widzimy zapis: „Dziękuję za napisanie do siostry. Martwi mnie, że kartka wróciła nie znalazłszy adresatki, gdyż obawiam się, że coś się musiało stać. W takim mieście jak Baranowicze wszędzie by Ją odnaleźli”.
Taka sytuacja trwa do jesieni. W korespondencji datowanej na 13 października 1942 r. czytamy: „Przepraszam, że nie pisałem długo, ale nareszcie dostałem wiadomość od siostry, więc musiałem do Niej napisać”. Wymiana listów utrzymywała się przynajmniej do późnego lata 1943 r. Z zachowanych kart wynika, że Maria również swemu bratu wysyłała do obozu paczki, ponieważ Mikołaj wspomina o przekazywaniu jej nalepek: „Od siostry dostaję teraz regularnie wiadomości i oczekuję w tych dniach paczki” - napisał major na karcie z 17 lutego 1943 r.
Strach ponownie wraca jesienią. 10 października 1943 r. major pisze tak: „Niepokoję się teraz o siostrę, bo front się do nich zbliża”. Co działo się dalej? Tego dziś nie sposób ustalić, ponieważ w korespondencji pojawia się spora luka. Kolejnym zachowanym listem, który znajdował się w archiwum Anny Majchrzak jest ten z datą 13 września 1944 r., w którym czytamy: „Z siostrą już dawno kontakt stracony, jak również ze znajomymi z [tu treść jest niestety nieczytelna]”. Od tego czasu wątek Marii w zachowanej korespondencji więcej się już nie pojawia.
… i nadzieja na koniec wojny
Mikołaj Rodziewicz trafił do oflagu w Murnau jeszcze w okresie kampanii wrześniowej 1939 r. Jak każdy jeniec, miał nadzieję na szybki koniec wojny i wyjście na wolność. Tak się jednak nie stało. Oczekiwanie na zakończenie działań zbrojnych pojawia się w liście z 26 sierpnia 1942 r.: „Może się to kiedy nareszcie skończy i zobaczę Panią”. Z kolei 9 czerwca 1943 r. major pisze tak: „U mnie – żadnych zmian. Czekamy, kiedy się to wszystko wreszcie skończy i doczekać się nie możemy”. I dalej: „Panno Urszulo! Bardzo się ucieszyłem Pani kartką i tym, że czuje się Pani dobrze, to znaczy jest zdrowa. Ja się niestety tym pochwalić nie mogę, bo jednak 5 lat siedzenia tu, nadszarpnęły mocno moje zdrowie. Ale łudzimy się wszyscy nadzieją, że to się może prędko skończyć. Zresztą nic innego nie mieli na pociechę nasi poprzednicy z I Wojny Światowej” – to treść zawarta w liście z 3 października 1944 r.
Długo wyczekiwana nadzieja nadeszła dopiero z końcem działań wojennych. 29 kwietnia 1945 r. do obozu weszły wojska amerykańskiej 12. Dywizji Pancernej pod dowództwem gen. mjr. Rodericka R. Allena. Nie znamy niestety drogi powrotu M. Rodziewicza do Polski. Wiadomo tylko, że jeszcze w 1945 bądź 1946 r. osiadł w Kuźni Raciborskiej. Czy w międzyczasie spotkał się z Urszulą Chrząszcz? Tego też nie jesteśmy pewni, ale raczej do spotkania nie doszło. – Kontakt na pewno urwał się w 1945 r. Gdyby się spotkali, to mama by o tym opowiadała – dodaje Anna Majchrzak.
Czy to koniec?
Pisząc kilka lat temu artykuł o bohaterze z okresu rewolucji październikowej byłem przekonany, że do tematu wracać nie będę. Po pewnym czasie niespodzianką okazały listy z obozu, które stanowią dominującą część tego tekstu. I tu powtórzę zdanie z poprzedniego artykułu, że historia, tak jak życie, nie znosi próżni i kolejne karty z życia Mikołaja, ale też i jego ojca, Eugeniusza Rodziewicza zostały przypadkowo odkryte. Tym razem stało się to dzięki Włodzimierzowi Rodziewiczowi i Leszkowi Rodziewiczowi, których nazwisko z majorem
Rodziewiczem jest czystym
zbiegiem okoliczności. Jaki udział mają w tej historii? O tym napiszemy w trzeciej części tego cyklu.
Bartosz Kozina