Janina Kałużna - świat opisywany językiem Puszkina
Nauczanie języka rosyjskiego w czasach PRL-u nie było łatwym zadaniem, szczególnie dla kogoś, kto przeżył rzeź wołyńską. Pani Janina znalazła jednak sposób na przekonanie młodych ludzi o tym, że to co rosyjskie nie zawsze musi kojarzyć się źle. Z właściwą sobie pasją odkrywała przed nimi literaturę piękną oraz poezję i pokazywała, jak ciekawe bywa odkrywanie świata.
Poszukiwanie bezpiecznego domu
Gdyby Karol Rajchel wiedział, jaki los spotka Kresy, pewnie nie zainwestowałby swoich wszystkich pieniędzy w położone tam nieruchomości. Pomysł na bezpieczną przyszłość dla rodziny był prosty: żona Katarzyna miała się zająć urodzoną 12 lutego 1923 roku córeczką Janiną, a on miał wyjechać na kilka lat do pracy w Ameryce. Nina dorastała więc bez ojca w leżącej dziś w granicach Rymanowa Posadzie Dolnej, która położona była niedaleko Iwonicza-Zdroju. Pieniądze, które pan Karol przywiózł ze sobą z USA wystarczyły na zakup dwóch domów i gospodarstwa w Majdanie Lipowieckim. W jednym rodzina zamieszkała, a drugi wynajmowała. Wieś, którą według spisu z 1921 roku zamieszkiwało 662 mieszkańców narodowości polskiej, już nie istnieje. Czterdziestu z nich zamordowali w 1944 roku nacjonaliści ukraińscy. Inni, tak jak Rajchelowie, ratowali się ucieczką. Zanim jednak ukraińscy sąsiedzi urządzili Polakom rzeź, w nowym domu na Kresach w latach 30. przyszły na świat kolejne dzieci Karola i Katarzyny: Antonina, Józef i Kazimierz.
Nina, jako najstarsza z rodzeństwa, pomagała rodzicom w gospodarstwie, a w latach okupacji niemieckiej, dzięki wujowi, który był księdzem, cudem uniknęła wywozu na roboty do Niemiec. Choć z tego okresu nie zachowały się żadne dokumenty, potwierdzające ukończone przez Janinę Rajchel szkoły, wiadomo, że odebrała gruntowne wykształcenie w Liceum Pedagogicznym we Lwowie, choć możliwe, że skończyła również utworzone w 1937 roku 2-letnie Pedagogium Lwowskie, uprawniające jego absolwentów do uczenia w klasach wyższych.
Wojna zabrała Ninie nie tylko młodość, ale i radość życia, które najpierw zdeptali okupanci sowieccy, a potem niemieccy. Najgorsza była jednak świadomość tego, że niedawni znajomi i sąsiedzi stali się nagle największymi wrogami mieszkających na Kresach Polaków. – Kilka miesięcy przed śmiercią Nina zwierzyła mi się, że wybaczyła wszystkim, oprócz Ukraińców. Nie potrafiła im zapomnieć mordów na Polakach. Nie wiem, co przeżyła, ale mówiła, że gdy nieraz zamyka oczy, to widzi banderowca z nożem w zębach. Obrazy, które pozostały w świadomości młodej dziewczyny, towarzyszyły jej do końca życia. Jej rodzina uniknęła wywozu na Sybir tylko dlatego, że ktoś ich wcześniej ostrzegł. Uciekali nocą i zanim dotarli do Polski, tułali się prawie miesiąc – tłumaczy jej przyjaciółka Regina Wochnik.
Po wojnie, w ramach repatriacji, Rajchelowie otrzymali gospodarstwo w Prądach na Opolszczyźnie. Na początku mieszkali tam razem z niemieckimi gospodarzami, do których ono należało. Mimo bariery językowej, zrozumieli się od razu, bo historia obie rodziny potraktowała z taką samą surowością. Jedni musieli zostawić dorobek całego życia, bo ziemie, na których mieszkali należały już do ZSRR. Taki sam los spotkał Niemców, których gospodarstwo po wojnie znalazło się w Polsce. Pani Janina wspominała po latach, że to jej ojciec odwoził ich na pociąg do Niemiec i żegnał na dworcu.
Buria mgłoju niebo krojet
W 1945 roku Janina Rajchel rozpoczęła pracę w Pietrowicach Wielkich, gdzie kierowała tamtejszym przedszkolem. Zamieszkała u gospodarzy, którzy otoczyli ją ogromną troską, przygotowując posiłki i pamiętając nawet o jej urodzinach. Janina Konopnicka w swojej książce „Szkoła i nauczyciel w środowisku raciborskim 1945 – 1950” wspomina, że pani Janina była lubiana przez nauczycieli tutejszej szkoły i dobrze układała jej się współpraca z kierownikiem podstawówki Leonem Zauchą. Najstarsi mieszkańcy Pietrowic, którzy uczęszczali do wiejskiego przedszkola, nie pamiętają jednak ani swojej nauczycielki, ani tego jak długo tam pracowała. W „Szóstce”, czyli późniejszym II LO w Raciborzu, gdzie później trafiła, też nie zachowały się żadne dokumenty, które pozwoliłyby prześledzić jej początkową karierę zawodową. – Mama opowiadała, że bardzo lubiła biologię i właśnie ten kierunek chciała studiować. Jej szef, choć dziś nie pamiętam, czy chodziło o dyrektora szkoły, czy inspektora szkolnego, zdecydował jednak, że ponieważ brakuje nauczycieli języka rosyjskiego powinna studiować filologię rosyjską. W ten sposób trafiła do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, gdzie uzupełniała wykształcenie. A ponieważ była perfekcjonistką, świetnie sobie z tym poradziła. Mimo wielu lat spędzonych na Kresach, nigdy nie miała charakterystycznego wschodniego akcentu. Ogromnym szacunkiem i sympatią darzyła Ślązaków, z którymi się przyjaźniła – mówi syn Modest Kałużny.
Jej ogromną tolerancję wspomina również Aleksandra Orłowska, która była uczennicą Janiny Rajchel, gdy ta uczyła w Liceum Pedagogicznym w Raciborzu. – Była wspaniałym pedagogiem i wysokiej klasy człowiekiem. Nie przypominam sobie, by do kogokolwiek odezwała się kiedyś brzydko. „Proszę” to było słowo, którego używała za każdym razem zwracając się do ucznia. Było wśród nas wielu autochtonów, ale jej nigdy nie przeszkadzał ich akcent. Szanowała Ślązaków i nigdy nas nie dzieliła. Z językiem rosyjskim był wtedy taki kłopot, że nikt nie chciał się go uczyć, bo kojarzył się nam z radzieckim okupantem. Ona jednak starała się nas przekonać, że jest to również język literatury pięknej i poezji. Uczyła nas wierszy i piosenek, a niektóre fragmenty potrafię wyrecytować do dziś – mówi pani Ola i cytuje wiersz Puszkina „Zimowy wieczór”, zaczynający się od słów „Buria mgłoju niebo krojet”. – Wciąż mam przed oczyma dystyngowaną panią, którą pozostała do końca życia. Była lubiana przez wszystkich uczniów, dlatego nie mogło jej zabraknąć na jubileuszu 50-lecia naszej matury. Pamiętam, że zaproponowała wtedy, żebyśmy przeszły na „Ty”, ale nie potrafiłam mówić do pani profesor po imieniu – wspomina pani Orłowska.
Nauczyciel historii Alfred Nowak poznał Janinę Kałużną w latach 70. w Liceum dla Pracujących. – To była nauczycielka, która miała świetny kontakt ze wszystkimi słuchaczami. Podczas gdy innym wykładowcom zdarzały się konflikty z uczniami, o niej nigdy nie słyszałem złego słowa ani ze strony kolegów, ani uczniów – mówi pan Alfred.
Odkrywanie świata
W Liceum Ogólnokształcącym nr 6, czyli późniejszym II LO, gdzie Janina Rajchel uczyła przez kilka lat, poznała matematyka Modesta Kałużnego. Pobrali się w drugiej połowie lat 50. i zamieszkali w dwurodzinnej willi przy ulicy Michejdy w Raciborzu, z której na początku lat 70. wyprowadzili się do domu przy ulicy Radosnej. – Dopóki żyli dziadkowie, jeździliśmy na święta do Prądów, gdzie w dużym domu z chlebowym piecem, gromadziła się cała rodzina mamy. Królowała tam kresowa kuchnia, a ponieważ wieś zamieszkiwali w większości przesiedleńcy, kultywowano ich świąteczne tradycje. Pamiętam że domy odwiedzali kolędnicy z muzyką. Wojna zabrała rodzicom młodość, więc nadrabiali zaległości chodząc na bale, studniówki, potańcówki i spotkania towarzyskie. Mieli mnóstwo znajomych i własne zainteresowania. Tato był szachistą. Grał w klubie szachowym „Spójnia” i wraz z nim wyjeżdżał na mecze. Mama uwielbiała podróże. Zabierała mnie nad morze, w góry, a nawet na wycieczki z „Medyka”, w którym później pracowała. Ta jej turystyczna pasja nie była nigdy ucieczką przed czymś, ale raczej gonitwą za czymś nieznanym – opowiada Modest Kałużny.
We wrześniu 1968 roku pani Janina rozpoczęła pracę w Liceum Medycznym Pielęgniarstwa, gdzie pracowała aż do emerytury, na którą przeszła w 1978 roku. – Gdy ją zatrudniałem spytałem czym się interesuje i wtedy opowiedziała mi o swojej miłości do turystyki. Bardzo się ucieszyłem, bo nie miałem wcześniej w szkole nikogo, kto organizowałby wyjazdy dla naszych uczniów. Pani Kałużna się tym zajęła i robiła to perfekcyjnie – wspomina dyrektor Marian Kapica.
Od pierwszego dnia pracy w „Medyku” rozpoczęła się też przyjaźń pani Janiny z Reginą Wochnik. – Trwała 49 lat, aż do jej śmierci w 2017 roku. Spędzałyśmy razem urlopy, jeżdżąc wspólnie z Orbisem na wakacje objazdowe. Zwiedziłyśmy Grecję, Włochy, Niemcy, Bułgarię, Szwajcarię, Holandię, Belgię, Luksemburg i Francję. Niezapomnianą wycieczką okazała się ta do ZSRR, bo zobaczyłyśmy Ukrainę, Rosję i Gruzję, a Nina pojechała też do republik azjatyckich Związku Radzieckiego i Izraela. W któreś ferie zimowe wybrałyśmy się same do NRD. Pociągiem dotarłyśmy do Lipska, Poczdamu i Berlina, gdzie miałyśmy zarezerwowane przez Orbis hotele. Jeździłyśmy też na koncerty i wystawy oraz do teatru do Opola. Razem ze Stanisławem Różyckim i Marią Herman dotarłyśmy do Krakowa na wystawę „Polaków portret własny”. Należałyśmy też do Klubu Inteligencji Katolickiej, który organizował koncerty kolęd, opłatki w Annuntiacie, jednodniowe pielgrzymki i spotkania z ciekawymi ludźmi – wylicza pani Regina.
W 2000 roku państwo Kałużni zamieszkali w Domu Pomocy Społecznej „Złota Jesień”. – Nina była do końca bardzo aktywna. Należała do Rady Mieszkańców, jeździła na wycieczki i gdy tylko było jakieś wolne miejsce, to od razu do mnie dzwoniła i zabierała ze sobą. Dużo czytała i zorganizowała sobie nawet grafik odwiedzin. Ja przyjeżdżałam do niej zawsze w środy. Pamiętam jej 90-lecie, które odbyło się w DPS-ie w 2013 roku, już po śmierci męża. Na mszę w jej intencji, która odbywała się w tamtejszej kaplicy, przyszło wiele nauczycielek. Później spotkałyśmy się na zorganizowanym dla niej przyjęciu. Chociaż pod koniec życia miała kłopoty z chodzeniem, wciąż pozostała sprawna intelektualnie – mówi pani Wochnik.
Nauczycielka Maria Obuchowska, z którą pani Nina przyjaźniła się w „Złotej Jesieni” podkreśla jej doskonałą pamięć. Wykorzystywała ją w konkursach wiedzy religijnej, w których obie panie z powodzeniem brały udział przez pięć lat. – Dla mnie na zawsze pozostanie bardzo skromną i ciepłą osobą, od której nigdy nie usłyszałam złego słowa o innych. Nina zawsze miała klasę, której inni mogli się od niej uczyć – podsumowuje nauczycielka „Medyka” Eugenia Żeńczak. Janina Kałużna zmarła 16 października 2017 roku. Została pochowana w Opolu, z którym związane było jej rodzeństwo.
Katarzyna Gruchot