Piękny epizod z udziałem niezapomnianej Marysi Herman (1944 – 2021)
Wdzięcznie pamiętnym dla mnie pośród naszych koleżeńskich spotkań – absolwentów polonistyki opolskiej WSP roku 1966 – było to nadspodziewane z udziałem Marysi jako recytatorki i zarazem wykonawczyni powierzonej Jej aktorskiej roli. Jako autor dopiero co opublikowanego poematu „Pojedynek z Losem”, postanowiłem ów fechtunek ciekawiej dla wszystkich rozegrać dialogowo. By czytany przeze mnie samego tekst nie wypadł monotonie i nie utracił nic ze swojej dramaturgii.
Zaczęło się mało obiecująco, bo żaden z kolegów nie chciał stanąć w szranki ze mną jako POETĄ w roli LOSU. Jednak, niezrażony, ratunkowo zaproponowałem którejś z koleżanek odpowiednią do płci rolę FORTUNY – już z samej nazwy tym po trosze zachęcającą, że jest potocznie kojarzona ze sprzyjającą człowiekowi postawą.
Postarałem się nie uprzedzać, że de facto w moim poemacie przeważają te znaczeniowe odmiany Fortuny, iż np. „kołem się toczy” bądź wręcz „działa na oślep”, kreując postać trudniejszej w starciu rywalki.
Z przestawieniem się w czytaniu na rodzaj żeński nie było problemów. Ochoczo podjęła się zadania Marysia i – po przebiegnięciu wzrokiem całości – mówiła kwestie FORTUNY dobitnie, przebojowo, tak właśnie, jakbym sobie najbardziej życzył. Zaistniało więc to nieodzowne przy pojedynku napięcie. Kończyliśmy popis niemal brawurowo:
FORTUNA (zaczepnie, ale też z ironią)
Rozpowiadają, żem zmienna,
więc przy mych nieznośnych kaprysach
musisz dzielnie bić się,
by żyć…
POETA (buńczucznie)
Nie stłumię napiętych strun gniewu,
skoro cios mnie od ciebie dosięgnął
i zabolało.
Nie dozwolę im milczeć, by świt
zabliźnił rany wieczoru,
sen bunt ukoił.
Wiersz mój, będąc ripostą,
zarzuci celnie lasso rytmu,
puentę na szyi zaciśnie.
FORTUNA (z wahaniem)
Zaskarżę taki wiersz do…
trybunału najmędrszych świętych.
POETA (przekornie, lecz i z poczuciem dumy)
A ja będę nieulękle go bronił
w imię niestrudzonej nadziei –
póki jestem w tym zawikłanym krajobrazie
świata, rozpięty na równoleżnikach,
oddycham całą szerokością skóry.
Przyjaciele nie poskąpili nam braw. Marysia była w transie, swoim żywiole. Pełna energii, jaką mogłaby obdarować wszystkich ustawicznie narzekających, wiecznie niezadowolonych, że tyle przepadło lat, a…? A tu trzeba o swoje powalczyć! – zdawała się swym aktem odwagi przekonywać.
Jednak, cóż, Los dla naszej nieocenionej FORTUNY, która zasługiwała na dar szczęścia, okazał się niesprawiedliwie surowy. Tak, jakby się w Jej przypadku kompletnie zapomniał.
Jeszcze, podobno – gdy dotknięta covidem, przechodziła szpitalnym korytarzem z sali chorych do telewizyjnej, by przez chwilę zapomnieć o cierpieniu – wydawało się, że następnym, pewniejszym krokiem będzie mogła już wrócić do domu… Jednak – wskutek nagłego pogorszenia się choroby – straciła oddech, przymilkła. Oszołomiony Czas się zatrzymał.
Lecz my o Niej, choć zgnębieni bolesną utratą, nie milczymy. Odtwarzamy głośno we wdzięcznej pamięci przeżyte wspólnie upajające chwile. Jak ta, którą tutaj z wdzięcznością przywołuję. Nie tylko dla świadków naszej wspólnej – porywającej stylem Marysi! – sytuacji. Szczególnym także wzruszeniem utrwalonej w moim sercu.
Stanisław Nyczaj