Obozy strażackie odbywają się zbyt rzadko
Bruno Stojer jest nie tylko cenionym pasjonatem lokalnej historii, ale także angażuje się w działalność OSP na terenie gminy. Dba o przywiązanie do ochotniczych barw wśród kolejnych pokoleń. Według jego pomysłu powstał wakacyjny, młodzieżowy obóz strażacki, który z powodzeniem jest kontynuowany już trzecią dekadę. Spytaliśmy go o teraźniejszość i przyszłość przedsięwzięcia.
– Kiedy zorganizowano pierwsze takie obozowisko?
– To był 1992 rok. Pamiętam, że było to bardzo spontaniczne przedsięwzięcie i w dodatku wyjazdowe. Pojechaliśmy do Czech, do miejscowości Osoblasza za Głubczycami. Choć obecnie organizujemy obozowiska co roku, to na początku nie było jeszcze takiej regularności. Obozy odbywały się co 2 albo 3 lata. Jakieś 6 lat temu udało się wprowadzić stałą cykliczność.
– Co stanowi o sile obozu w gminie Pietrowice Wielkie, który odbywa się w Samborowicach?
– Lokalizujemy go blisko Czech, co stanowi w pewnej części o jego atrakcyjności. Mamy w Samborowicach bardzo dobre warunki pobytu. Jest tu przede wszystkim bezpiecznie. 80% dzieci śpi w namiotach, reszta korzysta z pomieszczeń w pobliskiej szkole. Ważna jest ekipa pracująca przy obozowisku. Działa prawie w stałym składzie. Co istotne, to musi być w niej i strażak i nauczyciel. Jestem wdzięczny za współpracę z panami Tunkiem, Kąsiem i Wieczorkiem oraz paniami: Staniek, Gawlicą i Opolony.
– Na obozie ma pan pod opieką kolejne pokolenia. Różnią się między sobą?
– Aktualne pokolenie ma już wyraźny kłopot z dyscypliną. Z każdym kolejnym rokiem z tym jest coraz trudniej. Z pozytywów podkreślę walor integracyjny. Wiem, że obóz łączy całą gminę, bo kiedyś była w tej sferze niepotrzebna rywalizacja wiosek. Dostrzegałem ją gdy działałem w zarządzie gminnym OSP.
– Co według pana powinno się zmienić w przyszłości by fenomen obozowiska strażackiego nabrał na sile?
– Nasze biwaki odbywają się za rzadko. Niebywale popularyzują ideę OSP. Czujemy to w naszych strażach, bo obecni prezesi i naczelnicy tych jednostek są w większości właśnie po tych obozach. Przydałoby się takich przedsięwzięć więcej. Jednak inne gminy czy sołectwa nie biorą z nas przykładu bo nie mają tak dobrej kadry jak nasze, gdzie 6 osób jest tutaj stałymi opiekunami.
Dobrze byłoby poszerzyć w najbliższym czasie biwak drużyn strażackich o edycje wiosenną i jesienną.
– Czego nauczą się na obozie dzieci i młodzież?
– Mogę zapewnić, że nauczą się dyscypliny, której w życiu społecznym nie ma już niestety nigdzie. Nabiorą też umiejętności pracy w grupie. Widać ją np. przy budowie linii gaśniczej. Robią to cztery osoby gdzie każdy ma swoje do roboty. Kto opanuje zespół może liczyć na stanowisko majstra w przyszłości zawodowej. Przekazujemy tu młodym także podstawy pożarnictwa i udzielania pierwszej pomocy. Opieramy się na regulaminie CTiF czyli strażackich drużyn młodzieżowych.
– Jak pan trafił do OSP? Za czasów pańskiej młodości takich biwaków nie było.
– Mam już 62 lata. Nie służyłem w OSP od dziecka. Do straży trafiłem dopiero na początku lat 90. ubiegłego wieku. Byłem wtedy radnym w gminie i na prośbę kolegów z samorządu zająłem się środowiskiem strażackim. Tak to już zostało. Prawie 30 lat działam w tym mundurze. W zarządzie gminnym zawsze byłem aktywnym członkiem.
Pytał Mariusz Weidner