Zgaga po „wielkim żarciu”
Złośliwy komentarz tygodnia Bożydara Nosacza
Na Zamek do Raciborza przyjechały auta z żarciem. Sorry, to nie były auta tylko food trucki, bo dziś żeby kosić większą kasę trzeba wszystko nazywać z angielska. Przez dwa dni łikendu ludziska pojedli, popili i trucki wyjechały z pustymi lodówkami, a ich właściciele z pełnymi kabzami. Po kilku godzinach o imprezie przypominały już tylko napęczniałe kontenery na odpadki i zgaga po hektolitrach słono-pikantnych sosów.
I na tym można by zakończyć recenzję tej imprezy, gdyby nie to, że pojawiły się po niej komentarze, które, jakby to powiedzieć…rzucają wyzwanie logice Arystotelesa. Jeden z nich wykonał radny Dawid Wacławczyk, człek z którego opinią należy się liczyć. Oczywiście o ile wypowiada się w sprawach, na których się zna, czyli np. na temat turystyki, rozrywki czy też korzystania z sauny. Liczyć nie zawsze musi oznaczać zgadzać się.
Według pana Dawida – zachwyconego imprezą – pomysłem można zdziałać więcej niż pieniędzmi. Racja, racja, święta racja! Pytanie tylko, czy „wielkie żarcie” wołowiny i kebabów, niechby nawet czasem okraszone suszonymi pomidorami, to jest w ogóle jakiś pomysł? Zwłaszcza, że żarcie odbywa się po słonych cenach, jakości i zdrowotności jest czasem dyskusyjnej, a barakowozy z paszą wpadają na dwa dni do miasta i z cała kasą przeżartą przez raciborzan wyjeżdżają, zanim jeszcze dobrze ostygną palniki. Pisze dalej radny, że zlot food trucków zgromadził na zamku więcej gości niż otwarcie kaplicy. Aaaa, to rzeczywiście rzecz nienormalna! A na festiwal podróżniczy „Wiatraki” też przychodzi mniej gości niż pobiegło na zamek po burgery. Co tam! Nawet na konkurs chopinowski ciągnie mniej ludu. Tylko czy jest w ogóle sens porównywać takie imprezy? No i na koniec najlepsze! Wacławczyk zachwyca się, że impreza przyniosła nam (cytat) „powiew dużego miasta i hipsterskiego klimatu”. Uczciwie powiem, że na hipsterskich klimatach to ja się kompletnie nie znam, więc nie wiem czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Ale jeśli rzeczywiście „powiew dużego miasta” ma mieć aromat grillowanej wołowiny z amerykańskiej nadprodukcji, przypalonej cebuli i sztucznego sosu czosnkowego, to ja chyba jednak wolę żyć w zapyziałej, małej mieścinie. A ewentualne kompleksy prowincjusza leczyć na własną rękę.
Ja mam trzy (główne) wnioski z tej imprezy. Może nawet z niektórymi pan radny się zgodzi. Po pierwsze, pokazała ona dupowatość naszej gastronomii. Bo nie wierzę, że nasi restauratorzy są gorsi niż wędrowni odgrzewacze kotletów, których wpuszczają na raciborskie terytorium zamiast samemu się skrzyknąć i zrobić fajną imprezę. Po drugie, zlot jest kolejnym dowodem bezradności i braku pomysłów naszych urzędników od promocji. Skoro lud chce jeść, to trzeba mu to zorganizować na naszych warunkach i w oparciu o miejscowe zasoby. Na przykład zamiast bezmyślnego wydawania ciężkiej kasy na niemieckich pseudogwiazdorów śpiewających z playbacku. Po trzecie, jeśli żarcie z ciężarówek uznajemy za powiew wielkiego świata, to nasze kompleksy są zatrważające. Powiedziałbym nawet, że groźniejsze niż jakość niektórych potraw z food trucków. A to już jest naprawdę poważny problem! Hep!
bozydar.nosacz@outlook.com
Bożydar Nosacz