Władza ma kupę do załatwienia
Złośliwy komentarz tygodnia Bożydara Nosacza
Mój kumpel (dla zmyłki nazwę go Leszkiem) jest profesjonalnym pieniaczem. Znaczy potrafi się zapienić na każdy temat i długotrwale. Ostatnio zawziął się na prezydenta, radnych i pazernych sprzedawców gofrów nad polskim morzem.
W sobotę spotkaliśmy się przypadkowo na stadionie OSiR-u. Leszek jednym okiem zerkał na popisujące się psy, a drugim na pomiętoloną kartkę, jak się okazało z programem najbliższej sesji Rady Miasta Raciborza.
– Popatrz tylko, oni tam znów będą trajlować o kiblach – pienił się, jak zawsze dodając swój ulubiony komentarz, że odbywa się to „za pieniądze zbójecko zabrane nam– uczciwym obywatelom” – Gadają już o tym kilka lat i g… z tego mamy.
Fakt, z kartki dało się wyczytać, że 30 sierpnia szanowna rada będzie decydować czy zrzec się prawa do ustalania wysokości opłat za korzystanie z szaletów miejskich na rzecz prezydenta. No – pomyślałem – co za odwaga, co za poświęcenie! Żeby tak od razu po wakacjach brać się za bary z tak trudnym i ważnym dla miasta tematem…
Tu muszę zdradzić, że Leszkowa alergia na pogadanki o ubikacjach ma poważne tło osobiste. Otóż odwiedzający go niedawno wujek z Niemiec o mało co nie narobił w gacie, i to w samym centrum Raciborza. Uparł się chłopina, że „ordnung muss sein” i on nie będzie nigdzie żebrał o dostęp do wychodka tylko skorzysta z miejskiego szaletu. Skończyło się tak, że najpierw automatyczna toaleta w Parku Roth wcięła mu 2 złote, ale się nie otworzyła, z kolei WC na Placu Długosza było zamknięte na amen, a do kibelka przy Placu Dominikańskim Lesiu z wujkiem docwałowali dwie minuty po 16.00 czyli już po zamknięciu. Kiedy Leszek wyklarował swemu gościowi, że innych publicznych „wucetów” w mieście nie ma, wściekły onkel chciał zrobić „drang nach Urząd Miejski”, a konkretnie na apartament prezydenta. Domyślcie się po co, bo ja, zważywszy na ostatnio zaognione stosunki polsko-niemieckie, nie chcę szczegółowo opisywać planu zemsty wujka. W każdym razie cnota gabinetu prezydenta nie została pohańbiona wyłącznie dlatego, że Urząd w piątki zawsze pracuje tylko do 13.30, żeby urzędnicy mogli przed weekendem zrobić zakupy zanim zrobi się tłok w marketach. Ostatecznie z odsieczą przyszedł wujkowi „Kaufland” czyli ojczyzna nie zostawiła go w potrzebie.
Leszek po tej traumie zgłębił WC-temat na raciborskich portalach i wpienił się jeszcze bardziej, bo okazało się, że o publicznych szaletach nasza władza ględzi bezowocnie już wiele lat. Światłymi myślami w tym temacie dzielili się z ludem m.in. prezydent Mirosław Lenk, Robert Myśliwy – ówczesny radny, a obecnie naczelnik od oświaty i kultury czy też wiceprezydent Wojciech Krzyżek (co można znaleźć na nowiny.pl). A propos tego ostatniego, to możecie się tylko domyślić, jakich epitetów użył nasz Lesio, gdy wyguglował, że wiceprezydent zaprasza delikwentów w nagłej potrzebie do „okolicznych supermarketów i restauracji”.
Zarażony przez Leszka „wirusem szaletowym” również zajrzałem do internetu. Dla odmiany mnie najbardziej ubawił fragment protokołu z kontroli Sanepidu (2015): „W 2014 ponownie nie zaobserwowano wzrostu zainteresowania władz gminnych w dziedzinie powstawania nowych toalet oraz utrzymywania istniejących…” Oprócz tego Sanepid zwraca uwagę, że „obiekty te nie są przystosowane na potrzeby osób niepełnosprawnych.” Od razu przypomniał mi się stary kawał: Co to jest dyplomacja? To sztuka powiedzenia komuś „spieprzaj” w taki sposób, że ten poczuje radosne podniecenie przed zbliżającą się podróżą.
W tej sytuacji, panie prezydencie, państwo radni, zanim Leszek ściągnie do Raciborza Komisję Wenecką, ONZ, Stowarzyszenie Mężczyzn z Chorobami Prostaty „Gladiator” i inne instytucje kompetentne w tej sprawie…może rozwiążcie ten problem raz, a dobrze.
A o gofrach po 10 zł opowiem kiedy indziej…
Bożydar Nosacz
bozydar.nosacz@outlook.com