Straszenie jest w cenie
Radny Leszek Szczasny ponowił u prezydenta Lenka swój apel o braku w mieście stacji monitorowania zanieczyszczeń powietrza.
Stowarzyszenie NaM prowadzi pomiary wypożyczonym urządzeniem mobilnym. Wyniki są zatrważające, dopuszczalne normy zanieczyszeń przekroczone o 1000%. Urząd twierdzi, że te pomiary są nierzetelne.
L. Szczasny uważa, że dokonań tzw. Raciborskiego Alarmu Smogowego (wczął go Piotr Dominiak były samorządowiec) nie wolno lekceważyć. – Te wyniki są dosyć dramatyczne. Nie możemy zachowywać się jak dzieci w piaskownicy. Chcę by władze pomyślały o stałym punkcie pomiarowym w Raciborzu – mówił na marcowej sesji rady miejskiej. Służby magistratu ogłosiły plan redukcji niskiej emisji na najbliższe lata. Jej poziom spadnie najwyżej o 5%. – Taka zmiana nie napawa optymizmem – sądzi Szczasny.
Naczelnik wydziału ochrony środowiska Zdzisława Sośnierz do dokonań RAS odnosi się dwojako. Z jednej strony chwali go za „straszenie” raciborzan bo alarm o przekroczeniach zniechęca do spalania śmieci. Jednak Sośnierz krytykuje społeczników za nierzetelność podawanych informacji. Na seji porównała metody pomiaru z wkładaniem miernika do dymiącego komina.
Głos zabrał także prezydent Mirosław Lenk, który popiera pomysł uruchomienia stacji pomiarowej w Raciborzu. Przeszkodą są nakłady bo to wydatek rzędu kilkuset tysięcy złotych. – Mobilny pomiar nie jest miarodajny. Lepiej gdy takie akcje prowadzą stowarzyszenia – uważa włodarz. Zamierza spotkać się w najbliższym czasie z inicjatorami RAS.
(m)