Jontek Koczy, mały gigant z wielkim sercem
To są moje najfajniejsze wakacje – mówi o swojej przygodzie w programie „Mali giganci” 8-letni Jontek.
Choć telewizję zna już od podszewki i o wielu gwiazdach może powiedzieć, że to jego dobrzy znajomi, wszystko traktuje jak zabawę, bo ma przy sobie rodziców, którzy jak trzeba, skutecznie sprowadzają go na ziemię.
Warszawa zamiast Tajlandii
Informację o castingu w Katowicach mama Jontka przeczytała w internecie. – Akurat planowaliśmy zakupy w Ikei, więc postanowiliśmy zajrzeć do Pałacu Młodzieży i zobaczyć jak to wygląda. Na miejscu powitały nas niewyobrażalne tłumy, więc wzięliśmy kwestionariusz zgłoszeniowy i wyruszyliśmy na miasto – wspomina Jolanta Koczy. Kiedy się okazało, że terminy nagrań do programu pokrywają się z ich wyjazdem do Tajlandii, zaczęła przekonywać syna, że trzeba z castingu zrezygnować. – Pół roku wcześniej zaplanowaliśmy nasze wymarzone, rodzinne wakacje, więc nie było sensu robić mu nadziei, ale syn tak nas prosił, że w końcu po kilku godzinach wróciliśmy do Pałacu Młodzieży – wyjaśnia pani Koczy.
Kandydatów było już zdecydowanie mniej, więc 8-latek z Raciborza mógł w końcu zaprezentować swoje talenty przed komisją z TVN-u. – Pamiętam bardzo dobrze, że miałem numer 1173. Pan reżyser pytał mnie co robię w wolnym czasie i czy lubię słodycze. Odpowiedziałem, że gram w piłkę, a słodycze lubię, ale nie pozwala mi ich jeść dentysta. Na koniec zaśpiewałem piosenkę – relacjonuje Jontek, który opuścił casting z garścią krówek dla siebie i swojego stomatologa oraz przekonaniem, że właśnie mogą się spełnić jego marzenia. – Kiedy schodziliśmy ze schodów syn chwycił mnie mocno za rękę i powiedział: Mamo, ja nie chcę jechać do Tajlandii, ja chcę być w tym programie, a ja już czułam, że będziemy mieć problem – przyznaje pani Jola.
Podczas gdy mama Jontka biła się z myślami jaką decyzję ma podjąć, tato oczekiwał na nich samotnie w samochodzie. – Nie załapałem się do środka, bo każdemu dziecku mógł towarzyszyć tylko jeden opiekun. Siedziałem i rozmyślałem, co zrobimy jak przejdzie dalej. Na początku stycznia dostaliśmy telefon, że Jontek zakwalifikował się do drugiego etapu programu, który zaplanowano 29 stycznia w Warszawie, a my dzień wcześniej mieliśmy lecieć do Tajlandii – opowiada pan Adrian. W końcu na egzotyczne wakacje zabrał młodszą córkę Zosię, a żona z synem równie gorące chwile przeżywała w telewizyjnym studio. – Tato cały czas miał nadzieję, że odpadnę, ale się nie udało – podsumowuje z rozbrajającą szczerością Jontek, który swoim wdziękiem podbił serce Kuby Wesołowskiego. – Spośród dziesięciu śpiewających dzieci, do jego grupy wszedł tylko Jontek i Vanessa. To był naprawdę ogromny sukces, ale dopiero w telewizji zobaczyłam jak wypadł mój syn, bo rodzice nie mogli uczestniczyć w tych nagraniach – tłumaczy pani Jola. Oprócz niej, w pierwszym odcinku programu towarzyszyła Jontkowi starsza siostra Ania. W kolejnych odcinkach zobaczymy też 20-osobową grupę dzieci z raciborskiego MDK-u, które postanowiły kibicować swojemu koledze.
Jak strzelać gole to w rytmie reggae
Jontek nie pamięta od kiedy zaczęła się jego muzyczna pasja, ale przypuszcza, że śpiew towarzyszył mu od zawsze, bo u Koczych to taka rodzinna tradycja. Mama ma wykształcenie muzyczne, najstarsza siostra Ania jest wokalistką RCK-u (wcześniej MDK-u), a 5-letnia Zosia, jak mówi jej tata, najchętniej śpiewa przed snem i zaraz po przebudzeniu. Jontkowi śpiewanie szybko przestało jednak wystarczać. Dopóki na podwórku wybijał rytmy patykami, nikt się jego nowym hobby nie przejmował, ale gdy w domu poszły w ruch garnki, rodzice postanowili ochronić swój dobytek i zainwestować w perkusję. – Zadzwonił do mnie kolega, którego syn wyrósł już ze swojego instrumentu, i zaproponował bym go od niego odkupił. Teraz stoi w osobnym pokoju, który niebawem będziemy wyciszać. Na szczęście Jontek nigdy nie gra dłużej niż 15 minut, więc jakoś to wytrzymujemy – mówi ze śmiechem pan Adrian.
Wraz z nowym instrumentem pojawiły się zajęcia w ognisku muzycznym. – Byliśmy zaskoczeni, gdy nauczyciel powiedział nam, że pewne elementy, które z początkującymi perkusistami ćwiczy się przez pierwsze pół roku, Jontek ma opanowane do perfekcji. To taki sam dar jak ten, który sprawia, że jako piłkarz jest szybszy i zwinniejszy od swoich starszych kolegów. Po prostu ma to w genach – tłumaczy pan Koczy.
Jontek, oprócz zajęć z emisji głosu w MDK-u i gry na perkusji w ognisku muzycznym, znajduje jeszcze czas na treningi w Akademii Piłkarskiej, gdzie pod okiem Marcina Handziuka wyrasta na przyszłego napastnika. Sportowe zacięcie przydaje mu się teraz w programie „Mali giganci”, w którym nie tylko śpiewa, ale i próbuje swoich sił jako dziennikarz. – Mam tam dużo nowych przyjaciół: Filipa Hajzera, Kubę Wesołowskiego, Magdę Mołek i Sonię Bohosiewicz. Jest też Jason – pan z obsługi technicznej, którego bardzo lubię, ale najfajniejsza jest moja grupa i chciałbym, żebyśmy wygrali – mówi szczerze nasz mały bohater, który studio TVN-u zdążył już przemierzyć wzdłuż i w szerz.
Nagranie jednego odcinka zaczyna się w czwartek i trwa zazwyczaj cztery dni od 12.00 w południe do 22.00 – 23.00 wieczorem. Każdemu dziecku i jego opiekunowi organizator zapewnia hotel i wyżywienie, ale zapanowanie nad taką dużą grupą dzieci w studio jest nie lada wyzwaniem. – Podziwiam całą ekipę za świetną organizację pracy. Widać, że mają w tym duże doświadczenie, ale dzieci są raczej nieprzewidywalne. Jontek wciąż gubi czapki, w których ma występować, a jedna z dziewczynek – Martynka – zgubiła ostatnio okulary, których szukali wszyscy na planie. Nagrania trzeba powtarzać wielokrotnie, aż wszystko będzie przebiegać zgodnie ze scenariuszem – opowiada pani Jola, która synowi zawsze towarzyszy.
Gdyby Jontek sam mógł decydować o repertuarze, z którym występuje na scenie, na pewno wybrałby utwory polskie. – Słucham Kamila Bednarka i Andrzeja Zauchy, bo Justin Bieber nie jest już w modzie. Pierwszą piosenkę przygotowałem sam na casting, a druga, którą wybrał mi producent, tak mi się spodobała, że nauczyłam się jej w trzy godziny. Na próbie byłem jedynym dzieckiem, które znało cały utwór na pamięć – mówi Jontek, a mama dodaje, że program bardzo go zmienił. – Zrobił się bardziej zdyscyplinowany i obowiązkowy. Zauważył to nawet jego nauczyciel śpiewu Daniel Rożek. Cieszę się, że oprócz fajnej przygody wyciągnie z tego jakąś naukę – podsumowuje.
Nie z brzuszka, ale z serduszka
Na co dzień Jontek jest uczniem klasy pani Doroty Świst w Szkole Podstawowej nr 13 i fanem futbolu. O zeszytach mógłby nie pamiętać, ale piłkę zabiera ze sobą zawsze. Każdą wolną chwilę podczas przerwy lub gdy zostaje na świetlicy wykorzystuje na grę. – Mógłby wtedy odrabiać lekcje, ale woli grać. Jak go odbieram o 16.00 to spodnie na kolanach są już podarte, a mój syn jest tak ubłocony albo zakurzony, że zanim dojedziemy do domu, w moim biurze musi wziąć prysznic – relacjonuje tata, a syn wtrąca, że to wszystko wina nawierzchni. – Mogliby nam zrobić porządne boisko, bo na tym się nie da grać – przekonuje mnie Mały Gigant, który zdołał już poznać jak to jest być rozpoznawanym na ulicy, czy w restauracji i na razie ta popularność sprawia mu ogromną przyjemność. Jego rodzice poznali z kolei inny atrybut popularności, którym jest hejt, czyli atakowanie słowem. Złośliwe komentarze w internecie pojawiły się równie szybko, jak informacja o sukcesie 8-letniego Jontka. – Zarzucano nam na przykład, że skrzywdziliśmy syna dając mu na imię Jonatan, a my tylko uszanowaliśmy wybór jego biologicznej mamy. Gdy dowiedziałam się, że oznacza ono „Bóg dał” – nie miałam już żadnych wątpliwości. Nigdy nie ukrywaliśmy tego, że Jontek jest dzieckiem adoptowanym. Zawsze tłumaczyłam mu, że nie jest z mojego brzuszka, ale z serduszka. Ani on, ani my nie mamy z tym problemu, ale widzę, że dla innych to temat drażliwy – tłumaczy pani Jola, a jej mąż podaje przykład z raciborskiego podwórka. – Nietrudno zauważyć, że nasz syn ma inny kolor skóry niż my. Kiedyś spytały go o to dzieci na placu zabaw i gdy szczerze odpowiedział, że jest adoptowany, usłyszał ich rozmowę: „oszczędzaj go, bo miał trudne dzieciństwo” – dodaje pan Adrian.
Kiedy cała piątka Koczych idzie na spacer, to zawsze wzbudza zainteresowanie. – Nasza 18-letnia biologiczna córka Ania jest podobna do żony i wyglądają teraz jak dwie siostry, Jontek ma ciemną karnację skóry, a nasza najmłodsza, również adoptowana, córeczka Zosia jest blondynką o niebieskich oczach, więc stanowimy taką kolorową rodzinę – mówi pan Adrian, a jego żona dodaje: Problemy z dziećmi biologicznymi i adoptowanymi nie zawsze są identyczne, ale wszystkie kocha się tak samo.
Pamiętam z jaką determinacją walczyli o to, by sąd przyznał im pierwsze dziecko. Jontek miał wtedy pięć miesięcy i swoją egzotyczną urodą wyróżniał się sposród innych dzieci. Żeby nieco zatrzeć różnice między nim, a przyszłymi białymi rodzicami, pani Jola, która prowadziła wtedy zakład kosmetyczny, wpadła na pomysł, by całą rodzinę poddać opalaniu natryskowemu. Nie wiadomo czy o podjęciu ostatecznej decyzji zadecydował ich pomysł, czy też ogromne serce, które musiał też dostrzec wymiar sprawiedliwości. Najważniejsze, że Jontek w końcu do nich dołączył. I nawet, jeśli w programie nie uda mu się wygrać, to i tak powinien się czuć zwycięzcą, bo taka rodzina to prawdziwi Giganci.
Katarzyna Gruchot