Magiczne maszyny rodziny Antczaków
W rodzinie Antczaków z Kornic miłość do starych Mercedesów i Fordów przeszła z pokolenia na pokolenie. Zdzisław i jego syn Robert śmieją się, że to pasja, od której nie można się uwolnić. Od lat sprawnie dzielą się obowiązkami: syn poszukuje i sprowadza ojcu najciekawsze modele wspomnianych marek, a ten latami ręcznie je odrestaurowuje.
Sentyment ponad wszystko
Pan Zdzisław z zawodu jest mechanikiem. Kiedyś zajmował się transportem, obecnie, będąc już na rencie, może oddać się swojej największej pasji: odrestaurowywaniu starych samochodów. Jak sam mówi, nie pamięta, kiedy dokładnie zrodziła się miłość do aut. – Trwa chyba od czasów, gdy jeździło się jeszcze Warszawami a potem Fiatami – zastanawia się na głos. W latach 90. zaczęto sprowadzać do Polski pojazdy z krajów zachodnich, głównie Niemiec. To były czasy, gdy jechało się nieraz setki kilometrów autobusem, a wracało już samochodem. Pan Antczak wyjaśnia, dlaczego tak bardzo upodobał sobie w późniejszych latach Mercedesy. – Zawsze kojarzyły się z solidnością i niezawodnością – przyznaje i kontynuuje: – Wielu taksówkarzy przywoziło samochody z Niemiec, dlatego tak popularny w naszym kraju stał się choćby Mercedes W123, którym wozili klientów. Kosztował wtedy około 3000 marek – informuje pan Zdzisław, który sam nabył ten model. – Sprowadziłem go w opłakanym stanie. Był zniszczony, mocno podgnity, wiele czasu zajęło mi jego odnowienie – nie kryje, a jego syn Robert dorzuca: – Praca taty nie poszła jednak na marne. Samochód służy naszej rodzinie przeszło dwadzieścia lat, najpierw korzystał z niego brat, później ja nauczyłem się nim jeździć. Można powiedzieć, że wychowaliśmy się na tym modelu.
Pierwszego Forda pan Zdzisław zakupił w 1983 roku. – Stał nieużywany w szopie u prywatnego właściciela w Tłustomostach. Dwudrzwiowy, bardzo rzadki model 17M – tłumaczy senior rodziny, dodając z dumą, że samochód trafił później do syna Adriana i do dziś jest wykorzystywany nie tylko na co dzień, ale także do specjalnych okazji. – Brat wiózł mnie nim do ślubu – rzuca z uśmiechem Robert Antczak, zdradzając, że rodzina posiada drugiego Forda 17M, tyle, że w wersji czterodrzwiowej. – Ostatnio ojciec zakończył jego renowację. Teraz jest u lakiernika i wkrótce powinien ujrzeć światło dzienne
Coś z niczego
Z Francji Antczakowie sprowadzili w 2007 roku Mercedesa W108. Odrestaurowanie go zajęło panu Zdzisławowi ponad dwa lata. – Renowację zaczyna się od rozebrania samochodu na drobne części, praktycznie do gołej blachy, później powoli sprawdza się każdy element. Trzeba postępować cierpliwie, krok po kroku przechodząc do kolejnych etapów: blacharka, mechanika, elektronika i przygotowanie do malowania – wymieniają moi rozmówcy. Jak twierdzą, najwięcej czasu pochłaniają prace blacharskie, gdzie od postaw doprowadza się każdy element do odpowiedniego kształtu. – Trzeba być precyzyjnym i cierpliwym – wyjaśnia pan Zdzisław, który niemal wszystko robi sam. – Tylko czasem korzystamy z pomocy lakiernika. Tata udowadnia, że z kupy złomu, można stworzyć imponujący samochód – chwali ojca Robert Antczak, który pomaga mu w poszukiwaniu ciekawych modeli, nadających się do odnowienia. – Kiedyś trzeba było się sporo natrudzić, aby trafić na dobre auto, dzisiaj wystarczy wejść do Internetu i na jednym z pierwszych lepszych portali znajdziemy kilkadziesiąt ofert, w tym dokładne opisy, zdjęcia – wyjaśnia.
Auta z duszą
Dla tak wielkich pasjonatów jak pan Zdzisław, samochody to magiczne maszyny, które są warte każdych pieniędzy. Odrestaurowywanie aut to jednak droga pasja, nawet w przypadku, gdy większość pracy wykonuje się samemu. Koszt lakieru to nawet pięć tysięcy złotych, kolejne dziesięć pochłaniają elementy blacharskie, później wszystko zależy od początkowego stanu samochodu, czyli od tego ile części trzeba wymienić, a ile tylko naprawić czy odnowić. – Dlatego takie auta kosztują później sporo pieniędzy, a dwudrzwiowe – czyli rzadsze okazy – nawet dwa razy tyle co czterodrzwiowe – przyznaje Robert.
Pan Zdzisław niechętnie sprzedaje owoce swojej wieloletniej pracy. Większość odnowionych maszyn zostawia sobie lub przekazuje dzieciom. Obecnie w garażu rodziny Antczaków zaczyna brakować miejsca na nowe wozy. Robert nie kryje, że jazda tymi cudami motoryzacji sprawia ogromną przyjemność. – Najchętniej używałbym ich codziennie, jednak nie jest to zbyt ekonomiczne rozwiązanie – mówi i kończy: – One mają w sobie to „coś”. Każdy fanatyk motoryzacji przyzna mi rację, że nimi się nie jeździ, lecz „płynie”.
Wojciech Kowalczyk