Czuję, że mam coś jeszcze do zrobienia
Ważne zakręty, które pojawiły się na krętej, ale i malowniczej drodze życia Szczepana Wilasa, odnotowane zostały w jego spisanej już biografii, jako te, które sprawiły, że jest tym, kim jest – bogatszy o nowe doświadczenia, spełniony w swych uczuciach, jeszcze bardziej otwarty na ludzi, a przede wszystkim ciągle pełen swych pasji poetyckich, muzycznych i artystycznych.
Jak Stefan stał się Szczepanem
Wystarczył jeden błąd tłumacza, przekładającego na język polski metrykę, by w wiosce, w której zamieszkał z rodziną już na zawsze pozostał Stefanem. Choć, gdy tylko pomyłka została odkryta pan Wilas wrócił do swego prawdziwego imienia – Szczepan.
Miał zaledwie półtora roku, gdy wraz z rodzicami i rodzeństwem przyjechał z byłej Jugosławii do Polski. – Nie jestem Bośniakiem z krwi i kości. Moi dziadkowie, którzy ze strony ojca pochodzili z Galicji, a ze strony mamy spod Tarnopola, w 1895 r. wyjechali za chlebem. W Bośni urodziła się moja mama i tato, tam się poznali i pożenili, tam też urodziłem się podobnie, jak i sześcioro mojego rodzeństwa i tylko najmłodsza siostra przyszła na świat w Polsce – wspomina historię swej rodziny pan Szczepan. Dziś włada dwoma językami i ceni sobie tę znajomość, tak jak niegdyś jego dziadkowie w Bośni, którzy przy okazji spotkań rodzinnych zawsze rozmawiali po polsku. Możliwość powrotu na Ziemie Odzyskanie pojawiła się w 1946 r. – Wyjechaliśmy szóstym transportem z 16, którymi wracano z byłej Jugosławii do ojczyzny. Przyjechało nas niemało, bo ok. 20 tys. osób. Prawie wszyscy osiedliliśmy się na Dolnym Śląsku i tylko część pojechała do byłej Galicji, a część pod Tarnopol – opowiada o losach Polaków pan Szczepan.
Wzorem do naśladowania dla niego stał się ojciec, jugosłowiański partyzant, a jednocześnie muzyk, świetnie grający na skrzypcach w zespole, wodzirej na zabawach i weselach, a przy tym piszący wiersze lokalny poeta. – Cała nasza rodzina była utalentowana muzycznie. Dziś dałbym wszystko, aby znów usłyszeć zespół ojca – przyznaje pan Szczepan, który sam uwielbia śpiewać, gra na gitarze i akordeonie.
Chciał być muzykiem został ogrodnikiem
W głowie była mu tylko szkoła muzyczna, przekupił tatę i został elewem w szkole podoficerskiej, gdzie mógł muzykować. Miał 16 lat i pomimo że nauczył się szybko grać, a kapelmistrz przekonywał ojca o jego uzdolnieniach muzycznych, nie wytrzymał rygoru i szykan dowódcy. Gdy po roku opuścił szkołę, ojciec zdecydował, że zostanie na gospodarstwie i wysłał go do szkoły rolniczej. – Nie lubiłem pracy na roli, nie zostałem więc gospodarzem, choć uwielbiam sadzić drzewka i krzewy oraz komponować zieleń. Startowałem nawet w konkursach na najpiękniejszą zagrodę i wygrywałem główne nagrody – przekonuje o swoich ogrodniczych talentach.
Potem jeszcze imał się innych zajęć. W wakacje, aby zarobić z kolegami brał gitarę i wyjeżdżał. Udzielał się też społecznie. Był przewodniczącym Związku Młodzieży Wiejskiej, w ramach Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej organizował wyjazdy do Lwowa i Kijowa, był przewodniczącym Towarzystwa Polsko-Jugosłowiańskiego.
Zawsze uwielbiał poezję. – Zaraziłem się od taty. Nie umiał dobrze pisać po polsku, więc jeśli brakowało mu rymu, wplatał jugosłowiański. Swoje wiersze zacząłem tworzyć w szkole. Kiedy upatrzyłem sobie dziewczynę układałem dla niej rymowankę, próbując w ten sposób wkupić się w jej łaski. Listy również pisałem wierszem – tłumaczy pan Szczepan, że zawsze łatwiej było mu coś napisać rymując.
Kochał się w blondynkach, ożenił się z szatynką
Z pracy na gospodarstwie wybawiła go słynna powódź spowodowana przerwaniem tamy w Iwinach. Wody było na wysokość lamperii, rodzinny dom był do remontu. Woda wdarła się 13 grudnia 1967 r., a pan Szczepan w niespełna dwa tygodnie później, w swe imieniny brał ślub. Żonę Jadwigę poznał w zakładzie przemysłu dziewiarskiego, gdzie pracował jako brakarz operacyjny. – Lubiłem towarzystwo kobiet, a tam pracowało ich prawie 300. Całe życie uganiałem się za blondynkami, a ożeniłem się z szatynką – śmieje się.
Po śmierci ojca, jego mama przeprowadziła się do siostry, a on wyjechał wraz z żoną. Przeżyte wspólnie 41 lat wspomina jako pasmo szczęśliwych chwil, przerwane jej nagłą śmiercią. – Jadzia była niezwykle przedsiębiorcza. Pracowała zawodowo, a jednocześnie znajdowała sobie zawsze zajęcia. Prowadziliśmy sklep, zajmowaliśmy się skupem jagód i grzybów. Świetnie prowadziła dom i zajmowała się ogródkiem, który nazywała swym poletkiem doświadczalnym – wzrusza się pan Szczepan. On sam uwielbiał oddawać się działalności artystycznej, w którą wciągnął całą rodzinę. Stworzył zespół muzyczny. – Wyjeżdżaliśmy na ogólnopolskie festiwale kapel ludowych do Kazimierza. Nie było na nas bata, wśród 17 zespołów zawsze byliśmy najlepsi – podkreśla dobitnie. Poza tym ze swą rodzinną trupą prezentował skecze, monologi, piosenki, a nawet sztukę teatralną „Pan inspektor przyszedł”. Gdy więc państwu Wilasom, oprócz dwóch synów, urodziła się córka, musiała mieć na imię Viola. Dziś żałuje, że nigdy nie miał okazji poznać prawdziwej Violetty Villas, szczególnie, że łączyła ich muzyka.
Nie lubi samotności
Śmierć żony, a wcześniej poważna choroba odmieniły jego życie, zapisując w nim nowy rozdział. – Trafiłem do szpitala z pękniętym tętniakiem aorty brzusznej, doszedł zawał serca, zapalenie płuc, sepsa. Profesor, który przedstawił mój przypadek w Genewie skwitował, że mam bośniacką krew, a Bośniak tanio swej skóry nie sprzedaje – opowiada pan Szczepan.
W sanatorium w Dusznikach Zdroju poznał swą Halinkę. – Najpierw pokochałem ją, a potem Racibórz. Dobraliśmy się, rozumiemy się bez słów. Zaakceptowali mnie tutaj również inni, lubię być wśród ludzi – tłumaczy pan Szczepan i opowiada jak przed pięciu laty zamienił Dolny Śląsk na miasto swej obecnej żony.
Prowadząca Klub Miłośników Teatru „Helikon”, polonistka Halina Kwiecień rozmiłowała pana Szczepana w książkach. Nie lubi jednak samotności, dlatego poza literaturą nadal udziela się artystycznie. Przez trzy lata śpiewał i tańczył w zespole folklorystycznym w DK „Strzecha”. Wstąpił do chóru w Klubie Osiedlowym „Cegiełka”, a wcześniej do chóru przy kościele farnym. Śpiewa z zespole ludowym w Kobyli. Spełnia się w amatorskim teatrze „Na Zamku”, w najbliższym czasie wraz z innymi aktorami wystąpi w zakładzie karnym, poprawczym oraz dla słuchaczy Śląskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Raciborzu. Zagrał w sztuce „Na nutę lwowską”, zachwycając swym świetnym akcentem, a ostatnio bierze udział w próbach do sześcioaktówki „Szabelka i falbanka”. – Lubię grać, a jeszcze bardziej śpiewać, z niecierpliwością czekam na próby – przyznaje z pasją. Wzrusza widzów szczególnie tymi dawnymi utworami, które wpoiła mu jeszcze babcia. Czasem wplata pieśni jugosłowiańskie.
Od kilku lat jest wolontariuszem w Koleżeńskiej Grupie Wsparcia „Nadzieja”, gdzie cieszy się sympatią pań. Ponadto jest członkiem zarządu do spraw rozrywki w kole emerytów i rencistów Racibórz – Centrum.
Niezwyczajne życie całkiem zwyczajnego faceta
Wspomnienia rodzinne, a także zbierana przez ponad 40 lat poezja, którą tworzył pan Szczepan zmobilizowały go do napisania swej biografii. Wcześniej zachęcała go do tego żona Jadwiga, siostry, a w jej urzeczywistnieniu wsparła obecna żona Halina. Wiersze tworzył na każdą okazję. Dziś, gdy recytuje np. w gronie seniorów sala milknie i słucha.
Autobiografia „Niezwyczajne życie całkiem zwyczajnego faceta” zamyka pewien ważny okres dla Szczepana Wilasa, od dzieciństwa do śmierci małżonki. Obecnie nastał kolejny, jeszcze niespisany, ale przeżywany w pełni, w którym nie słowa, a aktywna codzienność sprawia, że czuje, że ciągle ma jeszcze coś do zrobienia.
Ewa Osiecka