Malarz w zaułku Raciborza
Zamykam za sobą drzwi i widzę na nich oprawioną w ramkę Desideratę: „Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy”...
– Kiedy zapominam co jest w życiu najważniejsze, to sobie czytam ten tekst na głos – mówi Marian Chmielecki. – Pracownia to moja samotnia i oaza spokoju. Pełno tu wspomnień – dodaje i wyciąga z szafki szkicowniki. To od nich wszystko się zaczyna. Na jednych stronach niczym z fotografii wyłaniają się kontury budynków, na innych kilka kresek zrobionych naprędce by uchwycić to, co w danej chwili najważniejsze. Czas obrazu przychodzi dużo później. – Najpierw muszę mieć umysł wolny od jakichkolwiek myśli. Nic nie może mnie rozpraszać – tłumaczy malarz.
Niech twoje osiągnięcia, zarówno jak i plany, będą dla ciebie źródłem radości
Pierwszy rysunek powstał w rodzinnej wiosce. – Pasłem krowy i szkicowałem ołówkiem coś w zeszycie. Zobaczył to mój wuj i stwierdził, że jak na chłopaka z drugiej klasy podstawówki, mam talent – wspomina pan Marian. Po kilku latach z walizką z dykty w ręce i siennikiem pod pachą wyruszył do liceum plastycznego w Jarosławiu. – Taryfy ulgowej nie było ani w szkole, ani w internacie. W niedzielę po mszy zamiast grać w piłkę, musieliśmy wracać do pracowni i godzinami rysować figury przestrzenne – wspomina. Ze śmiechem opowiada jak podczas wakacji u rodziców zaczął szkicować jakąś starą chatę, krytą strzechą. – Podchodzili do mnie mieszkańcy i dziwili się dlaczego maluję taką ruderę a nie stojący obok dom sołtysa wybudowany z białej cegły – opowiada. Bo piękno jest często ukryte w pozornej brzydocie. Nieraz jest tak z zabytkami, które ku uciesze wszystkich zostają w końcu wyremontowane a dla artysty tracą swój charakter. – Ludzie uwielbiają wiosnę a dla mnie nie ma nic gorszego jak ta potworna i przytłaczająca zieleń. Nie widać gałęzi drzew, liście zasłaniają elementy budowli – kiwa ze zniechęceniem głową. – Nawet mi się nie chce malować. Kocham za to jesień a największą radość sprawiają mi plenery w Bieszczadach – tłumaczy. O Raciborzu mówi, że to bardzo malarskie miasto. Stare uliczki kryją w sobie wiele zaułków. Ten ulubiony znajduje się za wyjściem z kina „Bałtyk”. Opadające w dół schody z latarnią w tle były malowane przez niego wiele razy. Podobnie jak ulica Długa, czy Rynek. Wiele zaułków powstaje jednak w głowie artysty. – Jak mam pomysł, to potrafię w ciągu trzech godzin namalować obraz – mówi i pokazuje taki zaułek nocny z „przypomnienia”, jak o nim mówi.
Wykonuj swą pracę z sercem, jakkolwiek by była skromna. Ją jedynie posiadasz w zmiennych kolejach losu.
Wielu malarzy kupuje gotowe podobrazia. Pan Marian wykonuje je sam. Najpierw zamawia w stolarni listwy, które skleja w ramę. Później naciąga na nią płótno z czystego lnu. Co 3 – 4 cm wbija w drewno małe gwoździe wkoło, żeby płótno było odpowiednio napięte. Wyciąga z szuflady słoiczek i gdy przez okno padają na niego promienie słońca widzę w środku coś, co przypomina drobinki bursztynów. – To specjalny zwierzęcy klej. Zalewam go ciepłą wodą i czekam aż się rozpuści. Po dobie zaczyna pęcznieć a kiedy osiąga konsystencję piwa, pokrywam nim płótno – wyjaśnia. Suszenie odbywa się w pracowni, z dala od słońca. Na koniec jeszcze „próba ust”. – Przykładam je do zagruntowanego płótna i sprawdzam czy wydychane przeze mnie powietrze przedostaje się na drugą stronę. Jeśli tak, muszę pokryć płótno jeszcze jedną warstwą – mówi. Na koniec przeciera nierówności papierem ściernym. Potem przygotowuje właściwy grunt podobrazia. Do kleju dodaje bieli cynkowej, dzięki czemu farba olejna nie zostaje od razu wchłonięta. Dłużej schnie ale kolory na obrazie są bardziej nasycone. Najchętniej maluje szpachlą. – Ona daje efekt faktury, ale można malować nawet ręką – dodaje z uśmiechem i pokazuje w którym miejscu na obrazie widać przejścia zrobione palcami.
O plenerach malarskich mógłby opowiadać godzinami. Wyciąga kolejne obrazy a każdy z nich jest osobną historią. Oglądam zaułki Krakowa, Sanoka, Kietrza, Raciborza i bułgarskiego Płowdiw. Kontakt z naturą, zapach terpentyny i cisza, przerywana jedynie odgłosami przyrody – tylko tyle i aż tyle by mógł poczuć się szczęśliwym. Malarstwo bywało też dla pana Mariana terapią na życiowe zakręty, jak wtedy, gdy po wielu latach kierowania Biurem Wystaw Artystycznych z dnia na dzień został bez pracy. Zrozumiał, że szefem się bywa a artystą jest.
Przyjmij spokojnie co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości
Pracownia jest pełna pamiątek z przeszłości. Na ścianie wisi zdjęcie seniora rodziny – Jana Chmieleckiego. Obok dwie stare gitary. – Ta pierwsza jest jeszcze z czasów akademika. Ojciec grał na skrzypcach, był takim grajkiem na weselach, a ja wybrałem gitarę. Świetnie sprawdzała się przy ogniskach – wyjaśnia pan Marian. Na drewnianej szafce moździerz z rodzinnego domu, statuetka Mieszka – honorowa nagroda starosty – i zdjęcie żony Józefy zrobione na spacerze w Kietrzu. Pan Marian nie kryje tego, jak wiele jej zawdzięcza. – Wyjeżdżałem nieraz na dwa tygodnie za granicę na plener a ona zostawała sama z dwoma małymi córkami. Targała na trzecie piętro wózek i nigdy na nic nie narzekała – wspomina. Odeszła niedawno a pracownia pełna jest wspomnień o niej. – Była dyrektorką przedszkola w Kietrzu i osobą wszechstronnie uzdolnioną. I plastycznie i muzycznie – wskazuje na leżącą w rogu mandolinę. To po niej młodsza córka Agnieszka odziedziczyła zdolności pedagogiczne, choć właściwie poszła w ślady obojga rodziców. Skończyła grafikę w Cieszynie i prowadzi zajęcia plastyczne dla dzieci w Młodzieżowym Domu Kultury.
Pan Marian wyciąga z półek kolejne pamiątki: katalogi z wystaw, w których uczestniczył, zeszyty z zapiskami, szkicowniki i czarno-białe zdjęcia zrobione podczas plenerów i od razu jego twarz rozjaśnia się gdy zaczyna opowiadać o następnym, na który wybiera się w lipcu. Wśród tych „relikwii” znajduje kilka kopii Desideraty. Chce pani jedną? Biorę do ręki kartkę papieru i mój wzrok mimowolnie zaczyna błądzić po tekście. „W zgiełku i pomieszaniu życia zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny”.
Katarzyna Gruchot
Dezyderata (z ang. Desiderata)
Poemat napisany przez Maksa Ehrmanna, zawierający wskazówki na temat dobrego życia. Utwór powstał w 1927 r. a w 1933 r. autor złożył go w formie życzeń na Boże Narodzenie dla przyjaciół. W 1948 r. wdowa po Ehrmannie opublikowała go w tomiku The poems of Max Ehrmann, skąd dwa lata później trafił do cotygodniowej gazetki parafialnej, publikowanej przez pastora episkopalnego Starego Kościoła pod wezwaniem Św. Pawła w Baltimore. Dopiero tą drogą poemat Dezyderata dostał się do kultury masowej.