Fotografik w habicie dominikanina
Fascynuje go muzyka i fotografia. Nie poprzestając na pasjach, w swych poszukiwaniach zgłębiał świat wirtualny studiując informatykę i duchowy – pomagając ludziom z problemami neurologicznymi. Ostatecznie ten ostatni wydał mu się bliższy, dlatego wybrał życie kapłańskie w zakonie. Raciborzanin Adam Rokosz swą przyszłość związał z Zakonem Kaznodziejskim (łac. Ordo Praedicatorum). Aktualnie jest na trzecim roku studiów teologicznych. Po ich ukończeniu, jak większość dominikanów, zamierza przyjąć święcenia kapłańskie. Dziś od czasu do czasu przyjeżdża z Wiednia, by odwiedzić swych najbliższych.
– Dlaczego brat związał się właśnie z dominikanami?
– W moim zakonie główny nacisk kładzie się na to, aby wszystko co studiowaliśmy można było wyłożyć ludziom. Różnorodność zainteresowań z życia przedzakonnego, bardzo mi się przydaje. Ludzie, z którymi się spotykam pochodzą z różnych środowisk, wykonują różne profesje. W dzisiejszych zaś czasach słowo ma wielorakie znaczenie, w muzyce przeradza się w dźwięk, w fotografii lub malarstwie w obraz, ma też swą wyraźną interpretację w sztuce wizualnej i scenicznej.
– Sporo doświadczył brat zanim podjął decyzję o wstąpieniu do zakonu?
– Szczęśliwie się stało, że mogłem w swoim życiu wiele czasu poświęcić na poszukiwania. Pojawiło się zainteresowanie fotografią, choć przed 15 laty również rysowałem i malowałem. Jednocześnie dany mi był – co jest znakiem czasów mojego pokolenia – zmysł techniczny, w szczególności przyswajanie tego co mechaniczne. Mój pierwszy aparat fotograficzny rozłożyłem na czynniki pierwsze, aby dowiedzieć się, jak funkcjonuje. Miałem wtedy trzy lub cztery lata. Później nikt nie był w stanie już go złożyć.
Z upływem lat byłem coraz bardziej w „biegu”. Ucząc się w szkole podstawowej i liceum równolegle uczęszczałem do szkoły muzycznej w Raciborzu. Początkowo w Społecznym Ognisku Muzycznym grałem na elektronicznych instrumentach klawiszowych. Później, gdy zdałem egzamin do Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia, kształciłem się na organach klasycznych, dodatkowym instrumentem był fortepian.
– A fascynacja fotografowaniem?
– Fotografia, czyli sztuka uchwycenia w sposób szybki i wizualny naszej ulotnej rzeczywistości stała się moją drugą wielką pasją. Nigdy nie uprawiałem fotografii w celach zarobkowych. Nie planowałem też robienia konkretnych zdjęć. Gdziekolwiek jednak byłem zawsze miałem aparat, który traktowałem, jak mój szkicownik. Jestem człowiekiem, który do szczęścia niewiele potrzebuje. Dlatego zawsze staram się w tym, co ktoś postawił na mej drodze doszukiwać jasnej strony. Odkrywać łaskę również w cierpieniu, które każdego z nas w pewnym sensie dotyka.
– Czy wpływ na brata fotografowanie miała mama – Gabriela Habram-Rokosz?
– Niewątpliwie. Na pewno w genach gdzieś to zostało mi przekazane. Geniusz jej, w prowadzania mnie w świat fotografii polegał na ogromnym kredycie zaufania i pozostawionej mi swobodzie odkrywania. Ta wolność posłużyła mi do odnajdywania się w tego typu fotografii, który najbardziej do mnie przemawia. To co jest w stanie nas przekonać to prawda, którą sami odkrywamy.
– Pierwsze ważne decyzje życiowe brat podjął zaraz po liceum?
– Fotografia w połączeniu z czasem spędzonym na scenie, gdzie grałem na organach lub w sztukach teatralnych, sprawiły że zaplanowałem pójść na studia reżyserii dźwięku i obrazu. Dodatkowo motywowała mnie możliwość komponowania muzyki do filmów krótkometrażowych m.in. dokumentu „Ludobójstwo w Miednoje”, który został wyświetlony podczas Międzynarodowego Dnia Pamięci Ofiar Katynia w Wodzisławiu Śląskim.
Ponieważ jednak na uczelni dokumenty wraz z świadectwem maturalnym musiałbym złożyć w marcu, a maturę miałem w maju, zdecydowałem się że przez rok będę studiował muzykologię i germanistykę.
– To wtedy zamienił brat Śląsk na Bawarię?
– Studia w Regensburgu były jednak ciekawe i nie chciałem przerwać nauki. Po roku stwierdziłem, że muzykologia jest moim hobby i wewnętrznym spełnieniem, natomiast germanistykę zmieniłem na technologie informacyjne – interdyscyplinarny kierunek łączący informatykę, lingwistykę, psychologię, socjologię i epistemologię. Jednocześnie dużo grałem w małych combach jazzowych, a także w zespołach wykonujących muzykę gospel.
Podjąłem też pracę na oddziale intensywnej terapii w specjalistycznej klinice psychiatryczno-neurologicznej. Pamiętam moją pierwszą „nockę”, podczas której pełniłem opiekę paliatywną nad umierającym. Praca ta pozwoliła mi „zanurzyć” się w głąb drugiego człowieka, który był bardzo chory i potrzebował również mojej pomocy. Ponieważ studiowałem informatykę równolegle zatrudniłem się jako administrator sieci ds. zabezpieczeń baz danych w jednej z niemieckich firm ubezpieczającej dokumenty i karty kredytowe.
– To światy całkiem odmienne, niepasujące do siebie.
– Tylko pozornie. W banku spoczywała na mnie odpowiedzialność za dane cyfrowe, które mogły przyczynić się do wielozerowych strat, natomiast w klinice była to walka o świadomość, pamięć, a w końcu życie. Ta przestrzeń dwóch ekstremalnych światów bardzo mocno uświadomiła mi, że są ludzie bardzo potrzebujący i że dotknęła mnie wielka łaska, że mogłem w tych dwu światach uczestniczyć. Nierzadko w ludzkim nieszczęściu z jednej strony utraty dóbr materialnych, z drugiej – zdrowia i życia.
– Dlaczego wybór drogi zakonnej?
– To wybór człowieka, który bardzo dużo mógł w życiu zakosztować, nacieszyć się w młodym wieku wieloma doświadczeniami, ale przy tym żyjący często samotnie, za granicą, gdzie nikogo nie znał. Był to więc czas szukania nie tylko tego co chciałbym w życiu robić, a jakim być człowiekiem. Pytanie, jakimi powinniśmy się stać ludźmi skierowało mnie do takiego zakonu, który jest bardzo otwarty. Wszystko to, co oferuje nam bogactwo nauki, kontemplacji i wspólnoty, a więc obecności wśród ludzi zarówno bardzo poszkodowanych przez los, jak i tych, którym udało się w życiu, sprawiło że chciałem dalej pracować, funkcjonować i dzielić się tym, czego dotychczas doświadczyłem. Bo nie mam żadnej wątpliwości, że to wszystko pochodzi od Boga. Dziś nie jestem samotny, moje życie wypełniają ludzie i ich potrzeba obecności.
– W Raciborzu prezentowana była wystawa fotograficzna. Gdzie szuka brat inspiracji do zdjęć?
– Dla fotografika robiącego zdjęcia z pasji wszystko jest tematem. Fotografowanie to osobisty sposób postrzegania rzeczywistości. W moim przypadku jest to szukanie prawdy i przedstawienie jej w sposób subtelny. Świat dziś jest coraz głośniejszy, z różnych miejsc krzyczą do nas reklamy, billboardy, kampanie reklamowe, demonstracje. Na moich zdjęciach chciałbym zachować odrobinę ciszy. Obrazy te utrwalone zostały z myślą o osobach, które pomimo że żyją w hałaśliwym świecie, pragną zatrzymać się na moment, oddać refleksji. W odróżnieniu od dzisiejszych nierzadko brutalnych fotoreportaży, na moich zdjęciach bardziej chodzi o pokazanie człowieka, który prowadzi w głośnym świecie bardzo ciche, duchowe życie.
– Zdjęcia brata, które można było zobaczyć na wystawie w Raciborskim Centrum Informacji, są czarno-białe.
– Wyraziste kadry fotograficzne nie potrzebują koloru. Co więcej zrobione są na negatywach i klasycznie powiększone. Pobyt w ciemni to dla mnie rodzaj rekolekcji: mam ciemność, ciszę, skupienie nad jednym obrazem, kiedy w sercu, w myślach, w modlitwie, w kontemplacji kształtuje się drugi obraz.
Zawsze fotografuję, nawet gdy biorę aparat cyfrowy do ręki, z myślą o 10, 12 lub 37 klatkach. Żyjąc we własnym świecie fotografii, nie robię więcej niż 3 – 4 filmy rocznie. Najlepszy moment fotograficzny pojawia się wtedy, gdy oko, serce i rozum sprowadzone zostaną do jednej linii. W takiej chwili następuje pełna harmonia pomiędzy tym co widzę, tym kim jestem i ostatecznie tym, co po sobie pozostawiam.
Ewa Osiecka