Fotograficzne kompozycje „zapisane” obiektywem artysty
Preferuje fotografię mentalno-estetyzującą. Uważa, że fotograficzna rejestracja obrazów rzeczywistości jest zdobywaniem tworzywa, dlatego jego prace to twórczość w prawdziwym tego słowa znaczeniu, czasem skompilowana z poezją, a czasem zamieniona w fotograficzne obrazy nawiązujące do najgłębszych pokładów ludzkich uczuć. Któż dziś z raciborskich znawców sztuki fotografowania nie chciałby wypowiadać się obrazami, jak Bolesław Stachow?
– W pana dziełach fotograficznych można doszukać się niezwykłej głębi w wieloznacznym, często popartym historią odbiorze rzeczywistości?
– Pomocna była mi w tym praca w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, w której nabyte doświadczenia psychologiczne bardzo się przydały. Pracując tam, kończyłem studium fotografii i filmu w Warszawie. Zanim jeszcze zacząłem fotografować, pisałem wiersze. Cały tomik poezji z lat 60. i 70. trafił do szuflady. Tę twórczą pracę zrekompensowała jednak ostatnia wystawa „Wiersze obrazami zapisane”. Uzmysłowiłem sobie, że wiersze, które zawierają me przeżycia i przemyślenia, zapisać mogę nie tylko słowami, ale i obrazami. Odpowiednia kompozycja zdjęć w efekcie dała efekt liryczny.
– Pana prace cechuje ogromna różnorodność, nie boi się pan trudnych tematów, wręcz poszukując coraz to nowych środków wyrazu w fotografii.
– W latach 70. i 80. mocno zainspirowałem się konceptualizmem, który odrzuca estetyzm i wchodzi w sferę idei. Stąd kolejna kompilacyjna wystawa „Od konceptualizmu do postmodernizmu”. Wyrazem tej tendencji w sztuce, która hołdowała zasadzie, że obrazek nie musi być atrakcyjny dla oka, ale dla umysłu, była wystawa „Miejsce urodzenia”, nawiązująca do moich wspomnień z dzieciństwa. W tej konwencji przygotowałem też „Fotografię świadomości narodowej”, na której została uwieczniona m.in. msza na stadionie w 1981 r. Potem był „Pamiętnik fotografika” oraz „Poezja realna” stanowiąca zlepek zdjęć powstałych na zasadzie „wydartych” fragmentów, które tworzą jedną poetycką całość. Z okresu konceptualnej fotografii jest też wystawa „Miejsce zamieszkania”.
– „Miejsce urodzenia” i „Miejsce zamieszkania” zbieżne w swej konwencji pokazują pana dwa światy?
– Pochodzę z Grzymałowa położonego ok. 100 km za Lwowem. W tym małym miasteczku k. Tarnopola kończyła się kolej, a dalej była już tylko rzeka Zbrucz i granica ze Związkiem Radzieckim. Z Kresów Wschodnich na Śląsk trafiliśmy w ramach przesiedleń. Była jesień 1945 r. Jechaliśmy prawie miesiąc, do dyspozycji mieliśmy pół wagonu, nawet nasz koń jechał z nami. Dojechaliśmy aż do Głuchołaz, tam osiedliliśmy się i tam skończyłem liceum.
– A potem Głuchołazy zamienił pan, już na stałe na Racibórz?
– Pierwszy raz w Raciborzu byłem w 1945 r. Nasz transport zatrzymał się na dworcu. Ponieważ na mojej ręce pojawiła się wysypka, pamiętam jak z wagonu towarowego, którym podróżowaliśmy rodzice zaprowadzili mnie na siłę do punktu PCK, naprzeciw raciborskiego dworca. Pomimo że miałem wtedy pięć lat pamiętam jeszcze kilka innych ciężkich przeżyć. Ponownie do Raciborza wróciłem w 1959 r., rozpoczynając naukę w Studium Nauczycielskim. Po jego ukończeniu podjąłem pracę w Domu Dziecka na Ostrogu, którym kierowała Helena Dziendzielowa. Później przez trzy lata byłem zastępcą komendanta Hufca ZHP i prowadziłem m.in. akcję obozową. Następnie znów trafiłem pod „skrzydła” pani Dziendzielowej, do kierowanej przez nią Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. Zawodowo fotografią zająłem się, poświęcając się jej całkowicie
w 1974 r., a więc jak tylko zdobyłem uprawnienia artysty fotografika.
– Jak to się stało, że zaczął pan fotografować?
– Jechałem na kurs związany z pracą w poradni do Szklarskiej Poręby. Siostra mieszkająca w Kowarach pożyczyła mi swój aparat fotograficzny Zorka, faktycznie była to niemiecka Leica, bo Rosjanie, jak zdobyli wschodnią część Niemiec, to „zapożyczyli” również ich technologię. Na zdjęciach utrwaliłem widoki Karkonoszy, Szklarską Porębę, Śnieżnik, Chojnik i oczywiście tamtejsze zamki. Miałem potrzebę, żeby to zobrazować i pierwsza wystawa jaką wtedy udało mi się przygotować odbyła się w KMPiK.
Doszedłem jednak do wniosku, że sama rejestracja obrazów, to tylko odtwarzanie. Od 1973 r. zacząłem robić fotomontaże, polegające na wycinaniu fragmentów zdjęć, a ich kompozycje posłużyły mi do zorganizowania pierwszej ambitniejszej wystawy „Obrazy na tematy ludzkie”.
– Związek obrazu z poezją zawsze zajmował w pana fotografii ważne miejsce.
–Wydałem album „Poeta ziemi naszej”, dołączając do tekstów Josepha von Eichendorffa zdjęcia, które odpowiadały atmosferze jego wierszy. Ostatnia moja wystawa to właśnie „Wiersze obrazami zapisane”, w której pokazuję, że refleksje osobiste zapisywać można nie tylko słowami, ale również obrazami. W ten sposób rozszerza się pojęcie poezji. Z tego zakresu była też książka „Teoria języka obrazowego”, gdzie szukam elementów językowych w obrazach. Ta teoria jest moim manifestem artystycznym i moim rozumieniem przekazu obrazowego.
– A najważniejsze pana zdjęcia, do których ma pan szczególny sentyment?
–To te ostatnie, „Wiersze obrazami zapisane”. Korzystam z wszystkich dotychczasowych doświadczeń i starałem się utworzyć utwór fotograficzny o cechach lirycznych, przekazujących pewne moje doznania i oceny świata oraz wartości, które preferuję. Oczywiście wcześniej były takie wystawy, jak „Procesy i struktury”, których wybrane elementy starałem się najpierw obfotografować, a następnie zmontować, tworząc w ten sposób strukturę obrazową. Wtedy uważałam za bardzo ważne pokazanie treści językowej za pomocą obrazu.
Dziś mówi się, że wszystko co powstaje jest postmodernistyczne. Zapewne tak jest, gdyż w wielu przypadkach sztuka ma charakter kompilacyjny, łącząc istniejące już tendencje z osobowością twórcy, który nierzadko wspiera się techniką komputerową. Człowiek ma bowiem pewne ograniczenia, dlatego sięga do wzorców już istniejących w swoim umyśle.
– Czy pamięta Pan szczególne wydarzenia związane z pana fotografowaniem?
– Wybrałem się z żoną i córką na spotkanie z naszym Papieżem, który przyjechał na Górę Św. Anny. Zabrałem oczywiście aparat, który ustawiłem na statywie. I nagle najpierw żona, a potem inni zaczęli wołać, że aparat się pali. Było to szokujące zdarzenie. Ponieważ spotkanie trwało kilka godzin, słońce na dłuższą chwilę „weszło” do obiektywu, soczewka skupiła promienie na płóciennej migawce i wypaliła dziurę. Zdjęcia wykonałem drugim aparatem małoobrazkowym, a zniszczony Pentacon six trafił do naprawy. Przez dłuższy czas przechowywałem w pracowni tę migawkę z wypaloną dziurą.
– Czym robi pan obecnie zdjęcia?
– Ostatnio, szczególnie gdy wychodzę w plener, kompaktem Sony HX200 oraz Nikonem D700. W kompakcie mam szeroki kąt oraz teleobiektyw z 30-krotnym zoomem w jednym obiektywie. Osiągam tak samo bardzo dobre efekty, jak na dużo droższym sprzęcie, np. fotografując w tamtym roku wiewiórki z odległości 50 m. Podobnie, dobry rezultat osiągnąłem przy fotografowaniu kormoranów, które przed trzema laty pojawiły się u nas po raz pierwszy.
– Obecnie fotografowanie stało się bardzo powszechne.
– W związku z tym, że jest taka łatwość robienia zdjęć można mówić, że zawód fotografa przestał być taki elitarny. Fotografia upowszechniła się. Aparat cyfrowy, który jest nawet w telefonie komórkowym stał się częścią człowieka. Dawniej człowiek rejestrował obraz w swej pamięci, teraz aparat utrwalający obrazy wiernie i na stałe, stał się jego dodatkową pamięcią. Przedłużeniem rejestracji wzrokowej. Dawniej tylko nieliczni mogli tak robić, obecnie każdy ma łatwy dostęp do fotografowania.
– Nad czym pracuje pan obecnie?
– Mam plany albumowe i wystawowe. Niestety albumowe z pewnością pozostaną w sferze projektów, którymi są „Portret miasta” oczywiście Raciborza i „Etiuda raciborska” poświęcona muzykom. Aktualnie pracuję też nad wystawą „Czas przeszły – powracający”. W projekcie „Miejsce urodzenia”, którego kontynuacją było „Miejsce zamieszkania”, pokazywałem się sam. Teraz portrety innych osób „spotkają” się z przeszłością miasta i będą ją obserwować. Zebrałem już potrzebny materiał archiwalny, a do współpracy zaprosiłem aktorów z teatru Tetraedr Grażyny Tabor. Współczesna młodzież w zestawieniu z obrazami z przeszłości, które wracają – to interesujący pomysł na „zderzenie” czasów. Ekspozycję chciałbym pokazać jesienią tego roku.
Ewa Osiecka