Długa droga do trzeźwości
Zanim czas dopisał szczęśliwe zakończenie jego historii, Zenon Stube musiał przejść koszmar uzależnienia, które sprawiło, że życie w pewnym momencie zupełnie straciło swój sens. Przez 21 lat alkohol był jego jedynym „towarzyszem” życia. Dla niego, choć wbrew sobie poświęcił rodzinę, rozstał się z żoną – rozwód nastąpił z jego winy, opuścił córkę, eksmitowano go z mieszkania. Trafiał w miejsca, do których dziś z pewnością nie chciałby wrócić.
Ostatnie trzy lata nałogu były jednym pasmem tragedii. Pił tylko dinks (denaturat), spirytus salicylowy, płyn do mycia okien, płyn do chłodnic samochodowych. Organizm jego był skrajnie wyczerpany.
– Nie walczyłem już z piciem, chciałem umrzeć. Myślałem, że zapiję się, zasnę i już się nie obudzę. Budziłem się, za godzinę może półtorej, nie liczyłem czasu, bo nie miałem zegarka. Nie mogłem funkcjonować normalnie. Po eksmisji mieszkałem na melinach. Dzięki Bogu nie kradłem. Zastanawiałem się co zrobić – wspomina dramatyczne chwile pan Zenon.
W myśl obowiązującej konstytucji, w latach 80. w Polsce musieli wszyscy pracować. Przyjeżdżała więc po niego milicja i zawoziła do komendy. Po długim czasie został zatrudniony z ZEW-ie, na oddziale ekspedycji, jako agent celny. Pracował i chodził do poradni odwykowej po anticol. Ponieważ anticolu nie można brać bez końca, znów wrócił we wrześniu 1985 r. do picia. Jego ciąg alkoholowy trwał dziewięć dni. Dłużej już nie mógł tego znosić. Lekarz skierował go do Wojewódzkiego Ośrodka Leczenia Odwykowego w Gorzycach. Poszedł tam pieszo.
– Ze skierowaniem lekarskim usiadłem przed izbą przyjęć. Pielęgniarka poinformowała mnie, że nie ma miejsc, a ja jej na to, że nie wyjdę. Wtedy przyszedł mężczyzna, jak się okazało dyrektor ośrodka, spojrzał na mnie i stwierdził, że zostanę przyjęty. Zabrał mnie do gabinetu, osłuchał, obejrzał sine plecy po interwencji milicyjnej. Potem trafiłem do pokoju nr 6, gdzie do sześciu łóżek dołożono dostawkę – moją kozetkę. Od tego czasu nie piję – opowiada pan Zenon.
„Helios” na dobry początek
W październiku 1985 r. pan Zenon wspólnie z niepijącymi, będącymi po leczeniu kolegami z odwyku założyli Klub Wzajemnej Pomocy Aktywnego Abstynenta „Helios”. Ponieważ nie mieli własnego klubowego lokalu wiceprezydent Zbigniew Demczuk zaproponował, aby poszukali pomieszczenia wśród istniejących w mieście pustostanów. W końcu pokój z kuchnią przy ul. Fabrycznej 37 stał się miejscem ich cyklicznych spotkań. Rozpoczęli od remontu, brakowało jednak mebli i opału. Zenon Stube pracując w ZEW postanowił poprosić o pomoc dyrektora zakładu Jerzego Szpinetera.
– Sześć razy sekretarka odsyłała mnie spod jego gabinetu. Kiedy w końcu udało się, wszedłem, przedstawiałem się i dodałem, że jestem alkoholikiem niepijącym ponad pół roku. Sądziłem, że po tych słowach pan dyrektor mnie wyrzuci, a on poprosił, abym usiadł. Od tego zaczęła się nasza współpraca – wspomina pan Zenon.
Zerwać z nałogiem – decyzja na całe życie
Okres wychodzenia z uzależnienia był trudny dla pana Zenona. Na spłatę długów i alimentów oddawał wszystkie premie i dodatki agencyjne jakie otrzymywał. Z wypłaty pieniądze przeznaczał na czynsz, energię i gaz, by nie stracić mieszkania. Śniadanie dostawał w ZEW-ie, jadł zupę, którą przynosił w słoiku ze stołówki. Poznał co to bieda i głód, a wcześniej bezdomność. Najważniejsze było jednak, aby mógł spłacić wszystkie zaległości. – Wiedziałem, że muszę wytrzymać – dodaje.
Jednocześnie jeździł na spotkania z ludźmi niepijącymi i przyjaciółmi niepijących. Po roku abstynencji otrzymał wraz z pięcioma kolegami do wypełnienia ankiety Studium Pomocy Psychologicznej w Warszawie. W listopadzie 1986 r. pojechali w czwórką na pierwszą sesję do Środborowia k. Warszawy, gdzie wraz z przyjacielem Andrzejem trafił do grupy Anny Dodziuk – znanej polskiej psychoterapeutki. Uczestniczył w kilku tego typu spotkaniach wyjazdowych. Początkowo targany sprzecznościami, powoli łagodniał zmieniając swoje nastawienie na bardziej pozytywne i radosne. Na przedostatniej sesji każdy z uczestników grupy wybierał sobie zadanie do wykonania.
– Cały czas chodziło mi po głowie zrobienie czegoś dla zakładów pracy. Chciałem uświadomić istnienie i skalę problemu alkoholowego dyrektorom raciborskich przedsiębiorstw. Poprzez działania na sesjach nabrałem wiary we własne siły i odwagę do kontaktów z władzami miasta – mówi Zenon Stube.
Pomagając innym – pomagał sobie
I Forum Abstynenckie Miasta Raciborza odbyło się w czerwcu 1987 r. w świetlicy Zakładu Karnego w Raciborzu. Gościem był m.in. kierownik Poradni Odwykowej w Warszawie dr Tadeusz Kulisiewicz, wtenczas jeden z nielicznych w Polsce lekarzy zajmujących się leczeniem osób uzależnionych. W forum uczestniczyli przedstawiciele wszystkich liczących się w Raciborzu zakładów pracy.
W tym czasie pan Zenon otrzymał propozycję zatrudnienia jako instruktor terapii odwykowej na pół etatu w WOLO w Gorzycach. Rozpoczął pracę w miejscu, gdzie przed 22 miesiącami sam trafił na leczenie. Pracował tam przez cztery lata, a ostatnie cztery lata działał w Radzie Społecznej tego ośrodka.
Zenon Stube podjął się też przygotowania II Raciborskiego Forum Abstynenckiego zorganizowanego w listopadzie 1993 r. Poświęcone było zapoznaniu społeczeństwa z aktualnie obowiązującymi przepisami i doświadczeniami w działalności przeciwalkoholowej, a także dalszej współpracy z zakładami pracy, placówkami oświatowymi oraz samorządem terytorialnym.
Ważnym etapem w jego życiu były spotkania superwizyjne organizowane przez Instytut Psychologii i Zdrowia dla ludzi dotkniętych nałogiem, pracujących na odwyku. Odbywały się w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca w SPP, a następnie w Poradni u Luisa Aracon w Warszawie przy ul. Wiejskiej. Na spotkania jeździł przez ok. dwa lata, a w okresie letnim spotykali się wszyscy na Mazurach. Wspomina to jako wyjątkowy okres w swym życiu.
Poza tym, od 1987 r. zaangażował się wspólnie z psychologiem Jackiem Wójtowiczem w pomoc ludziom uzależnionym na terenie swego zakładu ZEW (realizator programów pracowniczych w zakładach pracy w kraju i za granicą, dla osób z problemem alkoholowym i ich rodzin).
Poważna choroba przerwała bardzo burzliwy okres pracy w ZEW i WOLO w Gorzycach. Pan Zenon jednak nie poddał się. Będąc rencistą II grupy, od października 1992 r. zaczął pracować na 3 etatu w OPS w Raciborzu, a następnie zdecydował się na kierowanie Domem dla Bezdomnych ARKA N w Raciborzu. Z ośrodkiem tym był związany od początku, a więc od 1994 r. kiedy to Marek Kotański założył Markot – 4 przy ul. Topolowej 15 w Sudole. Pracował wtedy w Ośrodku Pomocy Społecznej, jako pracownik socjalny, specjalista ds. uzależnień i przemocy. W tym czasie był już dwukrotnym laureat konkursów ministra pracy i polityki społecznej.
– Byłem za tym, aby powstał taki ośrodek. Gdy w czerwcu 1997 r. Fundacja SOS w Katowicach przejęła ośrodek i nazwała go ARKA N, zdecydowałem, że podejmę się obowiązków jego kierownika – opowiada. Obecnie pracuje tam już 14 lat. Przez dom przeszło ok. 500 – 600 ludzi. Dziś może on pomieścić 44 osoby, istnieje też noclegownia na 14 łóżek.
Pan Zenon wspólnie z kolegą opracował trzystopniowy Programu Wychodzenia z Bezdomności (I nagroda w Polsce – 2000 r.), który wdrażany jest w życie. Jednocześnie prowadzony jest program edukacyjno-terapeutyczny „Ku Zdrowiu” dla Domu ARKA N. Powstał on dzięki psycholog Danucie Hryniewicz i współudziale pana Zenona.
Powrót z happy endem
Co jednak najważniejsze, ułożyło się życie prywatne Zenona Stube. Pomimo, że mieszkał osobno coraz częściej odwiedzał byłą żonę i córkę. Spędzali czas na długich rozmowach. W lipcu 1994 r. gdy córka wyszła za mąż i wyjechała do Opola, wrócił do żony. 9 września 1999 r. ponownie wzięli ślub. W ten sposób, jak twierdzi, zamknął za sobą ostatnią bramę. Czasem żartuje, że kłóci się raz z obecną, a innym razem z byłą żoną. Dziś jest człowiekiem szczęśliwym.
– Cieszę się swoją wnuczką Moniką, którą uczęszcza do I klasy w prywatnym gimnazjum i mówi: „Dziadek, ja Cię bardzo kocham”. Dziś już wiem, że warto żyć na trzeźwo i cieszyć się tym, co przynosi każdy dzień – mówi pan Zenon.
Ewa Osiecka
Zenon Stube wspomina, że dzień kiedy uświadomił sobie swoją chorobę, kiedy po raz pierwszy przyznał się do bezsilności wobec alkoholu, kiedy zrozumiał, że nie potrafi kierować już własnym życiem, zalicza do najszczęśliwszych dni w swoim życiu.