Wiara bez uczynków jest martwa
20 stycznia o godz. 8.00 zmarł Alfred Malcharczyk, raciborski cukiernik, znany ze swej hojności i dobrego serca, które okazywał wszystkim potrzebującym. Miał 72 lata.
Alfred Malcharczyk, rzemieślnik, mistrz ciastkarski, ale przede wszystkim człowiek o wielkim sercu. Przez wiele lat prowadził działalność charytatywną. Był również honorowym krwiodawcą. W świadomości wielu osób funkcjonował jako „instytucja”, która nigdy nie odmawia pomocy. Piękne motto, które przejął od swojego ojca „wiara bez uczynków jest martwa”, ożywiało wszystko co robił.
Był znany z hojności wobec biednych. Kiedyś zapytaliśmy, co motywuje go do takiej ofiarności. Odparł: Moja żona. W jego cukierni całe ściany pokryte są dyplomami i podziękowaniami od tych, których wspierał.
Piotr Klima, aptekarz, sąsiad pana Alfreda z ul. Londzina wspomina: Imponował mi swoim profesjonalizmem, miłością do zawodu, umiejętnością stałego poszerzania swojej wiedzy, niezwykłą pracowitością i wzorowym życiem rodzinnym. Zatrudniał wielu czeladników (to były setki uczniów, którzy u niego zdobywali papiery mistrzowskie), chętnie dzielił się swoją wiedzą, robił to rzetelnie i z dużą cierpliwością. Miał to na uwadze, że kiedyś przyjdzie im go zastąpić. Wspierał wiele raciborskich inicjatyw, przekazując na cele charytatywne swoje wyroby cukiernicze i pieczywo, ideę tę zaszczepił też swojemu synowi Adrianowi, który kontynuuje jego dzieło. Często obdarowywał swoich klientów ciastkami, pączkami, dodając je do tego co kupili, co było bardzo ujmujące. Robił to z wielkiej życzliwości. Kiedy widział biedę, podchodził do potrzebujących z wielką troską. Potrafił wysłać pracownika z pieczywem do tego człowieka, rodziny. Od młodych lat prowadził bardzo wyczerpujący tryb życia, nie oszczędzał się, miał pracę nocną, więc mało spał, nawet wtedy gdy miał już pracowaników i mógł sobie na to pozwolić. Siadał przy stole i podpierając się rękami drzemał po pół godziny, po czym wstawał i brał się do pracy. Bardzo mało w życiu korzystał z uciech, wyjazdów, nie miał na to czasu. Kościół, wiara – były to sprawy bardzo dla niego istotne. Nie było w nim zazdrości, zawiści i innych negatywnych cech, tak powszechnych w dzisiejszym świecie, wśród ludzi.
Alfred Malcharczyk zmarł w szpitalu. Długo zmagał się z chorobą Alzheimera.
Pogrzeb odbył się 25 stycznia o godz. 13.00 w parafii św. Mikołaja. Kościół św. Mikołaja na Starej Wsi wypełnił się po brzegi. Na uroczystość przybyli, poza rodziną i bliskimi, księża i proboszczowie z całego miasta.
– Ta ceremonia powinna nas podnieść. Po niej powinniśmy stać się lepsi – powiedział na wstępie mszy proboszcz parafii ks. Piotr Adamow. Proboszcz zaznaczył, że w przeszłości komunikował się z Alfredem Malcharczykiem bardziej przez gesty niż słowa. – Czułem jednak, że to dobry człowiek – dodał. Następnie przytoczył przychylne i wzruszające komentarze z internetu pod wiadomościami o śmierci raciborskiego piekarza.
Msza trwała blisko 1,5 godziny. Pieśni kościelne wykonywały połączone chóry pod dyrygenturą Jana Goldmana. Ksiądz prałat Jan Szywalski wspominał podczas ceremonii o tym, jak 40 lat temu poznał Alfreda Malcharczyka. – Kiedyś w domu starców widziałem jak rozdawał starym osobom kołaczyki. Spytałem co robi – opowiadał ksiądz prałat. – Przychodzę tu, bo ci ludzie są sami i smutni.
Może przez to choć trochę im pomogę – miał usłyszeć od piekarza. Jan Szywalski opisał również arytmetykę jaką stosował piekarz. – Za pączki 80 zł, za blachę kołacza 60 zł, to w sumie daje 100 zł, albo 80 zł. I dodam jeszcze kilka biszkoptów – przytoczył słowa pana Alfreda.
Ks. Adamów porównał zmarłego do Ananiasza, którego wspomina w swojej ewangelii św. Łukasz. Ananiasz jest biblijną postacią, która swoją ciężką pracą i skromnością miała się przypodobać Bogu. – Zmarły Alfred nie chciał być kimś na samej górze, ale na drugim lub dalszym planie. Mam wrażenie, że tak by sobie życzył żeby o nim powiedzieć – określił ksiądz.
Zmarłego pochowano na cmentarzu przy ul. Głubczyckiej.
(e), (woj)