Przygoda na dachu świata
Historia człowieka, który nie boi się przekraczać kolejnych granic. Całkiem niedawno wdrapał się na Koronę Ziemi, czyli najwyższe szczyty wszystkich kontynentów.
Kiedy kilka lat temu, prosząc o kilkanaście dni urlopu usłyszał od swoich szefów, że ma się zastanowić z czego żyje, długo się nie wahał. Nie bał się zmian. Mimo że młodzieńcem już nie był, a na jastrzębskiej kopalni Zofiówka przepracował 20 lat, rzucił dotychczasową pracę i założył własną firmę. Interes wypalił. Były pieniądze na kolejne wyprawy. W maju tego roku Marian Hudek zdobył Koronę Ziemi. Takim wyczynem może pochwalić się niewielu Polaków. Pochodzący z maleńkiego Podbucza w gminie Godów Hudek jest jednym z nich.
Późne początki
– Przerwanie tej przewidywalnej, związanej z życiem górnika ścieżki spowodowało, że zdobyłem to co zdobyłem. Nieraz wyjście z wydawałoby się przypisanego schematu okazuje się otwarciem nowych możliwości. Wtedy dowiadujemy się, że stać nas na coś o co byśmy siebie wcześniej nawet nie podejrzewali – podkreśla.
Pierwszy raz w skaliste góry wyruszył tuż po 30-tych urodzinach. – Pochodzę z małej miejscowości. Dla wielu to koniec świata i w czasach mojej młodości rzeczywiście trudno było się stąd wyrwać. Do tego dochodził czynnik finansowy, więc wcześniej po prostu nie było możliwości żeby odwiedzić wyższe góry – tłumaczy Marian Hudek. Był rok 1993. Najpierw wszedł na Giewont, później od razu na Rysy. – Po ich zdobyciu czułem niesamowitą euforię, wydawało mi się to nie byle jakim wyczynem – opowiada. Wtedy też zaczęły rodzić się pierwsze marzenia. To one zaprowadziły go w Alpy i ich najwyższy szczyt Mount Blanc. Atakował go trzykrotnie. – Pierwszy raz to w zasadzie chciałem tylko obejrzeć tę sławną górę. Dotarłem do wysokości 3 tysięcy metrów i przyszło załamanie pogody. Nie miałem nawet odpowiedniego sprzętu i żadnego doświadczenia z tak wysokimi górami, więc rozsądek podpowiadał żeby odpuścić – opowiada. Najwyższą górę Alp udało mu się zdobyć 21 września 2005 roku wraz z synem Krzysztofem. Był to zarazem pierwszy element układanki zwanej Koroną Ziemi. – Wtedy jednak nawet przez myśl mi nie przeszło, że zdobędę wszystkie szczyty wchodzące w jej skład. Ja po prostu chciałem wejść na ten słynny alpejski szczyt i nic więcej – zapewnia.
Pokonać Everest
Odkąd zaczął górskie wędrówki, największym marzeniem Mariana Hudka było zobaczenie na własne oczy Mount Everestu. Pierwszy raz w Himalaje pojechał w 1998 roku. Do dziś odwiedził je wielokrotnie. 2 października 2006 roku odnotował swój pierwszy duży sukces, zdobywając 8-tysięcznika Czo-Oju. Blisko niego leżał Everest. Wtedy już wiedział, że oglądanie Dachu Świata, jak często nazywana jest najwyższa góra Ziemi, już mu nie wystarczy. – Kiedy go zobaczyłem przyszło kolejne marzenie, by się z nim zmierzyć, by stanąć na szczycie Everestu – mówi. Przygotowania do wyprawy trwały kilka miesięcy. Wzięli w niej udział również Roman Dzida i Robert Rozmus. 15 maja 2007 roku po wielu dniach ciężkiej wspinaczki granią północno-wschodnią (od strony Chin) stanął na szczycie Mount Everestu, jako dwudziesty Polak w historii. – Człowiek walcząc z tą górą przeżywa psychiczną metamorfozę. Ze względu na to wszystko co tam przeżywa, czyli niesamowite wyczerpanie, chorobę, długą samotność. Wspinając się na tę górę zostajesz kompletnie sam ze swoimi myślami. Tam nic nie zajmuje twojego czasu, tylko myśli. Dlatego zdobycie tej góry nie zależy tylko od umiejętności wspinaczkowych. Jeśli nie wytrzyma psychika, to nic nie pomoże. Konieczna jest ogromna motywacja – podkreśla.
Wypełnianie pustki
Kiedy znalazł się na szczycie Everestu poczuł radość, ale i niepokój. – Spełniło się największe marzenie mojego życia, ale została pustka – mówi. Wspinaczka na Everest kosztowała go utratę sił. Schudł 10 kg. Jakiś czas więc odpoczywał. A przy okazji myślał nad wypełnieniem pustki. Wtedy znalazło się kolejne marzenie – Korona Ziemi. Został członkiem Jastrzębskiego Klubu Wysokogórskiego, a w styczniu 2008 roku zdobył Kilimandżaro, najwyższy szczyt Afryki. Niecały rok później pod jego nogami znalazł się Mount Vinson, najwyższy szczyt Antarktydy. W 2009 padły jeszcze trzy inne szczyty – w lutym z marszu zdobył Aconcaguę, najwyższy szczyt Ameryki Południowej, w listopadzie Piramidę Carstensz, najwyższą górę Oceanii oraz Górę Kościuszki, najwyższy szczyt Australii. Pod koniec lutego tego roku wspiął się na Elbrus, przez wielu alpinistów w miejsce Mount Blanc uważany za najwyższą górę Europy. 24 maja dołożył ostatni fragment układanki, zdobywając leżący na Alasce McKinley, najwyższy szczyt Ameryki Północnej. – Wiedziałem, że po wejściu na najwyższą górę świata, zdobywanie pozostałych przyjdzie łatwiej. Oczywiście nie były to spacerki, ale skala trudności była nieporównywalna – podkreśla.
Ryzyko pociąga
Marian Hudek nie chce powiedzieć, jak na jego piękną, ale i niebezpieczną pasję reaguje rodzina. – Ten temat pomińmy – ucina. Przyznaje, że spełniając swoje marzenia nieraz otarł się o śmierć. Kilka lat temu wspinając się na masyw Kościelca w Tatrach, spadł wiele metrów w dół. – Nie zdążyłem zapiąć liny. Odpadłem i leciałem twarzą skierowaną w kierunku nieba. Byłem pewien, że to koniec. Uratował mnie dobrze zapięty kask, o co zadbał mój syn, i plecak na plecach. Dzięki temu nie roztrzaskałem głowy i nie złamałem kręgosłupa. Do tego spadłem na płaski fragment skały. Chyba tylko dzięki Opatrzności przeżyłem ten upadek. Lekarze nie mogli wyjść ze zdziwienia, że nie złamałem ani jednej kości – opowiada. Jak podkreśla, to wydarzenie uświadomiło mu jak kruche jest życie, i jak wielkiego szacunku wymagają góry. Chwile grozy przeżył też w górach Pamiru. Przed dwoma laty zginął tam jego kolega Krzysztof Apanasewicz. Jego ciało do dziś nie zostało znalezione. – Wyruszyliśmy w góry w 10, wróciliśmy w 9. To było dla nas niezmiernie ciężkie przeżycie – opowiada Hudek, który był jednym z członków pechowej wyprawy.
Przekroczyć granice możliwości
Mimo niebezpieczeństw nie zamierza rezygnować z kolejnych wypraw. – Lubię przekraczać kolejne granice swoich możliwości – podkreśla. Zdobywając ostatni ze szczytów Korony Ziemi, zrealizował kolejne swoje marzenia. I jak przyznaje, ma już następne. Zdradzić go jednak nie chce. – W zasadzie to można powiedzieć, że moje plany przebiegają dwutorowo. Dopiero muszę wybrać kierunek działania. Jeden z nich nie do końca związany jest z górami – wyjaśnia tajemniczo. W każdym razie z pewnością poinformujemy naszych czytelników o kolejnych wielkich osiągnięciach człowieka, który wychował się w maleńkim Podbuczu.
Artur Marcisz