Fortuna Andrew Parkera
Zazwyczaj nie mam czasu aby sprawdzić co trafia do teczki z podpisem „śmieci”, jednak tym razem szczęście mi dopisało. 9 lipca jeden z listów ominął jakimś cudem zapory w programie i wyświetlił mi się na ekranie komputera. Była godzina 23.04. Napisał do mnie Isaak George. Radca prawny.
– Najdroższy. Mój były klient Andrew Parker był właścicielem kopalni. Niestety, zdarzyła się tragedia. Zginął wraz z całą rodziną 26 grudnia 2004 roku w katastrofie lotniczej w kurorcie Phuket w Tajlandii. Mój klient pozostawił potężny majątek zdeponowany w jednym z banków. Fortuna leży od lat i się marnuje. Wkrótce pieniądze zostaną przejęte przez państwo. Mam dla Ciebie propozycję – czytam w niedbale przetłumaczonym liście. W kolejnych wersach dowiaduję się, że prawnik pochodzi z niewielkiego państwa w zachodniej Afryce – Ghany i że znalazł sposób na ocalenie majątku Parkera przed pazerną ręką rządu. – Przedstawię cię, jako jedynego krewnego Parkera w zamian za 40 – 60 proc. depozytu na koncie. Zadbam o przedstawienie wszystkich dokumentów z podpisem mojego klienta. Nie bój się. To zgodne z miejscowym prawem. Jeśli cię obraziłem tym mailem to przepraszam. Jeśli chcesz pomóc mi i sobie skontaktuj się ze mną – kończy dyplomatycznie Brown, prosząc równocześnie przy drugiej opcji o przesłanie danych. Tak, od pierwszej chwili wiem, że to oszustwo a autor listu jest zwykłym naciągaczem. Mimo to postanawiam sprawdzić jak działa.
Jestem ufny
Adres, telefon, mój wiek i zawód – te dwa ostatnie zapewne po to aby, sprawdzić mój status społeczny. Może jestem stosunkowo młodym internautą, świadomym oszust internetowych. Przedstawiam się podręcznikowo – Jan Kowalski. Telefon podaję prawdziwy. Wiek 52 lata, pracownik fizyczny (w domyśle dopiero od niedawna korzystający z Internetu a więc potencjalnie naiwny). Następnego dnia o 14.54 dostaję odpowiedź. – „Drodzy” Jan Kowalski – zaczyna swój list Isaak, korzystając nadal z tego samego topornego, automatycznego tłumacza. Byk na byku, ale czytam dalej. Autor mejla zapewnia po raz kolejny, że interes jest legalny i będzie zwykłą transakcją bankową. W załączeniu przesyła nieudolnie podrobione ksero paszportu i formularz dla banku.
Isaak pod telefonem
Z wypiekami na twarzy otwieram wordowski załącznik. Adresowany dla BARCLAYS BANK GHANA PLC. Sprawdzam adres placówki. O dziwo – zgadza się. Przyglądam się numerowi telefonu. +233 to kierunkowy numer do Ghany. Dalej numer komórkowy. Zapewne jakaś zdrapka. Ciekawość jest silniejsza. Wybieram numer do Ghany po długim odczytywaniu odzywa się mężczyzna przeciągłym „hello”. Z trudem powstrzymuję się przed odpowiedzią po angielsku. Na wyświetlaczu telefonu ma mój numer, który wcześniej podałem w mejlu. Udawałem, że jestem prostym robotnikiem bez znajomości języka angielskiego. Muszę grać dalej. Zaczynam rozmowę po polsku, on się po chwili rozłącza. Słusznie. I tak byśmy się nie dogadali. 20 minut później przychodzi do mnie mejl z tym samym bełkotem o fortunie, nie wnoszący nic nowego do naszej sprawy.
Znali wuja
Wysyłam wypełniony formularz pod wskazany adres. Oczywiście adres mejlowy też jest odpowiednio spreparowany. Pierwszy człon to nazwa banku a reszta zwykły komercyjny serwis. Oszust nie wysilił się. Bank BARCLAYS chyba stać byłoby na własną domenę internetową. Tym razem puszczam wodze fantazji. Wszystkie dane zmyślam. Łącznie z nazwą nieistniejącego banku, numerem konta i identyfikatorem placówki bankowej. Mijają dni i żadnej odpowiedzi. Zapewne dla upozorowania bankowych procedur, które jak wiadomo muszą potrwać. Wreszcie 12 lipca o godzinie 9.04 odpisuje mi bank BARCLAYS ( z tego samego nieszczęsnego adresu e–mail). – Na wstępie chcemy wyrazić nasze szczere kondolencje z powodu śmierci Pana wuja, który był naszym długoletnim klientem – czytam w liście już w języku angielskim, w końcu tak szanowany bank nie może się bawić w tłumaczenia. Z treści dowiaduję się, że nie zostałem wymieniony jako najbliższy krewny, ale mogę to nadrobić. Muszę tylko przesłać zaświadczenie z sądu w Ghanie oraz przelać 750 euro prowizji.
Nie zostanę milionerem
Kolejne mejle to korespondencja, zapewniająca mnie o konieczności przelania pieniędzy. Oszust prowadzi widocznie podobną korespondencję z większą liczbą osób, bo w zamieszaniu dziękuje mi za przelanie wspomnianych pieniędzy i zgłasza kolejną trudność – trzeba załatwić lipne papiery z sądu Najwyższego w Ghanie. Los nam jednak sprzyja, bo Isaak ma tam znajomego. Nic jednak za darmo – potrzebuje pieniędzy na łapówkę – kolejne kilkaset euro. Przerywam korespondencję. Izaak pisze jeszcze przez kilka dni na moją redakcyjna skrzynkę, bo z niej cały czas korzystałem, po czym milknie. Nie zadzwoni. W końcu nie znam angielskiego…
Oszustwo nigeryjskie
Oszustwo najczęściej zapoczątkowane kontaktem poprzez wykorzystanie poczty elektronicznej, polega na wciągnięciu ofiary w grę psychologiczną, której fabuła oparta jest na fikcyjnym transferze dużej kwoty pieniędzy, z jednego z krajów. Przestępca kontaktuje się z ofiarą najczęściej wykorzystując do tego pocztę elektroniczną, rzadziej łączność telefoniczną. W korespondencji pada propozycja zyskania znacznej kwoty pieniędzy, części fortuny, jaką posiada (czy też odziedziczył) oszust, ale której sam nie może podjąć z banku z różnych przyczyn. Na wczesnym etapie rozwoju tego rodzaju przestępczości oszust najczęściej podaje się za uchodźcę politycznego, dziedzica fortuny utraconej w trakcie przewrotu politycznego, syna obalonego przywódcy jednego z państw afrykańskich. Kwoty wskazywane w korespondencji oscylują w granicach 20–30 mln USD, a oszust w zamian za pomoc ofiaruje nawet połowę tej kwoty. W sukcesywnie otrzymywanej korespondencji ofiara stopniowo dowiaduje się, że oszust musi np. zarejestrować działalność gospodarczą, posłużyć się kilkoma łapówkami by przekupić bankierów, skorumpowanych policjantów lub innych urzędników państwowych w jego kraju, bo w przeciwnym wypadku przelew zostanie zablokowany. Ofiara, która już widzi siebie jako milionera, pokrywa kolejne koszty, związane z finalizowaniem całej operacji. Pieniądze przejmuje tylko oszust, który od czasu do czasu uwiarygodnia fabułę oszustwa przesyłając pocztą elektroniczną kiepsko spreparowane, certyfikaty, kopie potwierdzeń przelewów, itp.
Polacy sa naiwni
Choć już niemal każdy słyszał o internetowych oszustwach, nadal zdarzają się osoby, które dają się nabrać na z pozoru łatwe pieniądze. Również w Polsce. 44 tysiące funtów straciła mieszkanka Nowego Sącza. Kobieta otrzymała na swoją skrzynkę internetową korespondencję w języku angielskim z Wybrzeża Kości Słoniowej. Informowała ona o osobie, która chce przekazać na cele charytatywne w Polsce 8,5 mln dolarów, oferując 30 proc. tej kwoty komuś, kto zechciałby zająć się kierowaniem pracami fundacji w Polsce. Sądeczanka odpowiedziała na ofertę i tu zaczęły się operacje finansowe, ale niestety tylko z jej strony. Sądeczanka sukcesywnie była informowana o przelewaniu pieniędzy na utworzone dla niej w Londynie konto bankowe. Jednocześnie kobieta otrzymywała informacje, że pieniądze nie docierają, ciągle z innych powodów. W lutym już pocztą tradycyjną kobieta otrzymała list z Beninu, w którym zamiast czeku na kwotę 2,5 mln dolarów były podarte czyste kartki. Kobieta przez internet skontaktowała się z adwokatem z Beninu, który oświadczył, że czek musiał zostać skradziony, a jego unieważnienie kosztuje 25,5 tys. dolarów. Kobieta pokrywała kolejne koszty operacji bankowych. Kiedy pojechała wreszcie do Londynu, okazało się, że na jej konto nie spłynęły żadne pieniądze.
(acz)