Najpierw wojak, potem stolarz, teraz kibic
Rudolf Starzec jest najstarszym mężczyzną w Rudzie Kozielskiej. 8 kwietnia skończył 90 lat.
Okrągłą rocznicę urodzin uczcił wczesnym rankiem mszą w kościele, w której uczestniczyła niemal cała wieś. Dopiero potem przyszła kolej na świętowanie. Na co dzień pan Rudolf wiedzie spokojniejsze życie. Mieszka z żoną Genowefą, a ich małżeństwo trwa już ponad 60 lat. – Dopóki oboje żyjemy to jakoś idzie. Gorzej gdyby jeden z nas się stracił, to ciężko byłoby jednemu – martwi się. Kolegów już żadnych nie ma, wszyscy umarli. Państwo Starcowie mają trzy córki. – Godają, że mieć siedem folwarków to mało, ale jak mosz trzy dziouchy (córki), to mosz dość – żartują małżonkowie.
Pan Rudolf podczas II wojny światowej trzy lata spędził w wojsku. Tamte przeżycia mocno utkwiły mu w pamięci. – 4 kwietnia 1945 r. zostałem ranny nad Bałtykiem koło Prus wschodnich. 8 kwietnia trafiłem na statek, bo lądem nie szło się wydostać, bo Rusy wszystko zajęli. Połowa się potopiła jak zamarznięty Bałtyk puścił. W lazaretszif czułem się jak w niebie, wszystko czyste, a nie w błocie jak na froncie – opowiada. Potem trafił do pociągu szpitalnego. – Tymi wagonami tak huśtało jak bombardowali – wspomina. Z lazaretu trafił do Hamburga, do obozu jenieckiego. Tam poznał stolarza, który pomógł mu znaleźć pracę w tym samym zawodzie. – To była duża firma. Robiliśmy baraki dla Anglików. Była straszna bieda. Dostawaliśmy karty żywnościowe dla ciężko pracujących, było na nich dużo więcej żywności niż na zwykłych, a i tak chodziliśmy głodni. Nie wiem jak ci Niemcy na tych zwykłych przeżyli – zastanawia się.
Kiedy barak, w którym mieszkali robotnicy, trzeba było zburzyć, znalazł mieszkanie. – Mieszkałem u dobrych ludzi, ale jeść nie dawali. Na kartofle jeździło się pociągiem. Trzeba było się za nimi nachodzić, bo nikt nie chciał nic sprzedać. Raz mój worek z kartoflami wyleciał przez okno pociągu. Tak się zdenerwowałem, że poszedłem prosto do konsulatu, żeby załatwić wyjazd do Polski. Na szczęście już wtedy było można wrócić – wspomina. Po wojnie pan Rudolf pracował w lesie, a następnie wrócił do stolarstwa. 30 lat przepracował w jednym zakładzie. Pomógł też urządzić się córkom, robił im kuchnie, okna i co jeszcze było potrzeba. Na emeryturze też nie siedział z założonymi rękami. – Byłem rolnikiem, było co robić. Mieliśmy krowy, siano się suszyło – opowiada.
Obecnie pan Rudolf lubi wypoczywać oglądając „Modę na sukces” albo mecze piłki nożnej. Kibicuje Górnikowi Zabrze. Podczas Ligi Mistrzów trzyma kciuki za Bayern Monachium lub za klub z Barcelony. Sam w piłkę nie grał, wolał skata z kolegami. – Jeden czas mieliśmy turnieje skatowe w Rudzie Kozielskiej. Jeździliśmy też do Rud, Pilchowic – wspomina. Nie widać po nim upływu czasu i tylu przeżyć. Pan Rudolf z żoną pomagają sobie jak mogą. Nie wyobrażają sobie życia w bezczynności. Wspólnie dbają o ogród i poletko ziemniaków. – Tak tego nie zostawimy, żeby zarosło – zapowiadają.
(e.Ż)