Dwa państwa, jedna miłość
– Ja jestem głową rodziny, a żona szyją która nią kręci – przyznaje z uśmiechem pan Jerzy Mordeja, który z żoną Generosą świętuje brylantowe gody.
Jubilaci poznali się na weselu u kuzyna pana Jerzego. – Ja pochodzę z Raszczyc, które były polskie, a mąż z Markowic. Choć miejscowości dzielą dwa kilometry, to między nimi przebiegała granica polsko–niemiecka i oficjalnie pochodzimy z innych państw – mówi pani Generosa.
Z tego powodu zakochanym nie było łatwo stanąć na ślubnym kobiercu. – Po wojnie urząd miejski wydawał tymczasowe poświadczenia polskości, które zastępowały dowody osobiste. Miałem kłopoty z uzyskaniem takiego zaświadczenia, a bez niego nie można było wziąć ślubu. Wreszcie się udało. Szybko dałem znać narzeczonej i na rowerach razem ze świadkami pojechaliśmy do USC i 25 września 1949 roku zostaliśmy małżeństwem – wspomina pan Jerzy.
Nowożeńcy mieli szczęście, bo trzy dni później urzędnicy nakazali panu Jerzemu zwrot zaświadczenia. Ślub kościelny jubilaci wzięli 8 stycznia 1950. – Pamiętam, że na weselisko przybyło tylu gości, że nie zmieścili się w restauracji – wspomina pani Generosa. – Bo kiedyś inaczej było na weselach, przychodzili wszyscy mieszkańcy, to była okazja do wspólnej zabawy i młodzi nie usieli płacić za gości – tłumaczy pan Jerzy.
Po ślubie małżonkowie zaczęli pracować w Roszarni. – Ja pracowałam tam pierwsza, a mężowi załatwiam pracę bo mówiłam, że to mój kuzyn. – śmieje się pani Generosa.
Państwo Mordeja mają dwójkę dzieci. Syn Werter jest na rencie, a córka Urszula była nauczycielką języka polskiego. Małżonkowie doczekali się też trójki wnuków.
(El)