Ryzykowali życie
Dwóch policjantów z raciborskiej policji ryzykowało życie, aby ratować desperata
– Mężczyzna cały czas krzyczał, że nas zamorduje a jego marzeniem jest dożywotni wyrok za morderstwo policjanta. W pewnym momencie zażyczył sobie, abyśmy mu podali nóż. Powiedziałem, że mu go dam, tylko musi mi pokazać, że ma puste ręce – wspomina jeden z policjantów, który 7 czerwca szarpał się na dachu czteropiętrowego budynku z mężczyzną, który chciał sobie odebrać życie.
Wracamy do sprawy Dariusza D., który siedział na dachu budynku przy ulicy Fabrycznej i chciał odebrać sobie życie. Przypomnijmy, 7 czerwca kilka minut przed godziną 21.00 w dyżurce pogotowia ratunkowego zadzwonił telefon. Młody mężczyzna poinformował dyspozytorkę, że siedzi na dachu budynku i zamierza skoczyć. Na miejsce przybyła specjalna grupa operacyjna z Katowic, ale jak się okazuje, desperata ratowali szeregowi policjanci z wydziału prewencji.
Jedna służba – dwa problemy
– To była niedziela, akurat kończyły się Dni Raciborza i byliśmy skupieni na zabezpieczaniu koncertu Budki Suflera. Kwadrans po godzinie 21.00 otrzymałem informację o tym, że na ulicy Fabrycznej mamy potencjalnego samobójcę. Mimo potężnej imprezy, którą zabezpieczał mój wydział, musiałem udać się na miejsce – wspomina komisarz Radosław Pleśniak z wydziału prewencji raciborskiej komendy.
Policjantowi towarzyszył kolega, mł. asp. Maciej Robak. – Na miejscu zastaliśmy mężczyznę siedzącego na dachu. Dostęp do niego był utrudniony, bo najpierw trzeba było pokonać czterometrową drabinę a później otworzyć właz na dach. On demontował dachówki i rzucał w nas, gdy tylko zauważył nas na poddaszu. Właz był zablokowany, gdy próbowaliśmy go otwierać, krzyczał, że skoczy – wspomina aspirant.
23-letni Dariusz D. był najprawdopodobniej pod wpływem środków narkotycznych. Łamał dachówki i rzucał nimi w samochody policji, straży i pogotowia. Sytuacja była coraz poważniejsza, dlatego na miejscu akcję ratowniczą koordynował sam zastępca komendanta, mł. inspektor Henryk Mordeja. – On łamał dachówki, aby dalej leciały. Jego rodzina co chwilę mimo zakazu wychodziła przed budynek. Podczas jednej z prób „wepchnięcia” ich na klatkę schodową dachówka omal nie trafiła mnie w głowę. Mamy specjalne procedury w takich przypadkach. Wezwaliśmy więc na miejsce negocjatora – wspomina Mordeja. Na Fabryczną przyjechał asp. Ireneusz Tokarczyk. Desperat jednak był w stanie uniemożliwiającym jakiekolwiek rozmowy.
Krzyczał, że się powiesi
Zapadła decyzja o sprowadzeniu specjalnego skokochronu, którym dysponują strażacy w Mikołowie. Z komendy wojewódzkiej przed godz. 23.00 wyjechała specjalna grupa operacyjna złożona z czterech negocjatorów oraz psychologa policyjnego. Im również nie udawało się przekonać 23-latka, aby zszedł z dachu. – Była godzina 23.30. My z kolegą cały czas próbowaliśmy dostać się do niego z poddasza. To było jedyne wyjście, bo grad dachówek uniemożliwiał użycie podnośnika strażackiego, czy rozłożenie nadmuchiwanego skokochronu. Widząc coraz to nowe samochody, które zbierają się pod budynkiem, Dariusz D. wpadł w szał. Zaczął łamać anteny telewizyjne na dachu, krzyczał, że się powiesi – wspomina Maciej Robak.
To był moment
Mężczyzna w pewnym momencie zażądał noża. – Powiedziałem: Darek, dam ci nóż, ale muszę wejść do ciebie na dach. Tego wieczoru padał deszcz. Dach był częściowo rozebrany przez niego z dachówek, do tego na górze panowały zupełne ciemności. Poprosiłem, aby się zbliżył i pokazał mi, że nie ma w ręku dachówki. Udawałem, że chcę mu podać nóż. W momencie gdy wyciągnął ręce, chwyciłem go z całych sił – wspomina komisarz Pleśniak. Z pomocą przyszedł szybko Maciej Robak. – Nie należymy do drobnych mężczyzn. Jednak we dwójkę ledwo co potrafiliśmy go utrzymać. Był strasznie pobudzony i silny. Mimo użycia chwytów obezwładniających on nadal się szarpał i próbował nas okaleczyć kawałkami dachówek. W miejscu dachu, gdzie się z nim szarpaliśmy, nikt nas nie widział. Minęło trochę czasu zanim koledzy z dołu dowiedzieli się, że już go „mamy” – mówi Robak.
Mężczyzna został przywiązany do strażackiej deski. Podano mu również silne leki uspokajające. Z ulicy Fabrycznej został przewieziony do szpitala psychiatrycznego w Branicach. Jak mówią przełożeni bohaterskich policjantów, w obliczu zagrożenia życia nikt ich nie mógł zmusić do wchodzenia na śliski dach. – Ich postawa z pewnością zostanie nagrodzona. Wniosek do komendanta wojewódzkiego jest prawie gotowy – mówi komendant Mordeja.
(acz)