Smutny koniec
W dzisiejszych czasach, gdy zakup ubrania nie wymaga najmniejszego wysiłku, w zapomnienie odchodzą krawieckie warsztaty, w których każdy klient traktowany był indywidualnie, a szyty na wymiar strój służył przez lata.
W domu Alfreda Palety jeszcze w roku 2006 istniał warsztat krawiecki. Stały w nim maszyny, które pamiętały czasy, gdy Pietrowice Wielkie dumnie nosiły nazwę „wsi krawców”. Dziś z dawnej sławy, podobnie jak z pracowni emeryta, niewiele pozostało.
Młody Alfred, choć pragnął zostać rzeźnikiem, przejął fach po ojcu i dziadku. Nie było w tym nic dziwnego bo, jak mówi każdy syn przejmował robotę po ojcu. Wiedzę teoretyczną wraz z tytułem mistrza krawiectwa męskiego zdobył w raciborskiej szkole zawodowej. Praktyki i doświadczenia nabrał pod czujnym okiem ojca, później przez 40 lat pracował w krajalni spółdzielni „Jedność”. – W 1946 roku, gdy brakowało ubrań, przywoziliśmy wałek materiału z Katowic, cięliśmy go nożycami i zabieraliśmy się do pracy – opowiada były krawiec. Nie było dzisiejszych maszyn do prasowania, a żelazka ważyły kilka kilogramów. Zamiast maszyn overloków kobiety własnoręcznie „obrzucały” materiał, by się nie strzępił. Była to praca od rana do wieczora, choć wiekszość mężczyzn w ciągu dnia pracowała na roli a po zmroku zasiadała do szycia. Z czasem, gdy we wsi powstała spółdzielnia krawiecka, młodzi kolejno przenosili się pod jej dach, jednak starsi woleli pozostać przy chałupnictwie.
– Po wojnie szyto w niemal każdym pietrowickim domu – wspomina 75-letni mężczyzna. Rozgłos i dobre imię pietrowickich fachowców sprawiły, że we wsi zamawiano mundury dla górników, strażaków, orkiestr.
Niestety dziś nawet z przysłowiową świeczką trudno znaleźć chłopców wykonujących ten zawód lub chcących się w tym kierunku kształcić – twierdzi pan Alfred. Rzeczywiście, w zakładzie „Jedność” szyją wyłącznie kobiety, z których większość jest dojezdna. – Krawiectwo jest w Pietrowicach już dawno pochowane – stwierdza ze smutkiem pan Alfred.
B.S