Modne Paniczki
Wiktoria Piszczan wychowała się w czasach gdy, na wiejskich salonach królowały mazelonki. Pierwszy taki strój, podobnie jak dwie starsze siostry, otrzymała, mając zaledwie 15 lat. Przyjęła go bez entuzjazmu.
Zdobiące dziś muzealne sale chłopskie stroje – mazelonki – zachwycają swą egzotyką, fascynują folklorystów i kulturoznawców. Utożsamiamy je ze starszymi kobietami, naszymi babciami, prababciami i dlatego trudno wyobrazić sobie młodą, piękną dziewczynę w szerokiej spódnicy, halkach, fartuchu czy chuście. A przecież strój ten obowiązywał wszystkie kobiety bez względu na to, czy były u schyłku swego życia, czy też dopiero wkraczały w dorosłość.
Pierwsza mazelonka pani Wiktorii była ciężka, uszyta z grubego materiału, ale przede wszystkim niedopasowana do jej szczupłej sylwetki. – Mazelony kupywali nom na całe życie. To rosło razym z tobom – wspomina ogromne rozmiary spódnic, 85-letnia dziś pani Wiktoria. Kobiety wyjeżdżając do pracy w Kędzierzynie lub dostając zagraniczne zdjęcia, miały świadomość tego, co się nosi w wielkim świecie. Wiedziały, że najmodniejsze kobiety noszą dopasowane w talii suknie a na głowach zamiast szatki (chustki) kapelusze. – Kiero była szwoczka i umiała se uszyć, to nie chodziła po chłopsku. Nasza szwestera Marta też bardzo fajnie szyła – opowiada o jednej z sióstr pani Wiktoria. Niestety, konserwatywnych rodziców nie sposób było przekonać do pańskich klajdow (z niem. Kleid–suknia), które, według ich zasad, nosiły tylko „paniczki”. Na nic były prośby i tłumaczenia. Porządna wiejska dziewczyna, w opinii rodziców, nosiła właśnie „plyjdy” i udrapowane na ramionach „szatki”.
Bohaterka długo marzyła o jasnych, kolorowych zwiewnych sukienkach. – W robocie nikt nie wiedzioł, że tak chodzymy obleczone, bo tam miały my fartuchy, ale na cug (Zug– z niem. pociąg) toch leciała drapko, żeby mie kiery nie widzioł. O tym, że staromodny strój niekoniecznie młodą dziewczynę zdobił, świadczy choćby fakt, że młody, przystojny kierownik tworkowskiej cygarowni wypytywał panią Wiktorię, czy tak młode i piękne kobiety noszą mazelony z własnego wyboru czy też z przymusu.
Tak mijały lata a gdy siostry wróciły z Czech, gdzie znalazły schronienie przed walczącymi wojskami niemieckim i rosyjskim obok zgliszcz i ludzkich nieszczęść czekała je jedna miła niespodzianka. Okazało się, że rosyjscy żołnierze najprawdopodobniej gustowali w znienawidzonych przez dziewczyny strojach bo wraz z wojskiem ślad po nich zaginął. Ostatnie mazelonki, które młoda Wiktoria miała na sobie z ulgą oddała swej matce by ta miała co zawiesić w szafie. Wyzwolona dziewczyna razem ze swoją zdolneą siostrą Martą wspólnie zaczęły projektować i szyć od dawna upragnione sukienki. Najmłodsza z sióstr, Emilia, zdobywała w Czechach na tzw. „klajderkarty” materiały. Odtąd na wesela, wyjścia do raciborskiego kina lub kawiarnidziewczyny ubierały się stosownie do ich wieku i upodobania.
Wiktoria Piszczan
Jedne mazelonki nosiło się w dni powszednie a inne w niedzielę. Do kościoła chodziło się zawsze w długim rekawie. Miałyśmy szczęscie, że w rodzinie była krawcowa, która po wojnie mogła nam uszyć, co chciałyśmy.
Emilia Piszczan
Gdy moje siostry nosiły mazelonki, byłam jeszcze dzieckiem, ale widziałam, że niechętnie je ubierały. Po wojnie przywoziłam dla nich z Czech materiały, z których szyłyśmy sobie modne sukienki.
B.S.