Stopem po Europie
Leszek Szczasny z Raciborza jest jedną z osób, które od wielu lat przemierzają autostopem Europę w czasie wakacji. W tym roku zwiedził w ten sposób Albanię, Bośnię, Chorwację - Czarnogórę i Grecję. Poprosiliśmy go, aby opowiedział nam o swoich wrażeniach, które najbardziej utkwiły mu w pamięci. Zdecydował się opowiedzieć o Chorwacji.
Dubrownik wart jest 100 mszy, a na każdej z nich powinno być wygłoszone krótkie kazanie: „Człowieku, musisz tu przyjechać, musisz to sam zobaczyć!”. Owszem, miasto jest trochę snobistyczne (a dokładniej: odwiedzający je turyści), ale rzeczywiście zniewalające i wcale nie przereklamowane. Nawet nie przypuszczałem, że tyle tu zostanę. Pięć nocy: w pierwszą śpię daleko za miastem, w okolicach pola minowego. Co, pójdę za poranną potrzebą i wybuchnę? Traktuję to jako żart, dopóki nie zobaczę na wystawie fotografii poruszającego filmu o oblężniczej serbsko-chorwackiej wojnie 1991-2 w Dubrowniku. Dziś aż trudno uwierzyć, że wtedy został tak zniszczony. Niedobrze, że tu nie zostawili żywej-martwej „pamiątki”. Następne noce już bardzo blisko starówki, w bezpiecznym parku - bo tu w parkach nie ma menelstwa, burd czy pijaństwa. Jedynym problemem jest dziwny, nocny, bardzo ciepły, ale porywisty wiatr, który czasem potrafi skutecznie rozbudzić. Pierwsze z nim spotkanie może być przerażające, bo się wydaje, że przynosi burzę. Później, po oswojeniu, można podziwiać jak tańczącym przy nim drzewom nie spadają korony z głów. I pięć dni: dni bez plecaka, bo zostawiany w kafejce. Dni prawie gratisowych, bo na jedzenie można sobie zarobić w sposób opłacalny, a przy tym lekki, na świeżym powietrzu, i w dodatku w sposób zdecydowanie proekologiczny. Po drodze do supermarketu trzeba mieć tylko szeroko otwarte oczy i podręczną dużą reklamówkę, do której włoży się zebrane z kubłów na śmieci plastikowe butelki - jest ich mnóstwo, a za jedną w skupie dostaje się 30 groszy! Na podwieczorek kontrola cywilnej policji kryminalnej. Zatrzymuje się auto. Kierowca kiwa palcem. Wredne mordy, brudne łapy. Myślę: nie wsiadaj. A tu machają mi odznakami. Nachalni. „Drugs? Drugs? Pokazuj wszystko!” Podejrzewam, że to napad. Każę im jeszcze raz pokazać odznaki. Dalej niedowierzam. Ostrożnie wykładam rzeczy na maskę. Tłumaczę, że nawet nie paliłem w życiu papierosa, a co dopiero narkotyki. Młodszy połamaną angielszczyzną: “To nie jest wypisane na twojej twarzy”. Ja: „Bardzo wiele osób mówi mi coś przeciwnego”. Potem wielkodusznie stwierdza: „Jeśli nic nie masz, to cię puścimy”. Tak jakby mogło być inaczej... Starszy w tym czasie obmacuje moje drobiazgi (śrubokręcik, klamerki itp.) w taki sposob, jakby czekał na ich cudowne przemienienie. Dziwne, sprawdzili tylko saszetkę i zewnętrzne kieszenie plecka i tak jak nagle i gorączkowo tę kontrolę zaczęli, tak nagle ją skończyli i odjechali prawie z piskiem opon. Spisuję numery samochodu, przeliczam forsę. Narkotyki? Ha ha ha... Nie mogli nic znaleźć, dla mnie narkotykiem jest podróż, droga w nieznane (po chorwacku narkotyk to właśnie słowo „droga”). Powiem Wam coś: Nie chwytaj rzeczywistości - zachwycaj się nią!
E.H