W stanie zagrożenia
Chwilę grozy przeżyli mieszkańcy kamienicy przy ul. Mysłowickiej w Raciborzu. Akcja ratunkowa pokazała, w jak wielkim byli niebezpieczeństwie. Strażacy nie mieli skąd zaczerpnąć wody, bo, jak twierdzą, hydranty były nieczynne lub też zupełnie niewidoczne. Tylko cudem nie doszło do tragedii.
Pożar wybuchł 20 października ok. godz 17.30. Od płomieni zajął się dach i więźba. Ogień gasiło osiem zastępów strażaków. Problemy pojawiły się, gdy wodę trzeba było zaczerpnąć z hydrantów. Te, które udało nam się znaleźć, były niesprawne albo nieoznakowane. Strażacy, zamiast gasić ogień, szukali hydrantu. Na to w akcji nie ma czasu! - denerwuje się mł. kapt. Wiesław Szczygielski z Państwowej Straży Pożarnej w Raciborzu, który brał udział w akcji. Woda z wozu bojowego wystarczy raptem na kilka minut gaszenia. Trzeba więc ją uzupełniać. W końcu strażacy skutecznie podłączyli się do jednego z hydrantów, stojącego o ok. 200 m dalej.
Pożar gaszony był od środka budynku, by zlikwidować źródło ognia, i z zewnątrz, aby płomienie nie rozprzestrzeniły się. Akcję dodatkowo utrudniały spadające dachówki, przecinające węże gaśnicze, które trzeba było kilka razy wymieniać. Pomimo ogromnego niebezpieczeństwa, strażacy zdecydowali się wejść w płomienie. Zagrożone były okoliczne budynki. Jeden ze strażaków został poparzony. Na szczęście, pomimo problemów, ich działania okazały się skuteczne. Nie spłonęło ani jedno mieszkanie. Straty mogły być znacznie większe - podkreśla kpt. W. Szczygielski. W tej okolicy hydranty są sprawne i oznakowane – twierdzi Bernard Janosz, prezes Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Raciborzu. Przyznaje, że jeden nie był czynny, ale nie jest on też własnością zakładu, drugi, do którego były zastrzeżenia, był sprawny tylko nie oznaczony. Dwa kolejne to atrapy, nie podłączone do sieci. Nie zostały ściągnięte po remoncie chodnika i stoją w dalszym ciągu. Prezes przypuszcza, że to widocznie do nich strażacy próbowali się podłączyć. Zapewnia, że stan urządzeń jest kontrolowany średnio dwa razy w roku. W końcu przyznał, że rzeczywiście nie wszystkie mogły być sprawne w chwili pożaru, ale jest to wina złomiarzy, którzy kradną zarówno części hydrantów, jak i metalowe tabliczki z oznaczeniem.
(Adk)